Выбрать главу

Ale on był ubrany na biało, a to nie było lustro.

Ta twarz też nie była jego twarzą. Przypomniał sobie niewyraźnie swoją twarz, ale jego pamięć przechowała twarz chłopca, jego dawny wizerunek: nie potrafił odszukać w niej obrazu mężczyzny. To nie rękę chłopca wyciągał; to nie ręka chłopca wyciągała się do niego niezależnie od jego woli. Wiele przeszedł i nie mógł się jeszcze w tym wszystkim zorientować. Nie chciał. Pamiętał strach.

Twarz za szybą uśmiechnęła się do niego nikłym, przyjaznym uśmiechem. On też się uśmiechnął wyciągając jednocześnie drugą rękę. żeby dotknąć twarzy tamtego, ale na przeszkodzie stanął mu zimny plastyk.

— Wyjdź — rozległ się głos zza ściany.

Przypomniał sobie, że wolno mu to zrobić. Zawahał się, ale obcy dalej go wołał. Widział, jak jego usta poruszają się dźwiękiem, który dochodził skądinąd.

Podszedł ostrożnie do drzwi, które, jak go zapewniano, otworzą się, kiedy tylko będzie chciał przez nie wyjść.

Otworzyły się przed nim. Raptem musi bez zabezpieczenia stawić czoło wszechświatowi. Ujrzał stojącego tam i patrzącego nań mężczyznę; jeśli go dotknie, natrafi na zimny plastyk; i gdyby ten człowiek zmarszczył brwi, nie byłoby gdzie się skryć.

— Joshu Talley — odezwał się młody mężczyzna — nazywam się Damon Konstantin. Przypominasz mnie sobie?

Konstantin. To było potężne nazwisko. Oznaczało Pell i władzę. Co jeszcze znaczyło, nie mógł sobie przypomnieć; pamiętał tylko, że kiedyś byli nieprzyjaciółmi, ale teraz już nimi nie są. Wszystko zostało wymazane, wszystko wybaczone. Josh Talley. Ten człowiek go znał. Czuł się osobiście zobligowany do pamiętania tego Damona i nie mógł go sobie przypomnieć. Był tym zakłopotany.

— Jak się czujesz? — spytał Damon.

Skomplikowane pytanie. Usiłował znaleźć na nie odpowiedź i nie potrafił; to wymagało pozbierania myśli, które rozpierzchały się we wszystkich kierunkach naraz.

— Potrzebujesz czegoś? — spytał Damon.

— Zjadłbym pudding — powiedział. — Z owocami. — Taki lubił najbardziej. Jadł go na każdy posiłek z wyjątkiem śniadania; dawali mu, o co poprosił.

— A książki? Nie chciałbyś jakichś książek?

Tego mu jeszcze nie proponowano.

— Tak — powiedział przypominając sobie w przebłysku pamięci, że kochał książki. — Dziękuję.

— Pamiętasz mnie? — spytał ponownie Damon.

Josh potrząsnął głową.

— Przykro mi — powiedział żałośnie. — Prawdopodobnie spotkaliśmy się, ale widzi pan, nie pamiętam wszystkiego dokładnie. Przypuszczam, że musieliśmy się spotkać po moim przybyciu tutaj.

— To naturalne, że zapomniałeś. Powiedziano mi, że bardzo dobrze sobie radzisz. Byłem tu już kilka razy, żeby się o ciebie dowiedzieć.

— Pamiętam.

— Pamiętasz? Kiedy wydobrzejesz, odwiedź mnie kiedyś w moim mieszkaniu. Zapraszam cię w imieniu swoim i żony. Zastanowił się nad propozycją i wszechświat rozszerzył się, urósł do dwóch wymiarów i pęczniał dalej, tak że nie był już pewien oparcia dla swoich stóp.

— Czy ją też znam?

— Nie. Ale ona wie. Rozmawialiśmy z nią o tobie. Mówi, że chce, abyś przyszedł.

— Jak się nazywa?

— Elena. Elena Quen.

Powtórzył to swoimi ustami, żeby nie zapomnieć. Kupieckie nazwisko. Nie myślał dotąd o statkach. Teraz o nich pomyślał. Przypomniał sobie mrok i gwiazdy. Utkwił nieruchomy wzrok w twarzy Damona, żeby tylko nie utracić z nią kontaktu, z tym punktem odniesienia rzeczywistości w przesuwającym się białym świecie. Gdyby mrugnął, mógłby znowu zostać sam. Mógłby ocknąć się w swym pokoju, w swoim łóżku i nie mieć się czego uchwycić. Skupił się z całej siły.

— Przyjdziesz jeszcze — powiedział — nawet gdybym zapomniał. Proszę cię, przyjdź i przypomnij mi.

— Nie zapomnisz — uspokoił go Damon. — Ale przyjdę, jeśli ty nie przyjdziesz.

Josh zaszlochał, co zdarzało mu się łatwo i często. Łzy popłynęły mu po twarzy; były jedynym odzwierciedleniem emocji, nie smutku czy radości, ale całkowitego odprężenia. Oczyszczenia.

— Nic ci nie jest? — spytał Damon.

— Jestem zmęczony — odparł, bo nogi osłabły mu od stania i wiedział, że powinien już wrócić do łóżka, zanim zakręci mu się w głowie. — Wejdziesz do mnie?

— Muszę tutaj zostać — powiedział Damon. — Ale przyślę ci książki.

Zdążył już zapomnieć o książkach. Pokiwał głową zadowolony i zakłopotany zarazem.

— Wracaj — powiedział Damon opuszczając go.

Josh odwrócił się i wszedł z powrotem do środka.

Drzwi zamknęły się za nim. Podszedł do łóżka, gdyż czuł się bardziej osłabiony, niż przypuszczał. Musi więcej chodzić. Dosyć wylegiwania się; gdyby chodził, prędzej przyszedłby do siebie.

Damon. Elena. Damon. Elena.

Tam na zewnątrz było miejsce, które stało się dla niego realne, do którego po raz pierwszy pragnął pójść… miejsce, do którego można się udać, kiedy go stąd wypuszczą.

Spojrzał na okno. Nikt nie stał za szybą. Przez jedną straszliwą chwilę pomyślał, że mu się to wszystko przywidziało, że była to cząstka świata snów, który kształtował się w tej bieli sam z siebie i że on to sobie wyobraził. Ale zapamiętał przecież imiona; szczegóły i treść niezależne od niego samego; to działo się na jawie albo on traci zmysły.

Przyszły książki, cztery kasety do odtwarzacza. Przyciskał je do piersi siedząc ze skrzyżowanymi nogami na łóżku i kołysał się uśmiechając sam do siebie i śmiejąc, bo to była prawda. Dotknął rzeczywistego świata zewnętrznego, a ten świat dotknął jego.

Rozejrzał się dokoła i zobaczył tylko pokój ze ścianami, których już nie potrzebował.

Księga II

1

BAZA GŁÓWNA NA PODSPODZIU: 9/2/52

Od rana niebo było czyste nie licząc kilku kłębiastych obłoczków, za to nad północnym horyzontem, za rzeką, formowała się ławica chmur. Były daleko; zwykle mijało półtora dnia, zanim chmury znad horyzontu nadciągnęły nad bazę Podspodzia, zamierzali więc wykorzystać to przejaśnienie na łatanie wyrw w groblach, które odcięły ich od bazy numer cztery i całego łańcucha obozów znajdujących się za nią. Mieli nadzieję, że to już ostatnia z zimowych burz. Pąki na drzewach nabrzmiewały coraz bardziej, aby rozerwać się lada dzień; kiełkowały ziarna zmyte przez powódź i stłoczone teraz jedno przy drugim przy kratach ze zbitych na krzyż żerdzi rozstawionych wśród pól; niedługo trzeba je będzie poprzerywać i przeflancować na stałe zagony. Pierwsza wyschnie baza główna, za nią bazy położone w dół rzeki. Woda w rzece trochę dzisiaj opadła, nadszedł więc meldunek z młyna.

Emilio dostrzegł w górze rzeki dostawczy ciągnik gąsienicowy pełznący błotnistym traktem, odwrócił się i ruszył kiepską, wydeptaną wieloma stopami dróżką ku wyżej położonym terenom i kopułom zagrzebanym we wzgórzach, kopułom, których zrobiło się tu już dwa razy więcej niż dawniej, nie licząc tych, które przeniesiono dalej. Kompresory dudniły nierytmicznie — nieprzerwany puls ludzkości na Podspodziu. Wtórowały im pompy czkające wodą, która przesiąknęła do kopuł pomimo wysiłku, jaki włożyli w uszczelnianie podłóg. Jeszcze więcej pomp pracowało przy groblach zabezpieczających młyn i dalej, na polach. Nie spoczną, dopóki nie wynurzą się spod wody wbite tam w ziemię pale.