Выбрать главу

Inaczej to widział… długie chwile milczenia.

— Muszę po niego pójść — powiedział. — Będzie na mnie czekał. — A potem, pod wpływem pewnego pomysłu, dodał: A dlaczego nie mielibyśmy przenieść się na górę, do dużej sali? Co będziemy tutaj siedzieć; tam żadne z nas nie będzie musiało grać roli gospodarza, co może wiele ułatwić.

Oczy jej pojaśniały.

— Przyprowadzisz go tam? Zajmę stolik. Nie ma sytuacji bez wyjścia.

— Wspaniale. — Pocałował ją w ucho, bo tylko ono było dostępne, dał jej lekkiego klapsa i wyszedł szybko, żeby się nie spóźnić.

Dyżurny zadzwonił po Talleya i ten szybko nadszedł korytarzem — nowy kombinezon, wszystko nowe. Damon przywitał go wyciągając rękę. Na twarzy Talleya pojawił się dziwny uśmiech, gdy ją ściskał, ale szybko z niej znikł.

— Już cię wypisali — powiedział Damon i zabrawszy z biurka dyżurnego mały plastikowy portfel wręczył go Talleyowi. Gdy będziesz się meldował wracając, to załatwi wszystko automatycznie. Masz tu dokumenty tożsamości, kartę kredytową i kwit z twoim numerem komputerowym. Zapamiętaj ten numer i zniszcz kwit.

Talley, wyraźnie poruszony, zajrzał do portfela.

— Jestem wypisany?

Najwyraźniej personel nie pofatygował się, żeby go o tym poinformować. Ręce mu drżały, smukłe palce trzęsły się wodząc po wydrukowanych na papierze słowach. Wpatrywał się w nie intensywnie, chłonąc ich znaczenie, dopóki Damon nie dotknął jego rękawa i nie odciągnął od biurka w głąb korytarza.

— Dobrze wyglądasz — powiedział. Tak też było. Ich postacie odbijały się jak zjawy w drzwiach transportowych — jedna ciemna, druga jasna, jego śniada, orla twarz i bladość Talleya. Pomyślał nagle o Elenie, czuł się trochę skrępowany obecnością Talleya, tą konfrontacją, w której przypominały mu się wszystkie błędy, jakie popełnił… patrzyły na niego niewinnie nie same oczy tego człowieka, ale coś z jego wnętrza… coś, co zawsze było niewinne.

Co ja mu powiem? rozbrzmiały mu echem drażliwe pytania Eleny. Mam go przepraszać? Przepraszam, że nie chciało mi się przeczytać twoich akt? Wydałem na ciebie wyrok… czas naglił? Wybacz mi… zwykle jesteśmy dokładniejsi?

Otworzył drzwi i gdy przez nie przechodzili, napotkał wzrok Talleya. W tych oczach nie było żadnego oskarżenia, żadnej urazy. Nie pamięta. Nie może pamiętać.

— Masz przepustkę — powiedział Damom gdy szli w kierunku windy — na wszystkie trasy, które nazywamy białymi. Widzisz tam, przy drzwiach, kolorowe kółka? Jest wśród nich i białe. Kluczem jest twoja karta; tak samo twój numer komputerowy. Jeśli zobaczysz białe kółko, możesz tamtędy przejść na podstawie karty lub numeru. Komputer cię przepuści. Nie próbuj wchodzić tam, gdzie nie ma białego kółka. Włączyłby się alarm i zaraz zjawiłaby się przy tobie służba bezpieczeństwa. Znasz takie systemy, prawda?

— Rozumiem.

— Przypominasz sobie swoją wiedzę na temat komputerów? Nie odzywał się przez kilka kroków.

— Komputer bojowy jest urządzeniem specjalizowanym, ale przypominam sobie trochę wiadomości teoretycznych.

— Dużo?

— Gdybym usiadł za klawiaturą… może bym sobie przypomniał.

— A mnie pamiętasz?

Doszli do windy. Damon wystukał na przyciskach wezwanie prywatne, ten przywilej dawała mu przepustka służby bezpieczeństwa; wolał uniknąć tłumu. Odwrócił się i napotkał zbyt otwarte spojrzenie Talleya. Dorośli zwykle uciekają wzrokiem, mrugają oczyma, spoglądają to tu, to tam, skupiają spojrzenie to na jednym, to na innym szczególe. W spojrzeniu Talleya brak było takiej aktywności, kojarzyło się ze spojrzeniem szaleńca, dziecka albo rzeźbionego bożka.

— Pamiętam, że już o to pytałeś — powiedział Talley. Jesteś jednym z Konstantinów. Jesteście właścicielami Pell, prawda?

— Właścicielami nie. Ale jesteśmy tu już od dawna.

— Ja nie, prawda?

W jego głosie pojawił się niepokój. Jak to jest, zastanawiał się Damon czując, że cierpnie mu skóra, jak to jest, kiedy się wie, że straciło się bezpowrotnie fragmenty swoich wspomnień? Jak można odnaleźć w czymkolwiek sens?

— Spotkaliśmy się, kiedy tu przybyłeś. Powinieneś wiedzieć… jestem tym, który wydał zgodę na Przystosowanie. Pracuję w biurze Radcy Prawnego. Podpisałem dokumenty skazujące cię na ten zabieg.

Nareszcie dostrzegł w jego oczach jakiś błysk. Podjechała winda; Damon wsunął rękę do wnętrza, żeby przytrzymać drzwi.

— Dałeś mi te dokumenty — powiedział Talley. Damon wszedł za nim do kabiny pozwalając zamknąć się drzwiom. Ruszyli do zielonego, którego kod wybrał. — Przychodziłeś mnie odwiedzać. To ty byłeś tam tak często… prawda?

Damon wzruszył ramionami.

— Nie chciałem tego, co się stało; nie uważałem tego za właściwe. Chyba mnie rozumiesz.

— Chcesz czegoś ode mnie? — W tonie głosu, jakim zadane zostało to pytanie, brzmiała wyraźna zgoda, a co najmniej przyzwolenie… na wszystko.

Damon spojrzał mu w oczy.

— Może przebaczenia — powiedział cynicznie.

— Nic prostszego.

— Naprawdę?

— Czy dlatego przychodziłeś? Dlatego przychodziłeś mnie odwiedzać? Dlaczego poprosiłeś mnie, żebym teraz z tobą poszedł?

— A jak myślisz?

Jego rozkojarzone spojrzenie zamgliło się nieco, zdawało wyostrzać.

— Nie mam pojęcia. To miło z twojej strony, że przychodziłeś.

— A myślałeś, że to mogło nie być miłe?

— Nie wiem, ile wspomnień mi pozostało. Wiem, że w mojej pamięci istnieją luki. Mogłem cię przedtem znać. Mogę pamiętać niektóre fakty innymi, niż były w rzeczywistości. Wszystko jedno. Nic mi nie zrobiłeś, prawda?

— Mogłem do tego nie dopuścić.

— Sam prosiłem o Przystosowanie… prawda? Zdaje mi się, że prosiłem.

— Tak, prosiłeś.

— A więc niektóre rzeczy dobrze pamiętam. Albo mi powiedzieli. Nie wiem. Mam iść z tobą dalej? A może tylko tego chciałeś się dowiedzieć?

— Wolałbyś nie iść dalej?

Zamrugał oczyma.

— Myślałem… kiedy nie czułem się jeszcze tak dobrze… myślałem, że może się znaliśmy. Wtedy zupełnie nic nie pamiętałem. Cieszyłem się, że przychodzisz. To był ktoś… zza ścian. I te książki… dziękuję ci za te książki. Sprawiły mi wiele radości.

— Spójrz na mnie.

Talley posłuchał; chwila skupienia, coś na kształt zrozumienia.

— Chcę, żebyś ze mną poszedł. Byłoby mi bardzo miło. Mówię szczerze.

— Tam, gdzie mówiłeś? Żeby poznać twoją żonę?

— Żeby poznać Elenę. I zobaczyć Pell. Z tej lepszej strony.

— Dobrze. — Wyraz oczu Talleya nie zmienił się.

Jest bierny, pomyślał Damon… to obrona, odwrót. W tym bezpośrednim spojrzeniu była ufność. A u człowieka z lukami w pamięci ufność była wszechogarniająca.

— Znam cię — powiedział Damon. — Czytałem protokół szpitalny. Wiem o tobie rzeczy, których nie wiem o własnym bracie. Sądzę, że powinienem cię o tym uprzedzić.

— Wszyscy go czytali.

— Jacy wszyscy?

— Wszyscy, których znam. Lekarze… wszyscy pracujący w ośrodku.

Zastanowił się. Obrzydzeniem napawała go myśl, że można kogoś poddać takiej wiwisekcji.

— Kopie zostaną wymazane.

— Tak jak ja. — Widmowy uśmiech wykrzywił wargi Talleya, smutny uśmiech.

— To nie była całkowita przebudowa — powiedział Damon. — Rozumiesz to?