— Widzisz, Nobby — rzekł — takie właśnie publicznie wygłaszane komentarze są powodem, dla którego ja jestem sierżantem, a ty nie. Gdyby to były krasnoludy, cięłyby równo ze wszystkich stron. To oczywiste. Czy budynek jest na noc zamykany, panie sir Reynoldzie?
— Oczywiście. Mamy nie thylko dobre zamki, ale i kraty. Sthary John bardzo o to dba. Mieszka na sthrychu, hwięc może zmienić muzeum w prahwdziwą forthecę.
— To pewnie tutejszy dozorca? Będziemy musieli z nim porozmawiać.
— Ależ oczyhwiście, mogą panohwie — zapewnił nerwowo sir Reynold. — Theraz hwydaje mi się, że pehwne dane dothyczące dzieła możemy mieć w naszym magazynie. I… thego… pójdę i, no… poszukam.
Pospieszył do niskich drzwi.
— Zastanawiam się, jak go wynieśli — mruknął Nobby, kiedy zostali sami.
— A kto powiedział, że wynieśli? To wielki budynek, pełno tu strychów, piwnic i różnych zakamarków. No to czemu by nie wcisnąć gdzieś muriela i zaczekać? Rozumiesz, wchodzisz któregoś dnia jako gość, chowasz się pod płachtą, nocą zdejmujesz muriela, ukrywasz gdzieś, a następnego dnia wychodzisz z gośćmi. Proste, nie? — Fred Colon spojrzał z dumą na Nobby’ego. — Trzeba przechytrzyć umysł przestępcy, rozumiesz.
— Tylko że mogli też rozwalić drzwi i zwiać z tym murielem w środku nocy — zauważył Nobby. — Po co kombinować z chytrym planem, kiedy wystarczy całkiem prosty?
Fred westchnął.
— Widzę, że to będzie skomplikowana sprawa, Nobby.
— Powinieneś spytać Vimesa, czy możemy ją wziąć — odparł Nobby. — No wiesz, znamy już fakty, nie?
W powietrzu zawisło niewypowiedziane: Gdzie chciałbyś przebywać przez najbliższe kilka dni? Na ulicy, gdzie pewnie zaczną latać topory i maczugi, czy tutaj, bardzo starannie przeszukując wszystkie strychy i piwnice? Zastanów się. No i to nie będzie tchórzostwo, nie? Bo przecież taki sławny muriel na pewno jest częścią dziedzictwa narodowego, nie? Nawet jeśli to tylko obraz masy trolli i krasnoludów, które się tłuką.
— Chyba napiszę odpowiedni raport i zasugeruję panu Vimesowi, że to my powinniśmy się tym zająć — oświadczył wolno Fred Colon. — Sprawa wymaga uwagi doświadczonych funkcjonariuszy. Znasz się na sztuce, Nobby?
— Jeśli trzeba, sierżancie.
— Daj spokój, Nobby!
— No co? Płova twierdzi, że to, co robi, jest Sztuką, sierżancie. A ma na sobie więcej ubrania niż mnóstwo tych kobiet na ścianach tutaj, więc nie rozumiem, czemu na to wybrzydzać.
— No tak, ale… — Fred Colon zawahał się nieco. Coś w głębi serca mówiło mu, że kręcenie się głową w dół na drągu, w kostiumie o łącznej powierzchni małej chustki do nosa, stanowczo nie jest Sztuką, natomiast leżenie na łożu, mając na sobie jedynie niewielką kiść winogron, to Sztuka porządna i solidna. Ale dlaczego? Dokładne tłumaczenie wydawało się dość trudne.
— Nie ma urn — oświadczył w końcu.
— Jakich urn? — zdziwił się Nobby.
— Nagie kobiety są Sztuką tylko wtedy, kiedy gdzieś tam jest urna. — Nawet Colonowi argument wydawał się trochę słaby. — Albo cokół. Oczywiście najlepiej, jeśli oba. To taki sekretny znak, który tam umieszczają, żeby mówił: to Sztuka i można spokojnie na nią patrzyć.
— A co z rośliną doniczkową?
— Też może być, jeśli jest w urnie.
— A jeśli nie ma tam urny, postumentu ani rośliny doniczkowej?
— Masz coś na myśli, Nobby? — spytał podejrzliwie Fred.
— Tak. „Bogini Anoia[3] powstająca spomiędzy sztućców” — odparł Nobby. — Mają ją tutaj. Namalował ją gość z trzema „i” w nazwisku, co brzmi bardzo artystycznie, moim zdaniem.
— Liczba „i” jest ważna, Nobby — stwierdził z powagą sierżant Colon. — Ale w takich sytuacjach musisz sam siebie zapytać: gdzie jest cherubin? Jeśli znajdziesz tam małego, tłustego, różowego dzieciaka trzymającego lustro, wachlarz czy coś w tym rodzaju, to nadal wszystko w porządku. Nawet jeśli się uśmiecha. Oczywiście nie można wszędzie stawiać urn.
— No dobrze. Ale przypuśćmy… — zaczął Nobby.
Trzasnęły jakieś drzwi i po marmurowej posadzce zbliżył się sir Reynold z książką pod pachą.
— Ach, obahwiam się, że nie ma tu kopii obrazu — stwierdził. — Najhwyraźniej kopia, kthóra oddahwałaby dziełu sprahwiedliwość, byłaby thrudna do hwykonania. Ale, hm, then dość sensacyjny trakthat zahwiera sporo precyzyjnych szkiców. Obecnie prakthycznie każdy odhwiedzający ma egzemplarz. Czy hwiecie, że na podstawie zbroi albo znaków na ciele można zidentyfikhować ponad dhwa thysiące cztherysta dziewięćdziesiąt indyhwidualnych trolli i krasnoludów? Praca nad tym obrazem doprohwadziła nieszczęsnego Rascala do obłędu. Zajęła mu szesnaście lat!
— To jeszcze nic — wtrącił uprzejmie Nobby. — Ten oto Fred nie dokończył jeszcze malowania kuchni, a zaczął dwadzieścia lat temu!
— Dziękuję ci, Nobby — rzekł lodowatym tonem Colon. Wziął od kustosza książkę. Nosiła tytuł „Kodeks doliny Koom”. — Jakiego obłędu? — spytał.
— No hwięc zaniedbał inne shwoje prace. Bezusthannie zmieniał khwatery, poniehważ nie mógł zapłacić czynszu. Musiał zathem hwlec za sobą tho giganthyczne płóthno. Hwyobrażacie sobie? Musiał żebrać o farby na ulicy, co zajmohwato mu dużo czasu, jako że niehwielu przechodniów nosi przy sobie thubę umbry. Thwierdził też, że do niego przemahwia. Wszystko tho znajdziecie w książce. Mocno udramathyzowane, niestety.
— Obraz do niego przemawiał?
Sir Reynold skrzywił się nieco.
— Sądzimy, że tho miał na myśli. Ale thak naprahwdę nie hwiemy. Nie miał żadnych przyjaciół. Był przekonany, że jeśli nocą zaśnie, zmieni się w kurczaka. Zostahwiał dla siebie kartheczki, móhwiące „Nie jestheś kurczakiem”, choć czasami hwydawało mu się, że kłamie. Pohwszechnie uhważa się, że thak mocno się koncentrohwał na obrazie, aż dosthał czegoś w rodzaju gorączki. Pod koniec był już pehwien, że thraci rozum. Thwierdził, że słyszy bithwę.
— Skąd pan to wie? — zdziwił się Fred Colon. — Mówił pan, że nie miał przyjaciół.
— Ach, ten czujny umysł policjanta! — Sir Reynold uśmiechnął się lekko. — Zostahwiał do siebie liściki, sierżancie. Cały czas. Kiedy osthatnia gospodyni hweszła do jego pokoju, znalazła ich setki, wciśniętych w sthare hworki z ziarnem dla kur. Na szczęście nie umiała czythać, a poniehważ wbiła sobie w głohwę, że lokathor jest shwego rodzaju geniuszem, a zathem może mieć coś, co zdoła sprzedać, hwięc hwezwała sąsiadkę, pannę Adelinę Naszczęsną, która malohwała akhwarele, panna Naszczęsna zaś hwezwała przyjaciela, który oprahwiał obrazy, a then z kolei pospiesznie przyhwołał Efraima Dowstera, znanego pejzażystę. Od ohwego dnia uczeni sthudiują te notki, szukając jakiegoś zrozumienia udręczonego umysłu thego nieszczęśnika. Widzicie, one nie są poukładane kolejno. A niekthóre hwydają się… bardzo dzihwne.
— Dziwniejsze niż „Nie jesteś kurczakiem”? — upewnił się Fred.
— Tak — zapewnił sir Reynold. — Och, hwspomina tham o głosach, omenach, duchach… W dodathku pisał swój dziennik na przypadkohwych kahwałkach papieru, rozumiecie, i nigdy nic nie hwskazywało na dathę ani miejsce pobythu, żeby kurczaki go nie odnalazły. Używał też bardzo osthrożnych sformułowań, poniehważ nie chciał, by kurczaki coś odkryły.
— Przepraszam, ale mówił pan, że to on uważał się za kur… — zaczął Colon.
— Ktho zdoła zgłębić procesy myślowe człowieka smuthnie niezrównohważonego, sierżancie? — przerwał mu ze znużeniem sir Reynold.
— Eee… a czy ten obraz mówi? — zainteresował się Nobby Nobbs. — Zdarzały się dziwniejsze rzeczy, nie?