Выбрать главу

— Ahaha… nie. Przynajmniej nie za moich czasów. Odkąd hwydano thę książkę, w godzinach othwarcia zawsze sthoi thu sthrażnik i thwierdzi, że obraz nigdy nie hwymówił nahwet słohwa. Nathuralnie, nieodmiennie fascynuje ludzi. I nieodmiennie powtharzane są histhorie o ukrythym tham skarbie. Hwłaśnie dlathego ponohwnie hwydano tę książkę. Ludzie uhwielbiają sehkrety, prahwda?

— Nie my — stwierdził Colon.

— Nie wiem nawet, co się robi z takim suchym kretem. — Nobby kartkował „Kodeks”. — Zaraz… Słyszałem o tej książce. Mój kumpel Dave, który prowadzi sklep ze znaczkami, mówił mi, że to taka historia o krasnoludzie, tak, który przybył do miasteczka niedaleko doliny Koom ponad dwa tygodnie po bitwie, cały poharatany, bo wpadł w zasadzkę trolli, i wygłodzony, tak, tylko że nikt nie znał krasnoludziego, ale wydawało się, jakby chciał, żeby za nim poszli, i bez przerwy powtarzał to słowo, które jak się okazało, po krasnoludziemu znaczy „skarb”, tak, no więc oni poszli za nim do doliny, tylko że on umarł po drodze i nic nie znaleźli, tak, a potem ten malarz znalazł coś… no, coś znalazł w dolinie Koom, a miejsce, gdzie to znalazł, ukrył jakoś na obrazie, ale dostał od tego fioła. Jakby było nawiedzone, mówił Dave. I że rząd wyciszył sprawę.

— No tak, ale twój kumpel Dave zawsze powtarza, że rząd wszystko wycisza — przypomniał koledze Fred.

— Bo to prawda.

— Tylko że on zawsze o tym jakoś usłyszy, a jego nie wyciszają.

— Wiem, że zawsze lubi pan kłuć palcem drwiny, sierżancie, ale wiele dzieje się rzeczy, o których nie mamy pojęcia.

— A jakich konkretnie? — odparował Colon. — Wymień jedną rzecz, która się dzieje, a o której nie masz pojęcia. No właśnie, nie potrafisz, co?

Sir Reynold odchrząknął.

— Z pehwnością jest to jedna z theoryj — przyznał. Mówił wolno, jak często ludzie, którzy wysłuchali burzy argumentów Trustu Mózgowego Colon-Nobbs. — Niesthety, nothatki Methodii Rascala hwspierają prakthycznie każdą hwyobrażalną theoryę. Przyczyną obecnej popularności malohwidła jest, jak przypuszczam, fakt, iż książka isthotnie przypomina dawną opohwieść o ukrytym na płótnie hwielkim sekrecie.

— Jaki to sekret? — zainteresował się Fred Colon.

— Nie mam pojęcia. Pejzaż zosthał oddany w najdrobniejszych szczegółach. Może coś tam hwskazuje ukrythą jaskinię? Coś w ustahwieniu hwalczących? Krążą najróżniejsze theorye. Dość dziwaczne osoby zjahwiają się thu z thaśmami mierniczymi i niepokojąco skupionymi minami, ale nie sądzę, żeby coś znaleźli.

— Może któryś z nich zwinął obraz? — zgadywał Nobby.

— Hwątpię. Są tho dość skrythe indyhwidua. Przynoszą thermosy, kanapki i zosthają przez cały dzień. Tho ludzie, kthórzy kochają anagramy, thajemne znaki, mają shwoje małe theorye i pryszcze. Prawdopodobnie całkiem nieszkodliwi, chyba że względem siebie nawzajem. Zresztą po co kraść? Lubimy, kiedy ludzie intheresują się szthuką. Nie wydaje mi się, żeby kthoś thaki zabrał obraz do domu, bo jest za duży, żeby się zmieścił pod łóżkiem. Wiecie, panowie, Rascal napisał, że niekiedy nocą słyszał krzyki. Odgłosy bithwy, należy podejrzehwać. Bardzo smutna histhorya.

— Czyli nie jest to coś, co człowiek powiesiłby sobie nad kominkiem — uznał Fred Colon.

— Othóż tho, sierżancie. Nahwet gdyby można było mieć kominek szeroki na pięćdziesiąt sthóp.

— Dziękuję panu. I jeszcze jedno pytanie: ile drzwi prowadzi do tego budynku?

— Throje — odparł natychmiast sir Reynold. — Ale dwoje zawsze są zaryglowane.

— Gdyby jednak troll…

— …albo krasnoludy… — wtrącił Nobby.

— Albo, jak podpowiada mój młodszy kolega, krasnoludy, próbowały coś wynieść…

— Gargulce — oznajmił z dumą sir Reynold. — Dhwa na budynku naprzeciw bezusthannie obserhwują główne hwejście, a po jednym sthoi przy obu pozosthałych. No i w dzień są thu pracohwnicy.

— Panu to pytanie może się wydać niemądre… ale czy wszędzie szukaliście?

— Personel szukał przez cały ranek, sierżancie. To byłby bardzo hwielki i ciężki zwój. Jest thu mnósthwo zakamarków, ale coś thakiego raczej thrudno ukryć.

Colon zasalutował.

— Bardzo dziękuję. Rozejrzymy się zatem, jeśli nie ma pan nic przeciw temu.

— Rozejrzymy się za urnami — sprecyzował Nobby.

* * *

Vimes usadowił się w fotelu i spojrzał na przeklętego wampira. Dziewczynę można by wziąć za szesnastolatkę; naprawdę trudno było uwierzyć, że jest niewiele młodsza od Vimesa. Miała krótkie włosy, jakich nigdy jeszcze nie widział u wampira, i wyglądała jeśli już nie jak chłopak, to jak dziewczyna, która nie ma nic przeciwko temu, że ktoś ją z chłopcem pomyli.

— Przepraszam za… tę uwagę na dole — powiedział. — Mamy ciężki tydzień, a z godziny na godzinę jest gorzej.

— Nie musi pan być wystraszony — odparła Sally. — Jeśli to w czymś pomoże, mnie to się nie podoba tak samo jak panu.

— Nie jestem wystraszony — oświadczył surowo Vimes.

— Przykro mi, panie Vimes, ale pachnie pan wystraszeniem — oświadczyła. — Niezbyt mocno — dodała szybko — ale trochę. I puls ma pan przyspieszony. Przepraszam, jeśli uraziłam. Chciałam tylko pana rozluźnić.

Vimes oparł się w fotelu.

— Proszę nie starać się mnie rozluźniać, panno von Humpeding — rzekł. — Robię się nerwowy, kiedy ludzie tego próbują. Zresztą nie mam niczego zaciągniętego, co mógłbym rozluźniać. I proszę powstrzymać się od komentarzy na temat mojego zapachu. Będę wdzięczny. Aha, i proszę się do mnie zwracać: komendancie. Albo: sir. Zrozumiano? Nie: panie Vimes.

— A ja wolałabym, gdyby nazywał mnie pan: Sally — poinformowała wampirzyca.

Spoglądali na siebie, oboje świadomi, że spotkanie nie przebiega dobrze, oboje niepewni, czy mogą to jakoś naprawić.

— No więc… Sally… chcesz być gliną? — spytał Vimes.

— Policjantką? Tak.

— Miałaś w rodzinie jakieś tradycje pracy policyjnej?

To było standardowe pytanie otwierające. Zawsze lepiej, jeśli rekrut wnosił z domu jakieś pojęcie o pracy gliniarza.

— Nie, tylko gryzienie gardeł — odparła Sally.

Znowu zapadła cisza.

Vimes westchnął.

— Wiesz, chciałbym dowiedzieć się jednego: czy John Wcale-Nie-Wampir-Skąd Smith i Doreen Winkings cię w to wciągnęli?

— Nie — odparła Sally. — To ja się do nich zwróciłam. I jeśli ma to panu pomóc, sir, nie sądziłam, że narobię tyle zamieszania.

Vimes zrobił zdziwioną minę.

— Przecież chciałaś wstąpić…

— Tak, ale nie rozumiem, skąd się bierze takie… zainteresowanie.

— Nie do mnie te pretensje. To była wasza Liga Wstrzemięźliwości.

— Doprawdy? W codzienniku cytowali waszego lorda Vetinariego. Wszystko to o braku dyskryminacji gatunkowej należącym do najpiękniejszych tradycji straży.

— Ha! — burknął Vimes. — No więc to prawda. Jeśli o mnie chodzi, to gliniarz jest gliniarzem. Ale najpiękniejsze tradycje straży, panno von Humpeding, to przede wszystkim chowanie się gdzieś przed deszczem, kręcenie się przy barach w nadziei na darmowe piwo i koniecznie prowadzenie dwóch notesów!

— Czyli nie chce mnie pan? — spytała Sally. — Wydawało mi się, że potrzebujecie wszystkich rekrutów, jacy się wam trafią. Proszę posłuchać, jestem prawdopodobnie silniejsza niż ktokolwiek na waszej liście płac, kto nie jest trollem, jestem całkiem bystra, nie boję się ciężkiej pracy i doskonale widzę w ciemności. Mogę się przydać. Chcę się przydać.