Выбрать главу

— Przyznaje pan? — upewnił się Vimes.

— Chcę wierzyć, że miał pan na myśli „Czy przyznaję, że miało miejsce morderstwo?”, komendancie. Tak, miało. I pracujemy nad tym.

— Jak?

— Dyskutujemy o wyznaczeniu zadkrdga — wyjaśnił Twardziec, splatając dłonie. — To znaczy „ten, który wytapia”. Ten, który znajduje czystą rudę prawdy w żużlu pozorów.

— Dyskutujecie? A czy zabezpieczyliście już miejsce przestępstwa?

— Wytapiacz może to nakazać, komendancie, ale już wiemy, że zbrodni dokonał troll.

Na twarzy Twardźca pojawił się wyraz wzgardliwego rozbawienia, który Vimes z radością by z niej starł.

— A skąd to wiecie? Byli świadkowie?

— Nie w ścisłym sensie. Ale obok ciała znaleziono trollową maczugę.

— I to wszystko, co macie? — Vimes wstał. — Dość tego. Sierżant Angua!

— Sir? — Angua stanęła przy nim.

— Idziemy! Trzeba zbadać miejsce przestępstwa, dopóki zostały tam jeszcze jakiekolwiek ślady!

— Nie macie nic do roboty w niższych regionach! — Twardziec poderwał się z miejsca.

— A jak mnie pan powstrzyma?

— A jak się pan przedostanie za zamknięte drzwi?

— A jak chcecie się dowiedzieć, kto zabił Combergniota?

— Przecież powiedziałem, że znaleziono przy nim trollową maczugę!

— I to wszystko? Znaleźliśmy maczugę, więc troll jest winien? Czy ktokolwiek w to uwierzy? Jesteście gotowi takim głupstwem wywołać wojnę w moim mieście? Może mi pan wierzyć, to właśnie nastąpi, jeśli wiadomość się rozejdzie. Proszę tylko spróbować mnie powstrzymać, a aresztuję pana!

— I wywoła pan wojnę w swoim mieście? — spytał Twardziec.

Krasnolud i człowiek patrzyli na siebie gniewnie, nerwowo łapiąc oddechy. Na suficie nad ich głowami zbierały się vurmy, ucztując na ślinie i wściekłości.

— Dlaczego ktokolwiek prócz trolla miałby zabić graga? — spytał Twardziec.

— Świetnie! Zadaje pan pytania! Jeśli naprawdę chce pan poznać odpowiedzi, proszę otworzyć te drzwi.

— Nie! Nie może pan tam wejść, dyżurny klasowy Vimes! — Nawet w słowa „morderca dzieci” krasnolud nie zdołałby włożyć więcej jadu.

Vimes wytrzeszczył oczy.

Dyżurny klasowy… Owszem, był nim, w małej szkółce ponad czterdzieści lat temu. Mama się uparła. Bogowie tylko wiedzieli, skąd zdobywała pensa dziennie, bo taki był koszt, choć pani Slightly na ogół chętnie przyjmowała zapłatę w używanej odzieży, drewnie na opał albo — najchętniej — w dżinie. Cyfry, litery, wagi i miary — trudno to nazwać bogatym programem nauczania. Vimes uczęszczał tam przez jakieś dziewięć miesięcy, dopóki ulice nie zażądały, by opanował trudniejsze i bardziej bolesne lekcje. Ale na pewien czas powierzono mu rozdawanie rysików i ścieranie tablicy. Och, to uderzające do głowy, oszałamiające poczucie władzy, kiedy człowiek ma sześć lat…

— Czy pan zaprzeczy? — pytał Twardziec. — Niszczył pan zapisane słowa? Przyznał się pan do tego wobec dolnego króla w Überwaldzie!

— To był żart — zapewnił Vimes.

— Tak? A więc pan zaprzecza?

— Co? Nie! Zrobiły na nim wrażenie moje tytuły, więc dorzuciłem jeszcze jeden dla… dla zabawy.

— Czyli wypiera się pan przestępstwa? — naciskał Twardziec.

— Przestępstwa? Ścierałem tablicę, żeby potem znowu na niej pisać! Jakie to przestępstwo?

— Nie przejmował się pan, gdzie trafiają słowa?

— Czym miałem się przejmować? To był tylko pył kredowy!

Twardziec westchnął i przetarł oczy.

— Ciężka noc? — spytał Vimes.

— Komendancie, rozumiem, że był pan młody i pewnie nie zdawał sobie sprawy, co robi. Ale musi pan wiedzieć, że dla nas wydaje się pan dumny ze współudziału w najbardziej ohydnej zbrodni: niszczeniu słów.

— Słucham? Ścieranie „Ala ma Asa” to taka wielka zbrodnia?

— Dla prawdziwego krasnoluda byłaby nie do pomyślenia.

— Doprawdy? Ale zyskałem zaufanie samego dolnego króla — oświadczył Vimes.

— Tak słyszałem. Ale pod nami jest jeszcze sześciu szacownych gragów, komendancie, i w ich oczach dolny król oddalił się od czystej żyły. Jest… — Twardziec wyrzucił z siebie staccato krasnoludzich słów, zbyt szybkie, by Vimes zrozumiał. A potem przetłumaczył: — Mdły. Niebezpiecznie liberalny. Płytki. Zobaczył światło.

Twardziec obserwował go uważnie.

Z tego, co Vimes zapamiętał, dolny król i jego krąg byli typami raczej zaskorupiałymi. A ci tutaj uważają ich za ckliwych liberałów.

— Mdły? — powtórzył.

— W istocie. Sugeruję, by z tego stwierdzenia wywnioskował pan coś na temat natury tych poniżej, którym służę.

Aha, pomyślał Vimes. Coś w tym jest. Tylko sugestia… Przyjaciel Twardziec to myśliciel.

— Kiedy mówi pan „zobaczył światło”, brzmi to, jakby chodziło panu o zepsucie.

— Coś w tym rodzaju, istotnie. Różne światy, komendancie. Tu, w dole, nierozsądnie byłoby ufać własnym metaforom. Zobaczyć światło to dać się oślepić. Wie pan, że w ciemności oczy otwierają się szerzej?

— Proszę mnie zaprowadzić do ludzi na dole — rzekł Vimes.

— Nie będą pana słuchać. Nawet na pana nie spojrzą. Nie mają nic wspólnego ze Światem Powyżej. Uważają, że to jakby zły sen. Nie ośmieliłem się opowiedzieć im o waszych azetach, drukowanych każdego dnia i wyrzucanych jak śmieci. Szok mógłby ich zabić.

Ale to krasnoludy zbudowały prasę drukarską, myślał Vimes. Tylko że najwyraźniej był to nieodpowiedni rodzaj krasnoludów. Widziałem też, jak Cudo wyrzuca azetę do kosza… Mam wrażenie, że prawie wszystkie krasnoludy są nieodpowiedniego rodzaju…

— Czym dokładnie się pan zajmuje, panie Twardziec?

— Jestem głównym łącznikiem ze Światem Powyżej. Przedstawicielem, można powiedzieć.

— Myślałem, że to praca Helmutłuka…

— Helmutłuk? Zamawia jedzenie, przekazuje moje polecenia, płaci górnikom i tak dalej. Załatwia te wszystkie uciążliwe obowiązki — wyjaśnił wzgardliwie Twardziec. — Jest nowicjuszem i jego praca polega na tym, by robić, co mu każę. To ja przemawiam w imieniu gragów.

— W imieniu gragów rozmawia pan ze złymi snami?

— Można chyba tak to określić. Ale gragowie nigdy nie pozwolą, by dumny morderca słów został wytapiaczem. Sam pomysł byłby obrzydliwy.

Patrzeli na siebie gniewnie.

I znowu trafiliśmy do doliny Koom, westchnął Vimes.

— Oni nie…

— Czy wolno zgłosić propozycję, sir? — odezwała się cicho Angua.

Dwie głowy odwróciły się w jej stronę. Dwoje ust powiedziało:

— No…

— Ten… wytapiacz. Poszukiwacz prawdy. Czy musi być krasnoludem?

— Oczywiście — zapewnił Twardziec.

— W takim razie co z kapitanem Marchewą? Jest krasnoludem.

— Wiemy o nim. Jest… anomalią. Jego krasnoludzkość jest… dyskusyjna.

— Ale większa część krasnoludów w mieście godzi się, że kapitan jest krasnoludem — odparła Angua. — I jest policjantem.

Twardziec opadł z powrotem na krzesło.

— Dla waszych tutejszych krasnoludów owszem, jest krasnoludem. Dla gragów będzie nieakceptowalny.

— Żadne krasnoludzie prawo nie stwierdza, że krasnolud nie może mieć więcej niż sześć stóp wzrostu.

— Gragowie są prawem, kobieto! — warknął Twardziec. — Interpretują zasady sięgające dziesiątków tysięcy lat w przeszłość.

— Nasze nie sięgają — przyznał Vimes. — Ale morderstwo wszędzie jest morderstwem. Wieści się rozeszły. Już teraz krasnoludy i trolle pięknie bulgoczą, a to doprowadzi ich do wrzenia. Chce pan wojny?