Выбрать главу

— Tak, chyba udało mi się jakoś to zauważyć — rzekł ze znużeniem Vimes. — Jest jakaś szansa, że zdążysz tam pobiec i kupić oryginał, zanim zrobi to Sybil? Za każdym razem, kiedy wydrukują moją karykaturę, ściąga ją i wiesza w bibliotece.

— Pan, ehm, Fizz rzeczywiście potrafi uchwycić podobieństwo, sir — przyznał kamerdyner. — I z przykrością muszę poinformować, że lady Sybil już poleciła mi udać się do redakcji „Pulsu” w jej imieniu.

Vimes jęknął.

— Co więcej, sir — ciągnął Willikins — lady Sybil zasugerowała, by przypomnieć, że ona i Młody Sam spotkają się z panem w studiu sir Joshuy punktualnie o jedenastej, sir. Jak rozumiem, obraz znalazł się na ważnym etapie.

— Ale ja…

— Była bardzo stanowcza, sir. Powiedziała, że jeśli komendant straży nie może sobie wziąć wolnego, to kto może?

* * *

Tego dnia w roku 1802 malarz Methodia Rascal zbudził się ze snu, ponieważ z szuflady jego nocnej szafki rozlegał się gwar bitewny.

Znowu.

* * *

Jedna słaba lampka oświetlała piwnicę, czyli, inaczej mówiąc, nadawała ciemności inną fakturę i rozdzielała cienie od mroczniejszych cieni. Postacie były ledwie widoczne. Normalne oczy nie były w stanie poznać, która z nich się odzywa.

— To nie może się wydać, zrozumiano?

— Przecież on nie żyje!

To sprawa krasnoludów! Wiadomość nie powinna dotrzeć do Straży Miejskiej. Nie ma tu dla nich miejsca! Czy ktoś z nas chce ich tutaj, na dole?

— Wśród funkcjonariuszy mają krasnoludów…

— Ha… D’rkza. Za długo tkwią na słońcu. Teraz są już tylko niskimi ludźmi. Czy myślą po krasnoludzku? A Vimes będzie kopał i kopał, i wymachiwał tymi głupimi szmatami i śmieciami, które nazywają tu prawem. Dlaczego mamy dopuścić do takiego skandalu? Poza tym to przecież żadna zagadka. Tylko troll mógł tego dokonać, zgadzamy się chyba? Pytałem, czy się zgadzamy.

— To właśnie się stało — powiedziała jedna z postaci. Głos miała cienki, drżący i, prawdę mówiąc, niepewny.

— Rzeczywiście, to był troll — rozległ się inny głos, niemal identyczny z poprzednim, ale mówiący trochę bardziej pewnie.

Zapadła cisza, słychać było jedynie zawsze obecny odgłos pomp.

— To mógł być tylko troll — stwierdził głos, który wcześniej namawiał do zachowania tajemnicy. — Bo czyż nie jest powiedziane, że za każdą zbrodnią znajdzie się trolla?

* * *

Kiedy Sam Vimes dotarł do Pseudopolis Yard, przed komendą straży zebrał się niewielki tłumek. Do tej chwili trwał miły, słoneczny dzień. Teraz nadal był słoneczny, lecz już całkiem niemiły.

Ludzie trzymali plakaty. „Pijawki wynocha!”, przeczytał Vimes; „Żadnych kłów!”. Twarze zwracały się ku niemu z ponurym, na wpół zalęknionym wyzwaniem.

Zaklął pod nosem, ale nieprzesadnie cicho.

Otto Chriek, ikonografik z „Pulsu”, stał w pobliżu, trzymał parasol i wyglądał na przygnębionego. Pochwycił wzrok Vimesa i podszedł smętnie.

— Po co ci to, Otto? — spytał Vimes. — Przyszedłeś zrobić obrazek jakichś porządnych rozruchów?

— To vieści, komendancie — odparł Otto, wpatrując się w swoje bardzo błyszczące buty.

— Kto ci dał znać?

— Ja tylko robię obrazki, komendancie. — Otto spojrzał na Vimesa z urazą. — Zresztą gdybym navet viedział, i tak bym nie mógł poviedzieć. Z povodu Volności Prasy.

— Raczej wolności dolewania oliwy do ognia.

— Taka to już volność. Nikt nie tvierdził, że będzie miła.

— Ale… przecież ty też jesteś wampirem! Podoba ci się to, co widzisz? — Komendant machnął ręką na tłum.

— To jednak noviny, komendancie — stwierdził potulnie Otto.

Vimes raz jeszcze przyjrzał się protestującym. Byli to głównie ludzie. Stał wśród nich jeden troll, choć prawdopodobnie dołączył z powodów ogólnych, po prostu dlatego, że coś się działo. Wampir potrzebowałby wiertła do muru i ogromnej cierpliwości, żeby zrobić trollowi krzywdę. Mimo wszystko miało to pewną zaletę, jeśli można tak to określić — takie drobne przedstawienie odwracało uwagę od doliny Koom.

— Dziwne, że ty im jakoś nie przeszkadzasz, Otto — zauważył, już trochę uspokojony.

— Vie pan, ja nie jestem oficjalny — wyjaśnił Otto. — Nie mam miecza ani odznaki. Nie zagrażam. Tyram tylko, jak oni. I ich rozźmieżam.

Vimesowi nigdy wcześniej nie przyszło to do głowy, ale tak… mały, zapracowany Otto w swojej kamizelce z czerwoną podszewką i kieszeniami na cały osprzęt, z jego lśniącymi czarnymi butami, włosami wyciętymi w staranne V na czole i — nie najmniej ważnym — śmiesznym akcentem, który stawał się bardziej lub mniej wyraźny, zależnie od rozmówcy… Otto nie wydawał się groźny. Wydawał się zabawnym, jakby żartobliwym, wodewilowym wampirem. Dopiero dzisiaj Vimes odkrył, że może to on sobie żartuje. Niech się śmieją, to nie będą się bali.

Skinął mu głową i wszedł do środka. Sierżant Cudo Tyłeczek stała na skrzynce przy zbyt wysokim biurku dyżurnego, nowiutkie galony błyszczały jej na rękawie. Vimes zanotował w pamięci, żeby zrobić coś z tą skrzynką. Niektórzy z krasnoludzich funkcjonariuszy byli trochę przeczuleni na punkcie jej używania.

— Przydałoby się paru chłopców przed drzwiami, Cudo — powiedział. — Nic prowokacyjnego, po prostu dyskretne przypomnienie, że pilnujemy tu porządku.

— To chyba nie będzie potrzebne, panie Vimes.

— Nie chciałbym zobaczyć w „Pulsie” obrazka, na którym pierwszy rekrut spośród wampirów jest atakowany przez demonstrantów, kap… sierżancie — odparł surowo Vimes.

— Tak właśnie myślałam, że pan by nie chciał, sir. Dlatego poprosiłam sierżant Anguę, żeby ją wprowadziła. Weszły tylnymi drzwiami już pół godziny temu. Angua oprowadza ją po budynku. Teraz są chyba w szatni.

— Poprosiłaś o to Anguę? — Serce Vimesa zamarło.

— Tak, sir. — Cudo zaniepokoiła się nagle. — Eee… to jakiś problem?

Vimes patrzył na nią w milczeniu. To dobry, sprawny funkcjonariusz. I zasługiwała na awans, bogowie świadkami. Ale — przypomniał sam sobie — pochodzi przecież z Überwaldu, prawda? Powinna pamiętać o… sytuacji… między wampirami i wilkołakami. A może to moja wina? Cały czas im powtarzam, że strażnicy to tylko strażnicy…

— Co? Och, nie — powiedział. — Chyba nie.

Wampir i wilkołak w jednym pokoju, myślał, wspinając się po schodach do swojego gabinetu. No trudno, muszą sobie z tym jakoś poradzić. Zresztą to tylko jeden z naszych problemów.

— A pana Pesymala zaprowadziłam do pokoju przesłuchań, sir! — zawołała jeszcze Cudo.

Vimes znieruchomiał w pół stopnia.

— Pesymala?

— Ten rządowy inspektor, sir — podpowiedziała Cudo. — Ten, o którym mi pan mówił…

A tak, pomyślał Vimes. Drugi z naszych problemów.

* * *

Chodziło o politykę. Vimes nigdy jakoś nie mógł sobie poradzić z polityką, która była pełna pułapek na uczciwych ludzi. Ta zatrzasnęła się w zeszłym tygodniu, w gabinecie lorda Vetinariego, podczas zwykłego cotygodniowego spotkania…

— Ach, Vimes — rzekł jego lordowska mość, kiedy komendant straży stanął w progu. — Jak miło, że pan przyszedł. Czyż nie piękny mamy dziś dzień?

Aż do teraz, pomyślał Vimes, gdy zobaczył obecne w gabinecie dwie inne osoby.

— Wzywał mnie pan, sir? Krzemowa Liga przeciw Zniesławieniom zorganizowała marsz przez ulicę Wodną, więc musiałem zamknąć dla ruchu cały teren aż do Najmniejszej Bramy…