Выбрать главу

Cegle — tak, to moje imię, cały czas żem pamiętał — przyszło do głowy, że wciąż ma jeszcze trochę białego proszku na dnie worka. Trzeba teraz znaleźć jeszcze wystraszonego gołębia i alkohol, całkiem dowolny alkohol, i będzie dobrze. Tak. Świetnie. Żadnych powodów do zmartwienia…

Ta…

* * *

Gdy Vimes wyszedł na jaskrawe światło dnia, przede wszystkim odetchnął głęboko. Zaraz potem wyciągnął miecz i skrzywił się, gdy boląca dłoń zaprotestowała.

Świeże powietrze, to najważniejsze. Pod ziemią trochę kręciło mu się w głowie, a drobne zadrapanie na dłoni swędziało jak obłąkane. Musi pokazać je Igorowi. W tym błocku na dole można pewnie coś złapać.

Aha, już lepiej. Powoli dochodził do siebie. Powietrze w tych tunelach powodowało, że czuł się naprawdę dziwnie.

Tłum teraz bardziej przypominał tłuszczę, ale drugi rzut oka przekonał go, że to raczej coś, co nazywał niedzielną tłuszczą. Nie trzeba wielu osób, żeby zaniepokojony, zalękniony tłum zmienić w coś takiego. Tu jakiś okrzyk, tam szturchnięcie… i przy pewnej staranności każdy wahający się, zdenerwowany osobnik zostaje wciągnięty do większości, która realnie nie istnieje.

Detrytus wciąż stał jak posąg, pozornie nieświadomy narastającego gwaru. Ale Ringfunder… Niech to demony! Kłócił się zapalczywie z ludźmi w pierwszych szeregach. Nie wolno się kłócić! Nie wolno dać się wciągać!

— Kapral Ringfunder! — ryknął. — Do mnie!

Krasnolud odwrócił się w chwili, kiedy nad głowami tłumu przeleciała połówka cegły i z brzękiem trafiła go w hełm. Zwalił się jak kłoda.

Detrytus ruszył tak szybko, że przebił się przez połowę tłumu, nim jeszcze krasnolud uderzył o bruk. Zanurzył rękę między ciała i wyciągnął wyrywającą się postać. Zawrócił przez lukę, która nie zdążyła się jeszcze zamknąć, i stanął obok Vimesa, zanim hełm Ringfundera znieruchomiał.

— Dobra robota, sierżancie — mruknął Vimes samym kącikiem ust. — Mieliście jakiś plan na potem?

— Żem jest taki bardziej taktyczny, sir.

No dobra. W takich chwilach człowiek nie dyskutuje i się nie cofa. Vimes wyjął i podniósł do góry odznakę.

— Ten krasnolud jest aresztowany za napaść na funkcjonariusza straży! — krzyknął. — Przepuśćcie nas w imieniu prawa!

Ku jego zdumieniu tłum ucichł jak grupa dzieci, które wyczuwają, że tym razem nauczyciel jest naprawdę, ale to naprawdę zły. Może to słowa na odznace, pomyślał Vimes. Nie da się ich zetrzeć.

I w tej ciszy krasnoludowi pod bardzo ścisłą strażą Detrytusa wypadła z dłoni druga połówka cegły. Po wielu latach Vimes wciąż mógł zamknąć oczy i słyszeć chrzęst, z jakim uderzyła o bruk.

Angua wyprostowała się, trzymając na rękach nieprzytomnego Ringfundera.

— Tylko wstrząs — poinformowała. — Sugeruję też, sir, żeby się pan obejrzał. Na chwilę.

Vimes zaryzykował szybki rzut oka. Twardziec — a przynajmniej przesłonięty skórą krasnolud, który mógłby nim być — stał w cieniu wejścia. Tłum patrzył tylko na niego.

— Pozwala nam odejść? — mruknął.

— Myślę, sir, że chodzi właśnie o odejście. Prawda?

— Słusznie, sierżancie. Detrytus, nie wypuszczaj tego pętaka. Wracamy na komendę, i to szybko.

Z ledwie słyszalnym pomrukiem tłum rozstąpił się, żeby ich przepuścić. A cisza podążała za nimi aż do komendy straży…

…gdzie na ulicy czekał Otto Chriek z „Pulsu” z gotowym do akcji ikonografem.

— O nie, Otto, nic z tego — powiedział Vimes, kiedy się do niego zbliżyli.

— Stoję na drodze publicznej, panie Vimes — wyjaśnił potulnie ikonografik. — Poproszę o uśmiech.

I zrobił obrazek funkcjonariusza trolla trzymającego w górze krasnoluda.

No tak, pomyślał Vimes. Pierwszą stronę mamy już załatwioną. I pewnie też satyryczny rysunek na końcu…

* * *

Jeden krasnolud w celi, jeden pod czułą opieką Igora, myślał Vimes, wspinając się po schodach do swojego gabinetu. A będzie tylko gorzej. Tamte krasnoludy słuchały Twardźca, tak? A co by zrobiły, gdyby pokręcił głową?

Rzucił się na fotel z takim impetem, że przesunął go o stopę do tyłu.

Spotkał już głębinowe krasnoludy — dziwaków, ale jakoś sobie z nimi radził. Dolny król był głębinowcem, a Vimes dogadywał się z nim całkiem dobrze, kiedy już przyjął do wiadomości, że ten bajkowy krasnolud z wiedźmikołajową brodą jest w rzeczywistości chytrym politykiem. Krasnoludem z wizją. Stawiał czoło światu. Ha, „widział światło”. Ale ci z nowej kopalni…

Nie widział ich, choć siedzieli w pomieszczeniu jaśniejącym ostrym światłem setek świec. Co wydawało się dziwne, ponieważ sami gragowie byli całkowicie przesłonięci czarną skórą. Ale może była to jakaś mistyczna ceremonia, a wtedy kto szukałby sensu? Może wśród światła zyskuje się więcej świętej ciemności? Im jaśniejsze światło, tym czarniejszy cień?

Twardziec mówił w języku, który przypominał krasnoludzi, a spod czarnych kapturów rozbrzmiewały odpowiedzi i pytania, wszystkie wywarkiwane takimi samymi ostrymi sylabami.

W pewnym momencie Vimesa poproszono, by streścił swoje oświadczenie, jakie wygłosił na górze, która wydawała się teraz bardzo odległa. Zrobił to i rozgorzała długa dyskusja w języku, który zaczął w myślach określać jako „głęboki krasnoludzi”. I przez cały czas czuł, że pilnie obserwują go oczy, których nie widzi. Nie pomagało, że wściekle bolała głowa, a ostre ukłucia bólu przesuwały się w górę i w dół wzdłuż ramienia.

I to było wszystko. Zrozumieli go? Nie wiadomo. Twardziec powiedział, że zgodzili się, choć z wyraźnymi oporami. Czy rzeczywiście? Nie miał pojęcia, żadnego pojęcia o tym, co rzeczywiście zostało uzgodnione. Czy Marchewa uzyska dostęp do miejsca zbrodni i nikt nie będzie się mieszał do jego pracy? Hm, mruknął Vimes. Jak myślicie, chłopcy i dziewczęta?

Ścisnął grzbiet nosa, a potem przyjrzał się prawej dłoni. Igor bardzo długo opowiadał mu o „maleńkich niewidzialnych ftworzonkach” i użył jakiejś zjadliwej maści, która prawdopodobnie zabiła wszystko, niezależnie od rozmiaru i widzialności. Przez piętnaście minut szczypała jak siedem piekieł, ale potem to minęło i chyba zabrało też ból. W każdym razie najważniejsze było to, że straż oficjalnie prowadziła dochodzenie.

Zauważył kartkę leżącą na szczycie stosu w tacy dokumentów przychodzących[5]. Stęknął, podnosząc ją do oczu.

Do: Jego łaskawości sir Samuela Vimesa, komendanta Straży Miejskiej

Od: p. A.E. Pesymala, prowadzącego inspekcję Straży Miejskiej

Wasza łaskawość,

Mam nadzieję, że zechce pan możliwie szybko przekazać mi odpowiedzi na następujące pytania:

1. Czemu służy kapral „Nobby” Nobbs? Dlaczego zatrudnia pan znanego złodziejaszka?

2. Obserwowałem dwóch funkcjonariuszy na Broad-Wayu i w okresie jednej godziny nie dokonali ani jednego aresztowania. Dlaczego należy to uznać za ekonomiczne wykorzystanie ich czasu?

3. Stopień przemocy używanej przez funkcjonariuszy trolli wobec aresztowanych trolli wydaje się nadmierny. Czy zechce pan to skomentować?

…i tak dalej. Czytał z rozdziawionymi ustami. No dobra, ten gość nie jest gliną — stanowczo nie — ale przecież ma działający mózg. Wielkie nieba, zauważył nawet comiesięczną niezgodność stanu gotówki w pudełku na drobne wydatki! Czy A.E. Pesymal zrozumie, jeśli Vimes mu wyjaśni, że zasługi Nobby’ego przez lata z nadwyżką rekompensowały te przypadkowe niewielkie kradzieże, które człowiek traktował jako rodzaj drobnej niedogodności? Czy byłoby to ekonomiczne wykorzystanie mojego czasu? Nie sądzę.

вернуться

5

Vimes miał trzy tace: Przychodzące, Wychodzące i Wkurzające. Na tę ostatnią odkładał wszystko, przy czym był zbyt zajęty, zirytowany, zmęczony albo zdumiony, żeby cokolwiek zrobić.