Выбрать главу

Kiedy odkładał kartkę, zauważył tę leżącą pod spodem, zapisaną pismem Cudo. Sięgnął po nią i przeczytał.

Dwa krasnoludy i jeden troll oddały dziś rano swoje odznaki, powołując się na „powody rodzinne”. Szlag… W tym tygodniu straciliśmy już siedmiu funkcjonariuszy. Przeklęta dolina Koom wciskała się wszędzie. Pewnie, to żadna zabawa, bogowie świadkami, kiedy jest się trollem i odpiera bandę innych trolli, broniąc takiego krasnoluda jak zmarły Combergniot. Prawdopodobnie nie jest to zabawniejsze niż bycie krasnoludem i dowiedzenie się, że jakiś uliczny gang trolli pobił twojego brata z powodu tego, co ten idiota powiedział. Niektórzy pewnie pytaliby, po czyjej stronie stoisz. Jeśli nie jesteś z nami, jesteś przeciw nam. Ha. Jeśli nie jesteś jabłkiem, to jesteś bananem…

Marchewa wszedł cicho i położył na biurku talerz.

— Angua mi opowiedziała, sir — rzekł. — Dobra robota, sir.

— Co to znaczy, dobra robota? — Vimes spojrzał na kanapkę pełniącą funkcję zdrowego drugiego śniadania. — O mało nie doprowadziłem do wojny!

— Ale oni nie wiedzieli, że pan blefuje.

— Bo prawdopodobnie nie blefowałem.

Vimes ostrożnie uniósł górną część kanapki z bekonem, sałatą i pomidorem, i uśmiechnął się w myślach. Dobra, niezawodna Cudo. Wiedziała, o co chodzi w BSP Vimesa. Chodziło o to, że trzeba unieść całkiem sporo kruchutkiego bekonu, żeby znaleźć smętne, skulone jarzyny. Można nawet wcale ich nie zauważyć.

— Zabierzcie ze sobą na dół Anguę — powiedział. — I… tak, młodszą funkcjonariusz Humpeding. Naszą małą Sally. Akurat zajęcie dla wampira, który szczęśliwym przypadkiem trafił do nas w odpowiednim momencie, co? Przekonamy się, czy jest dobra.

— Tylko je obie, sir?

— No tak. Obie bardzo dobrze widzą w ciemności. — Vimes spojrzał na kanapkę i wymamrotał: — Nie możemy zabierać na dół sztucznego światła.

— Dochodzenie w sprawie morderstwa w ciemności, sir?

— Nie miałem wyboru — tłumaczył gorączkowo Vimes. — Potrafię poznać drażliwy punkt, kapitanie. Żadnego sztucznego światła. No więc jeśli chcą grać ze mną w durnia, nie ma sprawy. Znacie się na kopalniach, a obie panie mają wbudowane nocne widzenie. No, wampir ma, a Angua praktycznie widzi nosem. I tyle. Korytarze są pełne tych demonicznych lśniących robaków. Powinny pomóc.

— Mają vurmy? — zdziwił się Marchewa. — Aha. No cóż, znam parę sztuczek z vurmami, sir.

— Dobrze. Słyszałem, że wielki troll to zrobił i uciekł. Zrób z tym, co chcesz.

— Mogą być jakieś protesty co do Sally, sir — zauważył Marchewa.

— Czemu? Wykryją, że jest wampirem?

— Nie, sir, nie wydaje mi się…

— Więc im nie mów. Jesteś… wytapiaczem. Od ciebie zależy, jakich, ehm, narzędzi używasz. Widziałeś to?

Pomachał raportem o trzech funkcjonariuszach, o których starał się nie myśleć jak o dezerterach.

— Tak, sir. Zamierzałem z panem o tym porozmawiać. Może by pomogło, gdybyśmy trochę zmienili skład patroli.

— O co ci chodzi?

— Łatwo byłoby ustawić patrole w taki sposób, żeby trolle i krasnoludy nie musiały wychodzić razem, sir. No bo… Niektórzy chłopcy mówią, że byliby trochę bardziej zadowoleni, gdyby nie musieli…

Zdanie cichło powoli pod kamiennym wzrokiem.

— Przy układaniu planu służb nigdy nie zwracaliśmy uwagi na gatunek funkcjonariusza, kapitanie — rzekł zimno Vimes. — Oprócz gnomów, naturalnie.

— Czyli jest jednak precedens… — zaczął Marchewa.

— Nie bądźcie durniem, kapitanie. Typowy pokój gnoma ma rozmiar mniej więcej dwóch pudełek po butach. Przecież sami rozumiecie, że ten pomysł to szaleństwo. W dodatku niebezpieczne szaleństwo. Musielibyśmy posyłać na patrole trolle z trollami, krasnoludy z krasnoludami i ludzi z ludźmi…

— Niekoniecznie, sir. Ludzie mogliby patrolować z jednymi i drugimi.

Vimes pochylił się do przodu razem z fotelem.

— Nie, nie mogliby! Tu nie chodzi o rozsądek, tu chodzi o strach. Jeśli troll zobaczy człowieka z krasnoludem na patrolu, pomyśli „To wrogowie, dwóch na jednego”. Nie widzicie, do czego to prowadzi, kapitanie? Kiedy glina znajdzie się w trudnej sytuacji i dmuchnie w gwizdek, wzywając wsparcie, nie chcę, żeby wymagał odpowiedniego kształtu tego wsparcia! — Uspokoił się trochę. Wyjął notatnik i rzucił go na blat. — A skoro już o kształtach mowa, wiecie, co to znaczy? Zauważyłem to w kopalni, a krasnolud Helmutłuk wyrysował to rozlaną kawą… I wiecie, chyba nie do końca zdawał sobie sprawę, że to robi.

Marchewa przez chwilę uważnie przyglądał się symbolowi.

— Górniczy znak, sir — powiedział. — Oznacza „Nadchodząca ciemność”.

— A co to znaczy?

— No, że sytuacja na dole jest dość paskudna, sir — wyjaśnił z powagą Marchewa. — Ojojoj…

Odłożył notatnik bardzo powoli, jakby się bał, że wybuchnie.

— Przecież mieli tam morderstwo, kapitanie — przypomniał Vimes.

— Tak jest, sir. Ale to może oznaczać coś gorszego, sir. Górnicze znaki to bardzo dziwne zjawisko.

— Podobny znak był też nad drzwiami, z tym że tam była tylko jedna kreska i biegła poziomo — dodał Vimes.

— Och, pewnie runa Długiej Ciemności, sir — odparł z lekceważeniem Marchewa. — To tylko symbol kopalni. Nie ma powodu do zmartwienia.

— Ale przy tym drugim są powody? Czy ma to coś wspólnego z gragami siedzącymi w pokoju w otoczeniu płonących świec?

Zawsze przyjemnie było zaskoczyć Marchewę, a tym razem wyglądał na zdumionego.

— Jak pan to odgadł, sir?

— To tylko słowa, kapitanie. — Vimes machnął ręką. — „Nadchodząca ciemność” nie brzmi dobrze. Może to właściwy czas, żeby siedzieć w świetle? Kiedy się z nimi spotkałem, byli otoczeni świecami. Pomyślałem, że może to jakaś ceremonia.

— Możliwe — zgodził się ostrożnie Marchewa. — Dziękuję za informację, sir. Pójdę przygotowany.

I kiedy otwierał już drzwi, Vimes rzucił za nim:

— Jeszcze jedno, kapitanie!

— Tak, sir?

Vimes nie podniósł wzroku znad kanapki, w której delikatnie oddzielał kawałki S i P od smakowitego B.

— Pamiętaj, że jesteś gliną — powiedział.

* * *

Sally wiedziała, że coś jest nie w porządku, kiedy tylko weszła do szatni w swoim nowym, błyszczącym napierśniku i hełmie w kształcie talerza. Gliniarze różnych gatunków stali dookoła i usiłowali wyglądać nonszalancko. Gliniarzom nigdy to nie wychodzi.

Przyglądali się, jak podchodzi do swojej szafki. Wobec tego otworzyła drzwiczki ostrożnie.

Na półce leżał stos czosnku.

Aha. Zaczyna się, i to tak szybko! Dobrze, że była przygotowana…

Tu i tam za sobą słyszała delikatne kaszlnięcia i chrząknięcia ludzi, którzy bardzo starają się nie śmiać. Były też wzgardliwe uśmieszki; jeśli człowiek się wsłucha, taki uśmieszek także wydaje delikatny odgłos.

Oburącz sięgnęła w głąb szafki i wyjęła dwie wielkie główki. Wszyscy gliniarze patrzyli na nią, wszyscy stali nieruchomo, a ona przeszła wolno dookoła pokoju.