Выбрать главу

Wykrzykując niezborne podziękowania, zeskoczył, gdy tylko konie zwolniły, zamachał rękami, by utrzymać równowagę, i ostro skręcił na podjazd. Drzwi frontowe otwierały się już, gdy pędził ku nim, wyrzucając spod butów żwir; w progu stał Willikins i trzymał w ręku książkę. Vimes porwał ją i pognał schodami w górę w chwili, kiedy na mieście zegary zaczęły wybijać różne przybliżenia godziny szóstej.

Sybil twardo się upierała, że nie potrzebują opiekunki. Vimes przynajmniej ten jeden raz jeszcze bardziej się upierał, że potrzebują, a także jakiejś dziewczyny na główną jaskiniową, która zajmie się rodowodowymi smokami w zagrodach. W końcu człowiek nie może sam robić wszystkiego.

Wygrał. Kiedy wpadł do pokoju, Purity — która wydawała się porządną dziewczyną — właśnie kończyła układać Młodego Sama w łóżeczku. Zdążyła zareagować mniej więcej jedną trzecią dygu, nim zauważyła jego zbolałą minę i przypomniała sobie zeszłotygodniowy, zaimprowizowany wykład o prawach człowieka. Wybiegła pospiesznie. To ważne, by nie było tu nikogo innego. Ten moment w czasie zarezerwowany był wyłącznie dla Samów.

Młody Sam podciągnął się o poręcz łóżeczka i powiedział:

— Da!

Słowo zabrzmiało miękko.

Vimes pogładził syna po włosach. Właściwie to zabawne. Cały dzień wrzeszczał, krzyczał, mówił i ryczał — a tutaj, w tej spokojnej chwili, pachnącej (dzięki Purity) mydłem, nigdy nie wiedział, co powiedzieć. W towarzystwie czternastomiesięcznego dziecka słowa więzły mu w gardle. Wszystko, co przychodziło mu do głowy — w stylu „No i gdzie jest tatusiowy synuś?” — brzmiało przerażająco fałszywie, jakby uczył się takich zdań z podręcznika. Nie miał nic do powiedzenia ani też — w tym cichym, pastelowym pokoju — niczego mówić nie musiał.

Coś stęknęło pod łóżeczkiem — drzemał tam Śliniak, smok. Bardzo stary, całkiem bez ognia, z wystrzępionymi skrzydłami i bezzębny, codziennie wspinał się po schodach i obejmował swój posterunek. Nikt nie wiedział dlaczego. Pogwizdywał cicho przez sen.

Szczęśliwa cisza otuliła Vimesa, ale nie mogła trwać długo. Musiał przedsięwziąć Czytanie Książki z Obrazkami. Taki był sens godziny szóstej.

To była wciąż ta sama książeczka, każdego dnia. Stronice rzeczonej książeczki stały się zaokrąglone i miękkie w miejscach, gdzie Młody Sam je przeżuł, ale dla jednej osoby w tym pokoju stanowiła ona księgę ksiąg, najwspanialszą historię, jaką opowiedziała ludzkość. Vimes nie musiał już czytać — znał ją na pamięć.

Miała tytuł: „Gdzie jest moja krówka?”.

Niezidentyfikowany skarżący zgubił gdzieś krowę. I to właściwie cała historia.

Pierwsza strona zaczynała się obiecująco.

Gdzie jest moja krówka? Czy to moja krówka? Mówi „Beee!”. To owieczka! To nie moja krówka!

Potem autor zaczynał mierzyć się z materią opowieści.

Gdzie jest moja krówka? Czy to moja krówka? Mówi „Ihaha!”. To konik! To nie moja krówka!

W tym momencie autor osiągał stan twórczej agonii i zaczynał pisać z udręczonych głębi własnej duszy.

Gdzie jest moja krówka? Czy to moja krówka? Mówi „Hruumgh!”. To hipopotam! To nie moja krówka!

To był dobry wieczór. Młody Sam uśmiechał się już szeroko i gaworzył wraz z postępami fabuły.

W końcu krówka zostanie znaleziona. Tylko to mogło porwać czytelnika. Oczywiście, pewne napięcie wzmagał fakt, że wszystkie pozostałe zwierzęta przedstawiono w sposób, który mógłby prawdopodobnie zmylić kociaka dorastającego w ciemnym pokoju. Koń stał przed wieszakiem na kapelusze, jak przecież często robią konie, a hipopotam jadł ze żłobu, o który stały oparte odwrócone widły. Oglądany z niewłaściwego kąta, mógł przez sekundę przypominać krowę…

Ale Młody Sam ją uwielbiał. Była to chyba najbardziej tulona książka na świecie.

Niepokoiła jednak Vimesa, chociaż naprawdę dobrze oddawał dźwięki i w swej prezentacji „Hrumgh!” mógłby zmierzyć się z każdym. Ale czy to książka odpowiednia dla miejskiego dziecka? Kiedy Młody Sam w ogóle usłyszy takie odgłosy? W mieście jedynym dźwiękiem wydawanym przez wymienione zwierzęta było skwierczenie. Jednakże pokój dziecinny pełen był dowodów powszechnego spisku — zewsząd spoglądały beee-owieczki, pluszowe misie i puchate kaczuszki.

Pewnego wieczoru, po ciężkim dniu, wypróbował Vimesowską wersję uliczną:

Gdzie jest mój tatuś? Czy to jest mój tatuś? Mówi „Demoniszcze! Tysiącletnia wskazówka i krewetki!”. To Paskudny Stary Ron! To nie mój tatuś!

Szło całkiem dobrze, gdy nagle Vimes usłyszał znaczące ciche chrząknięcie od drzwi, gdzie stała Sybil. Następnego dnia Młody Sam, z bezbłędnym dziecięcym wyczuciem takich kwestii, powiedział do Purity „demoisce”. I to był koniec, chociaż Sybil nigdy nie poruszała tego tematu, nawet gdy byli sami. Od tego dnia Sam trzymał się ściśle wersji autoryzowanej.

Wyrecytował ją dzisiaj, gdy wiatr stukał okiennicami, a mały świat dziecinnego pokoju — ze swym różowo-niebieskim spokojem, ze stworzonkami, które były bardzo miękkie, kudłate i puszyste — zdawał się obejmować ich obu. Na zegarze mała wełnista owieczka huśtała się, odmierzając sekundy.

Ocknął się w półmroku, z postrzępionymi pasmami mrocznych snów wciąż wypełniającymi umysł. Patrzył wokół, nic nie rozumiejąc. Ogarnęła go panika. Co to za miejsce? Skąd się tu wzięły te wszystkie uśmiechnięte zwierzęta? Co leży mu na stopie? Kto zadaje te pytania i dlaczego jest przykryty niebieskim kocem w kaczuszki?

A potem napłynęły błogosławione wspomnienia. Młody Sam spał mocno, tuląc do siebie hełm Vimesa jak pluszowego misia. Śliniak, zawsze szukający ciepłego miejsca do drzemki, oparł głowę na Vimesowym bucie — skórę pokrywała już lepka ślina.

Vimes ostrożnie zabrał synowi hełm, otulił się kocykiem i zwlekł na dół, do głównego holu. Zobaczył światło pod drzwiami do biblioteki, więc pchnął je, ciągle jeszcze trochę zamroczony.

Dwoje strażników wstało natychmiast. Sybil odwróciła się na fotelu przed kominkiem. Vimes poczuł, że kaczuszki wolno zsuwają mu się z ramion i kończą w kłębku na podłodze.

— Pozwoliłam ci spać, Sam — oświadczyła lady Sybil. — Dziś rano wróciłeś dopiero o trzeciej…

— Wszyscy mają podwójną służbę, moja droga — odparł, wzrokiem rzucając Marchewie i Sally wyzwanie, by choćby pomyśleli o zdradzeniu komukolwiek, że widzieli szefa owiniętego niebieskim kocykiem w kaczuszki. — Muszę dawać dobry przykład.

— Jestem pewna, że próbujesz, Sam, ale wyglądasz raczej jak przerażające ostrzeżenie. Kiedy ostatnio jadłeś?