Выбрать главу

— Jestem pewien, że to może zaczekać, komendancie.

— Tak, sir. Na tym polega kłopot, sir. To właśnie robi.

Vetinari ze znużeniem machnął ręką.

— Wyładowane wozy blokujące ulice, Vimes, są znakiem postępu — oświadczył.

— Tylko w metaforycznym sensie, sir.

— No cóż, w każdym razie jestem pewien, że pańscy ludzie dadzą sobie radę. — Vetinari wskazał mu wolne krzesło. — Ma pan ich teraz tak wielu… Taki koszt… Niech pan siada, komendancie. Zna pan pana Johna Smitha?

Mężczyzna siedzący przy stole wyjął z ust fajkę i rzucił Vimesowi maniakalnie przyjazny uśmiech.

— Nie wwwydaje mi się, żebyśmy mieli tę przyjemność — rzekł, wyciągając rękę.

Wydawało się, że nie da się wymawiać „w” w taki sposób, niemal warcząco, ale John Smith to potrafił.

Podać rękę wampirowi? Nigdy w życiu, uznał Vimes, nawet taką okrytą rękawem niezbyt zręcznie robionego na drutach swetra. Zasalutował więc.

— Miło mi pana poznać, sir — rzekł, stając na baczność.

Ten sweter był naprawdę straszny. Miał przyprawiający o mdłości, zygzakowaty deseń w wielu dziwnych, nieszczęśliwych kolorach. Wyglądał jak coś, co zrobiła na prezent niewidoma ciotka — coś takiego, czego człowiek boi się wyrzucić na śmietnik, by śmieciarze nie śmiali się z niego i kopniakami nie przewracali mu pojemników.

— Pan Smith jest… — zaczął Vetinari.

— Prezesem Ankhmorporskiej Misji Überwaldzkiej Ligi Wstrzemięźliwości — dokończył Vimes. — Sądzę, że towarzysząca mu dama to pani Doreen Winkings, skarbnik tej samej misji. Chodzi o przyjęcie wampira do straży, prawda, sir? Znowu…

— Tak, Vimes, właśnie o to — zgodził się Patrycjusz. — I rzeczywiście znowu. Może jednak wszyscy usiądziemy? Vimes?

Osuwając się niechętnie na krzesło, Vimes wiedział, że nie ma ucieczki. I tym razem wiedział, że przegra. Vetinari zapędził go w ślepy zaułek.

Znał wszystkie argumenty za zatrudnianiem w straży różnych gatunków. To były dobre argumenty. Niektóre argumenty przeciwne były złymi argumentami. W straży służyły trolle, mnóstwo krasnoludów, jeden wilkołak, trzy golemy, Igor i — nie najmniej ważny — kapral Nobbs[1], więc czemu nie wampir. A liga wstrzemięźliwości była faktem. Wampiry noszące ligową czarną wstążeczkę („Ani kropli”) także były faktem. Owszem, te, które zrezygnowały z krwi, bywały czasem dziwaczne, ale też inteligentne i sprytne, a więc potencjalnie wartościowe dla społeczeństwa. Natomiast straż to najlepiej widoczna instytucja rządowa w mieście. Dlaczego nie może dać przykładu?

Ponieważ, odpowiedziała poharatana, ale wciąż działająca dusza Vimesa, nienawidzisz tych przeklętych wampirów. Żadnych fałszywych usprawiedliwień, żadnego mydlenia oczu w stylu „społeczeństwo tego nie zaakceptuje” czy „to nie jest odpowiedni moment”. Nienawidzisz tych piekielnych wampirów, a to jest twoja piekielna straż.

— Panie Vimes — zaczęła pani Winkings. — Trutno nam nie zauvażyć, że vciąż nie zaangażował pan v straży żatnego z naszych członków…

Czemu nie powiesz normalnie „zauważyć”, myślał Vimes. Wiem, że potrafisz. Niech ta dwudziesta czwarta litera alfabetu wkroczy w twoje życie. Poproś Johna Smitha, on ma ich w nadmiarze. Zresztą… wymyśliłem nowy argument. Bardzo policyjny.

— Pani Winkings — powiedział głośno. — Żaden wampir nie złożył prośby o przyjęcie do straży. Po prostu nie są psychicznie dostosowani do policyjnego stylu życia. I jestem komendantem Vimesem, bardzo dziękuję.

Małe oczka pani Winkings błysnęły słusznym gniewem.

— Aha, chce pan poviedzieć, że vampiry zą… głupie? — zapytała.

— Nie, pani Winkings, twierdzę, że są inteligentne. I tu napotykamy kłopot, właśnie w tym punkcie. Dlaczego mądra osoba miałaby się codziennie narażać na kopniaki w wo… głowę za trzydzieści osiem dolarów miesięcznie plus dodatki? Wampiry mają klasę, wykształcenie oraz von przed nazwiskiem. Mogą mieć setki zajęć o wiele ciekawszych niż łażenie po ulicach jako gliniarz. Niby jak chcecie to załatwić, siłą wcielić ich do sił policji?

— Czy nie zaproponowwwano by im stopnia oficerskiego? — spytał John Smith.

Twarz błyszczała mu od potu, a ten permanentny uśmiech wyglądał maniakalnie. Plotka głosiła, że dotrzymywanie Zobowiązania przychodzi mu z wyjątkową trudnością.

— Nie. Każdy zaczyna na ulicy. — Nie była to całkiem prawda, ale pytanie Vimesa uraziło. — I na nocnej zmianie. To dobra szkoła. Najlepsza z możliwych. Tydzień deszczowych nocy, kiedy podnoszą się mgły, woda ścieka za kołnierz, a z mroku rozbrzmiewają jakieś dziwne odgłosy… No więc wtedy właśnie odkrywamy, czy trafił nam się prawdziwy glina…

Zrozumiał, gdy tylko to powiedział. Wszedł prosto w pułapkę. Musieli znaleźć kandydata…

— No viętz śvietnie zię zkłada — oświadczyła pani Winkings i wyprostowała się z dumą.

Vimes miał ochotę nią potrząsnąć i krzyknąć: Nie jesteś wampirem, Doreen! Jesteś żoną wampira, owszem, ale został nim w wieku, w którym możliwość, że chciałby cię ukąsić, przekracza ludzkie wyobrażenie! Wszyscy prawdziwi czarnowstążkowcy starają się zachowywać normalnie i nie rzucać w oczy! Żadnych powiewających peleryn, żadnego wysysania i absolutnie żadnego zrywania krynolin z młodych dziewcząt! Wszyscy wiedzą, że John Wcale-Nie-Wampir-Skąd Smith był kiedyś hrabią Vargo St Gruet von Vilinus! Ale teraz pali fajkę, nosi te potworne swetry, kolekcjonuje banany i buduje z zapałek modele ludzkich organów, bo uważa, że hobby czynią go bardziej ludzkim! Ale ty, Doreen? Urodziłaś się na Kogudziobnej! Twoja matka była praczką! Nikt nie zdarłby z ciebie nocnej koszuli, chyba że dźwigiem! Ale tak bardzo… tak bardzo się starasz, co? To takie nieszczęsne hobby! Starasz się wyglądać na wampira bardziej niż wampiry! A nawiasem mówiąc, te sztuczne szpiczaste zęby stukają ci, kiedy mówisz…

— Vimes?

— Hm?

Vimes zdał sobie sprawę, że coś mówili.

— Pan Smith ma dobrą wiadomość — wyjaśnił Patrycjusz.

— Www samej rzeczy — zgodził się John Smith, maniakalnie rozpromieniony. — Mamy dla pana rekruta, komendancie! Wwwampira, który chce być www straży!

— I oczyviście notz nie ztanovi problemu — oświadczyła tryumfalnie Doreen. — My jezteśmy notzą!

— Chce mi pan powiedzieć, że muszę… — zaczął Vimes.

Vetinari przerwał mu natychmiast.

— Ależ skąd, komendancie. W pełni szanujemy pańską autonomię jako komendanta straży. To oczywiste, że musi pan zatrudniać tych, których uzna za odpowiednich. Proszę tylko, by kandydat został przesłuchany, zgodnie z duchem równych praw dla wszystkich.

Tak, akurat, myślał Vimes. A stosunki polityczne z Überwaldem staną się troszeczkę łatwiejsze, prawda, jeśli będziesz mógł powiedzieć, że mamy nawet czarnowstążkowca w straży. Za to jeśli go odrzucę, będę musiał wyjaśnić dlaczego. I podejrzewam, że „Po prostu nie lubię wampirów, jasne?” jednak nie wystarczy.

— Oczywiście — rzekł. — Proszę go przysłać.

— Właściwie to on jest nią — wyjaśnił lord Vetinari. Zajrzał do papierów. — Salacia Deloresista Amanita Trigestatra Zeldana Malifee… — Urwał, przerzucił kilka kartek i dodał: — Możemy chyba część opuścić, kończy się to na „von Humpeding”. Ma pięćdziesiąt jeden lat, ale… — dodał szybko, nim Vimes zdążył wykorzystać tę informację — …to żaden wiek dla wampira. Aha, i chce, żeby mówić do niej po prostu Sally.

вернуться

1

Vimes musiał przyznać, że trochę to obraźliwe dla Nobby’ego. Nobby był człowiekiem, tak samo jak wielu innych funkcjonariuszy. Tylko że on jedyny musiał nosić certyfikat, by tego dowieść.