Выбрать главу

— Zjadłem kanapkę z sałatą, pomidorem i bekonem, moja droga — odparł, próbując tonem zasugerować, że bekon był tylko dodatkiem, a nie grubym plastrem, ledwie przykrytym kromką chleba.

— Tak, zjadłeś — rzekła Sybil, nieco wyraźniej wyrażając tonem fakt, że nie wierzy w ani jedno słowo. — Kapitan Marchewa chce ci coś przekazać. Siadajcie, a ja sprawdzę, co się stało z kolacją.

Wyszła energicznym krokiem, a Vimes spojrzał na swych podwładnych i przez moment się zastanawiał, czy nie uśmiechnąć się z zakłopotaniem i nie przewrócić oczami, co między mężczyznami oznacza zwykle „Ech, te kobiety”. Zrezygnował jednak, ponieważ grupa podwładnych składała się z młodszej funkcjonariusz Humpeding, która uznałaby go za durnia, oraz kapitana Marchewy, który by nie zrozumiał, o co chodzi.

Ograniczył się zatem do:

— No więc?

— Zrobiliśmy, co było można, sir — rzekł Marchewa. — Miałem rację. Ta kopalnia jest bardzo nieszczęśliwym miejscem.

— Miejsca zbrodni zwykle takie są, to prawda.

— Szczerze mówiąc, nie sądzę, żebyśmy odnaleźli miejsce zbrodni, sir.

— Nie widzieliście ciała?

— Widzieliśmy, sir. Tak myślę. Doprawdy, sir, powinien pan tam być…

* * *

— Chyba tego nie wytrzymam — syknęła Angua, kiedy znów szli Melasową.

— A o co chodzi? — spytał Marchewa.

Angua wskazała kciukiem ponad ramieniem.

— O nią. Wampiry i wilkołaki to złe towarzystwo.

— Przecież jest czarnowstążkowcem — zaprotestował delikatnie Marchewa. — Na pewno nie…

— Ona nie musi niczego robić! Ona po prostu jest! Dla kogoś z nas przebywać w pobliżu wampira to jak przeżywać dzień, kiedy włosy całkiem cię nie słuchają. A wierz mi, wilkołaki wiedzą, na czym to polega.

— Zapach?

— Nie jest dobry, ale chodzi o coś więcej. Jest taka… opanowana. Taka perfekcyjna. Podchodzę do niej i czuję się… zarośnięta. Nic nie poradzę, to sięga tysięcy lat w przeszłość! Chodzi o wizerunek. Wampiry zawsze są takie rozluźnione, takie zrównoważone, gdy tymczasem wilkołaki to tępe zwierzęta. Pętaki.

— Przecież to nieprawda! Wielu czarnowstążkowców to totalni neurotycy. A ty jesteś taka wrażliwa, dobrze wychowana i…

— Nie wtedy, kiedy znajdę się przy wampirach. One coś we mnie uwalniają! Możesz przestać być w tej kwestii logiczny, co? Nie cierpię, kiedy jesteś w stosunku do mnie logiczny! Dlaczego pan Vimes ustąpił? Dobrze, dobrze, panuję nad tym. Ale jest mi ciężko i tyle.

— Jestem pewien, że jej także nie jest łatwo… — zaczął Marchewa.

Angua rzuciła mu Spojrzenie. Cały on, uznała. On naprawdę tak myśli. Tylko że nie rozumie, kiedy powiedzenie czegoś takiego jest naprawdę fatalnym pomysłem. Nie jest jej łatwo? A mnie kiedyś było? Ona przynajmniej nie musi chować ubrań na zmianę po całym mieście! Pewnie, przejście na zimnego nietoperza nie jest przyjemne, ale my zaliczamy zimnego nietoperza co miesiąc! A kiedy w ogóle mogę rozerwać jakieś gardło? Poluję na kury! I jeszcze z góry za nie płacę. Czy ona cierpi na ZNPT? Nie wydaje mi się! Bogowie, już przecież sporo po pierwszej kwadrze i czuję, jak rośnie mi sierść! Przeklęte wampiry! Tyle robią zamieszania z tego, że nie są już morderczymi krwiopijcami! I zdobywają ogólną sympatię! Nawet jego!

Wszystko to przemknęło jej przez myśli w jednej sekundzie, ale powiedziała:

— Zejdźmy tam na dół, załatwmy sprawę i wyjdźmy, co?

W pobliżu wejścia wciąż tkwił tłum gapiów. Wśród nich krążył Otto Chriek, który powitał Marchewę lekkim wzruszeniem ramion.

Wartownicy stali na posterunku, lecz było jasne, że ktoś już z nimi porozmawiał. Kiwnęli głowami trójce nowo przybyłych, a jeden nawet bardzo grzecznie otworzył przed nimi drzwi.

Marchewa skinął na obie strażniczki.

— Wszystko, co tu powiemy, będzie podsłuchane, jasne? — uprzedził. — Wszystko. Więc bądźcie ostrożne. I pamiętajcie, jeśli o nich chodzi, to w ciemności nic nie widzicie.

Wprowadził je do środka. Za progiem czekał Helmutłuk, rozpromieniony i zdenerwowany.

— Witaj, Łupaczu Głową — powiedział.

— Ehm… Jeśli mówimy po morporsku, wolałbym kapitan Marchewa — odparł Marchewa.

— Jak sobie życzysz, wytapiaczu — zgodził się krasnolud. — Winda już czeka.

Po chwili jechali już w dół.

— Co ją napędza, jeśli wolno spytać?

— Mechanizm — odparł Helmutłuk. Duma pokonała jego zdenerwowanie.

— Naprawdę? Dużo tu macie mechanizmów?

— Piastę i sztabę średniującą.

— Sztaba średniująca? Nigdy takiej nie widziałem, tylko o nich słyszałem.

— Mamy szczęście. Z radością ci pokażę. Jest nieoceniona przy szykowaniu jedzenia — paplał Helmutłuk. — A w dole mamy też trochę sześcianów o różnej mocy. Niczego nie wolno ukrywać przed wytapiaczem. Nakazano mi pokazać ci wszystko, co zechcesz zobaczyć, i wyjawić wszystko, co chcesz wiedzieć.

— Dziękuję — rzekł Marchewa, gdy winda zatrzymała się w czerni rozjaśnianej tylko trupim lśnieniem vurmów. — Jak rozległe są tutaj wasze chodniki?

— Tego ci powiedzieć nie mogę — odparł szybko Helmutłuk. — Nie wiem. Ach, jest Twardziec. Wrócę na górę…

— Nie, Helmuduku, zostań z nami, proszę — odezwał się ciemniejszy cień w mroku. — Ty również powinieneś to zobaczyć. Witam, kapitanie Marchewa i was… — Angua wyczuła pewien element niesmaku — … panie. Proszę za mną. Przepraszam za brak światła. Być może, oczy wam się przyzwyczają. Z przyjemnością opiszę wam każdy obiekt, którego dotkniecie. A teraz poprowadzę was do miejsca, gdzie to straszne zdarzenie… się zdarzyło.

Gdy szli, Angua rozglądała się w tunelu. Zauważyła, że Marchewa musi w marszu uginać lekko kolana.

Łupacz Głową, co? Zabawne, że nigdy nie wspominasz o tym chłopakom…

Mniej więcej co pięć sążni Twardziec zatrzymywał się przed okrągłymi drzwiami, nieodmiennie otoczonymi przez vurmy, i przekręcał koło. Drzwi skrzypiały i otwierały się z powolnością sugerującą wielki ciężar. Tu i tam w tunelach mijali… mechaniczne obiekty wiszące na ścianach najwyraźniej w jakimś celu. Wokół nich świeciły vurmy. Nie miała pojęcia, do czego te obiekty służą, ale Marchewa przyglądał się im z entuzjastyczną radością, jak uczniak.

— Macie tu dzwony powietrzne i wodne buty, panie Twardziec! Dotąd tylko o nich słyszałem!

— Wychowywał się pan w porządnych skałach Miedzianki, kapitanie, prawda? Kopanie na tej podmokłej równinie przypomina wiercenie tuneli w morzu.

— A te żelazne drzwi są wodoszczelne, prawda?

— Tak, rzeczywiście. Wodoszczelne także.

— Zadziwiające! Bardzo chciałbym znów odwiedzić to miejsce, kiedy już skończy się ta paskudna sprawa. Krasnoludzia kopalnia pod miastem? Nie tak łatwo uwierzyć!

— Jestem przekonany, że uda się to zorganizować, kapitanie.

Tak właśnie pracował Marchewa. Potrafił mówić tonem tak niewinnym, tak przyjaznym, tak… głupim, w stylu szczeniaka, a potem nagle zmieniał się w wielki blok stali i człowiek na niego wpadał. Sądząc po zapachu, Sally obserwowała go z zaciekawieniem.

Bądź rozsądna, tłumaczyła sobie Angua. Nie pozwól, żeby wampir wyprowadził cię z równowagi. Nie zacznij wierzyć, że jesteś głupia i owłosiona. Myśl jasno. Przecież masz mózg.

Ludzie chyba dostają obłędu, żyjąc w tym mroku… Angua odkryła, że jest łatwiej, jeśli zamknąć oczy. Tu, w dole, nos działał lepiej, jeśli nic nie odwracało jej uwagi. Przy zamkniętych oczach przez jej mózg wolno tańczyły słabe kolory. Jednak bez smrodu tego przeklętego wampira mogłaby wykryć więcej. Skażał każde wrażenie.