— Lepiej pchać, niż dźwigać — stwierdził krótko Twardziec. — Przygotowałem…
— Zaraz, a co to takiego? — przerwał mu Marchewa. Przykucnął i pociągnął coś jasnego. — Wygląda jak kawałek kości. Na sznurku.
— Tu jest mnóstwo starych kości — odparł Twardziec. — Teraz…
Kość z mlaśnięciem wysunęła się z błota i wyszczerzyła do nich w słabym świetle.
— Nie wygląda na bardzo starą — stwierdził Marchewa.
Angui wystarczył jeden wdech.
— To czaszka owcy — oświadczyła. — Martwej od jakichś trzech miesięcy.
Następny ślad, dodała w myślach. Wyraźny i bardzo wygodny, akurat do znalezienia.
— Mógł ją zgubić troll — stwierdził Marchewa.
— Troll? — Twardziec cofnął się lękliwie.
Nie takiej reakcji spodziewała się Angua. Twardziec już wcześniej był zdenerwowany, ale teraz, pod tymi wszystkimi warstwami, jego stan zbliżał się do paniki.
— Przecież mówił pan, że graga zaatakował troll…
— Ale nigdy… nigdy tego nie widzieliśmy! Dlaczego nie znaleźliśmy tej czaszki wcześniej? Może on wrócił?
— Wszystkie drzwi są zamknięte — przypomniał cierpliwie Marchewa. — Prawda?
— Może zamknęliśmy go tutaj z nami. — Głos Twardźca to był praktycznie skrzek.
— Ale wiedzielibyście przecież! Trolle tak jakby… wystają.
— Muszę wezwać straże! — oświadczył Twardziec, cofając się ku jedynym otwartym drzwiom. — On może być wszędzie!
— W takim razie może pan właśnie biegnie w jego stronę — zauważyła Angua.
Twardziec znieruchomiał na moment, po czym wydał z siebie cichy jęk i pognał w ciemność. Helmutłuk biegł tuż za nim.
— No więc jak waszym zdaniem nam poszło? — spytała Angua z przerażającym uśmiechem. — I co właściwie powiedziałeś mu po krasnoludziemu? „Wiesz, że jestem krasnoludem w braterstwie wszystkich krasnoludów”?
— Ehm… „Z empatyczną pewnością znasz mnie. Przestrzegam rytuałów krasnoludów. Czym/kim jestem? Jestem Braćmi zjednoczonymi” — powiedziała wolno Sally.
— Brawo, młodsza funkcjonariusz! — pochwalił Marchewa. — To znakomite tłumaczenie.
— Tak. Ukąsiłaś kogoś mądrego? — spytała Angua.
— Jestem czarnowstążkowcem, sierżancie — odparła grzecznie Sally. — I mam wrodzone zdolności językowe. A skoro zostaliśmy sami, kapitanie, czy mogę powiedzieć coś jeszcze?
— Naturalnie — zgodził się Marchewa, sprawdzając koło rygla na zamkniętych drzwiach.
— Wydaje mi się, sir, że bardzo wiele rzeczy się tu nie zgadza. Jest coś bardzo dziwnego w reakcji Twardźca na tę czaszkę. Skąd wziął mu się pomysł, że ten troll ciągle tu jest, choć minęło tyle czasu?
— Troll, który dostanie się do krasnoludziej kopalni, może narobić wielkich szkód, zanim zostanie powstrzymany — wyjaśnił Marchewa.
— Twardziec naprawdę nie spodziewał się tej czaszki, sir — upierała się Sally. — Słyszałam, jak szybko bije mu serce. Był przerażony. Ehm… i coś jeszcze, sir. Jest tu wielu miejskich krasnoludów, sir. Dziesiątki. Ich serca też wyczuwam. I sześciu gragów. Ich serca biją bardzo powoli. Są też inne krasnoludy. Dziwne. I tylko kilka. Może dziesięciu.
— Dobrze to wiedzieć, młodsza funkcjonariusz. Bardzo dziękuję.
— Pewnie. Nie wiem, jak sobie radziliśmy, zanim przyszłaś — burknęła Angua.
Szybko przeszła na drugi koniec wilgotnej komory, żeby nie mogli zobaczyć jej twarzy. Potrzebowała świeżego powietrza, nie tego wszechobecnego, zatęchłego smrodu piwnicy. W myślach krzyczała bezgłośnie. Liga Wstrzemięźliwości? „Ani kropli”? Czy ktokolwiek wierzył w to choćby przez chwilę? Tylko że każdy chciał dać się oszukać, bo przecież wampiry są takie czarujące. Pewnie, że są! To element bycia wampirem! Jedyna metoda skłonienia kogoś, żeby został na noc w straszliwym zamczysku! Każdy wie, że lampart nie może się pozbyć swoich cętek. Ale tutaj to co innego, wystarczy przypiąć sobie tę głupią czarną wstążeczkę, nauczyć się słów „Kropla herbaty wystarczy” i ludzie za każdym razem dają się nabrać. A wilkołaki? Cóż, to tylko smutne monstra, prawda? Nieważne, że życie jest codzienną walką z wewnętrznym wilkiem, nieważne, że przy każdej latarni trzeba się zmuszać, by przejść obok, nieważne, że przy każdym irytującym sporze trzeba z wysiłkiem tłumić chęć, by rozstrzygnąć go jednym kłapnięciem zębów… Nieważne, ponieważ wszyscy wiedzą, że stworzenie będące połączeniem człowieka i wilka to coś w rodzaju psa. Psy powinny być grzeczne. Część jej umysłu krzyczała, że to nieprawda, że to tylko ZNPT i zwykłe efekty obecności wampira w pobliżu, ale jakoś teraz, kiedy zapach wokół niej stawał się tak silny, że niemal dotykalny, nie chciała słuchać. Chciała wąchać świat, więc praktycznie wpełzała do własnego nosa. Przecież właśnie dlatego znalazła się w straży, prawda? Ze względu na swój nos.
Nowy zapach, nowy zapach…
Wyraźne poszarzałe błękity mchów, brązy i purpury starego ścierwa, odcienie drewna i skóry… nawet jako pełny wilk nigdy nie smakowała powietrza tak analitycznie jak teraz. Coś jeszcze, ostre i chemiczne… Powietrze wypełniał zapach wilgoci i krasnoludów. Ale te niewielkie ślady przebijały się jak głos trąbki przez requiem i formowały jedno…
— Troll — wychrypiała. — Troll. Troll z pasem czaszek i głowlokami. Na slabie albo czymś podobnym! Troll! — Niemal szczekała na zamknięte drzwi. — Otworzyć! Tędy!
Praktycznie nie potrzebowała oczu — ale zauważyła, że na metalowej powierzchni drzwi ktoś wyrysował węglem koło przekreślone dwoma ukośnymi liniami.
Nagle obok znalazł się Marchewa. Miał przynajmniej tyle przyzwoitości, żeby nie pytać „Jesteś pewna?”, ale od razu szarpnął za wielkie koło. Drzwi były zamknięte.
— Nie sądzę, żeby za nimi była woda — stwierdził.
— Naprawdę? — wykrztusiła Angua. — Wiesz przecież, że… nie chcieli nas tam dopuścić…
Marchewa odwrócił się i zobaczył, jak biegnie w ich stronę oddział krasnoludów. Kierowały się ku drzwiom, jakby wcale nie dostrzegając obecności strażników.
— Nie pozwól im wejść pierwszym — syknęła Angua przez zaciśnięte zęby. — Trop jest… słaby!
Marchewa dobył miecza, a drugą ręką uniósł do góry odznakę.
— Straż Miejska! — huknął. — Opuśćcie broń, jeśli można prosić! Dziękuję!
Oddział zwolnił, co oznaczało — zgodnie z naturą rzeczy — że ci z tyłu wpadli na tych wahających się w przednich szeregach.
— To miejsce przestępstwa — oznajmił Marchewa. — A ja nadal jestem wytapiaczem! Panie Twardziec, jest pan tam? Ma pan wartowników po tamtej stronie drzwi?
Twardziec przecisnął się między krasnoludami.
— Nie, raczej nie — powiedział. — Czy ten troll nadal się za nimi chowa?
Marchewa zerknął na Sally, która wzruszyła ramionami. Wampiry nigdy nie wyrobiły w sobie umiejętności nasłuchiwania trollowych serc. To nie miało sensu.
— Możliwe, ale nie sądzę — rzekł Marchewa. — Proszę je otworzyć. Możemy jeszcze znaleźć tam jakiś trop.
— Kapitanie Marchewa, wie pan chyba, że najważniejsze jest zawsze bezpieczeństwo kopalni! — oświadczył Twardziec. — To oczywiste, że musi pan podjąć pościg. Ale najpierw trzeba otworzyć te drzwi i upewnić się, że nie ma za nimi żadnego zagrożenia. Musi pan dać nam tę możliwość.
— Pozwól — szepnęła Angua. — Będę mieć wyraźniejszy zapach. Nic mi nie grozi.
Marchewa kiwnął głową.
— Dobra robota — szepnął w odpowiedzi.
Pod skórą poczuła, że ogon ma ochotę zamerdać. Chciała Marchewę polizać po twarzy. Teraz psia jej część zajmowała się myśleniem. Dobry pies. To ważne, żeby być dobrym psem.