Выбрать главу

— No tak, ale co noc pojawiały się w raportach! Dlaczego nie zauważyliśmy?

Zapadło niezręczne milczenie. Chochlik odchrząknął.

— Nikt tych raportów nie czyta, Wstaw Swoje Imię. Są chyba tym, co w naszym fachu nazywamy dokumentami tylko do zapisu.

— Ale ktoś chyba powinien je czytać! — zirytował się Vimes.

Znowu zapadła cisza.

— Wydaje mi się, że ty, kochanie — powiedziała Sybil, skupiona na cerowaniu.

— Ja tam dowodzę! — zaprotestował Vimes.

— Tak, kochanie. O to właśnie chodzi.

— Nie mogę całego czasu poświęcać na przekładanie papierów!

— Więc wyznacz kogoś innego, żeby to robił, kochanie.

— Mogę?

— Tak jest, sir — potwierdził Marchewa. — Pan dowodzi.

Vimes zerknął na chochlika, który uśmiechnął się z entuzjazmem.

— Czy mógłbyś przejrzeć moją tacę z dokumentami przychodzącymi…

— Podłogę — mruknęła Sybil.

— …i powiedzieć, co tam jest ważnego?

— Z radością, Wstaw Swoje Imię. Mam tylko jedno pytanie, Wstaw Swoje Imię. Co jest ważne?

— No… fakt, że szambonurkowie wywożą z miasta o wiele więcej nieczystości, jest naprawdę ważny, nie myślisz?

— Nie mam pojęcia, Wstaw Swoje Imię — odparł chochlik. — Ja w sensie ścisłym nie myślę. Ale przypuszczam, że gdybym miesiąc temu zwrócił na ten fakt twoją uwagę, kazałbyś mi wetknąć głowę w kaczy kuper.

— To prawda. — Vimes pokiwał głową. — Pewnie bym kazał. Kapitanie?

— Sir! — Marchewa wyprostował się na krześle.

— Jaka jest sytuacja na ulicach?

— Gangi trolli włóczyły się po mieście przez cały dzień. Teraz liczne krasnoludy kręcą się w okolicach placu Sator, a znaczna liczba trolli gromadzi się przy placu Pękniętych Księżyców.

— O jak wielkich grupach mówimy?

— Około tysiąca, licząc ogólnie. Wszyscy pili, naturalnie.

— Czyli akurat w nastroju do bójki?

— Tak, sir. Akurat dosyć pijani, by zachowywać się głupio, ale zbyt trzeźwi, by się przewracać.

— Interesujące spostrzeżenie, kapitanie — mruknął Vimes w zadumie.

— Tak, sir. Podobno mają zacząć o dziewiątej. Jak rozumiem, dokonano pewnych ustaleń.

— W takim razie uważam, że przed zmierzchem bardzo dużo glin powinno się znaleźć na Chrupie, pomiędzy nimi. Jak sądzisz? Przekażcie wiadomość na komisariaty.

— Już to zrobiłem, sir — zapewnił Marchewa.

— I postarajcie się o jakieś barykady.

— Zorganizowałem to, sir.

— Wezwaliście specjalnych?

— Godzinę temu przesłałem wiadomość, sir.

Vimes się zawahał.

— Muszę tam być, kapitanie.

— Powinniśmy mieć wystarczającą liczbę ludzi, sir.

— Ale nie będziecie mieli wystarczającej liczby komendantów — odparł Vimes. — Kiedy jutro Vetinari przeciągnie mnie po rozżarzonych węglach z powodu poważnych rozruchów w centrum miasta, nie chcę mu tłumaczyć, że właśnie spędzałem cichy wieczór w domu. — Obejrzał się na żonę. — Przepraszam, Sybil.

Lady Sybil westchnęła.

— Chyba porozmawiam z Havelockiem na temat godzin pracy, do jakich cię zmusza — oświadczyła. — To wcale na ciebie dobrze nie wpływa. Sam wiesz.

— Taka praca, moja droga. Przykro mi.

— Kazałam w kuchni przygotować ci termos zupy.

— Naprawdę?

— Oczywiście. Znam cię, Sam. I jeszcze torbę z kanapkami. Kapitanie Marchewa, ma pan dopilnować, żeby zjadł jabłko i banana. Doktor Lawn twierdzi, że musi jeść co najmniej pięć owoców albo warzyw dziennie!

Vimes patrzył nieruchomo na Marchewę i Sally, starając się przekazać ostrzeżenie, że pierwszego funkcjonariusza, który się uśmiechnie albo wspomni komuś o tym kiedykolwiek, kiedykolwiek… czekają naprawdę ciężkie chwile.

— A przy okazji, keczup nie jest warzywem — dodała Sybil. — Nawet ten zaschnięty na czubku butelki. No… na co jeszcze czekacie?

* * *

— Jest coś jeszcze, sir… Nie chciałem o tym mówić przy lady Sybil — powiedział Marchewa, gdy szybko szli w stronę Yardu. — Ehm… Hitherto nie żyje.

— Kto to jest Hitherto?

— Młodszy funkcjonariusz Horacy Hitherto, sir. Wczoraj wieczorem uderzony w tył głowy. Kiedy byliśmy na tym mityngu. Kiedy nastąpiły, te… zamieszki. Wysłany do Darmowego Szpitala.

— O bogowie… — westchnął Vimes. — Wydaje się, że minął już tydzień. Był w straży dopiero parę miesięcy…

— W szpitalu powiedzieli, że jego mózg umarł, sir. Jestem pewien, że zrobili wszystko, co możliwe.

A czy my także? — zastanawiał się Vimes. Ale to była ogólna bijatyka, brukowiec nadleciał znikąd. Mógł trafić mnie, mógł trafić Marchewę. Ale trafił tego dzieciaka. Co powiem jego rodzicom? Zginął podczas pełnienia obowiązków? Ale te obowiązki nie powinny obejmować powstrzymywania bandy zidiociałych obywateli przed wymordowaniem innej bandy zidiociałych obywateli.

Wszystko wymknęło się spod kontroli. Jest nas za mało. A teraz jest nas jeszcze o paru mniej.

— Muszę jutro iść pogadać z jego mamą i ta… — zaczął, a wtedy jego ociężała pamięć wreszcie zaskoczyła. — Czy on ma… miał brata w straży?

— Tak, sir — potwierdził Marchewa. — Młodszy funkcjonariusz Hektor Hitherto, sir. Zaciągnęli się razem. Pracuje na Flaku.

— Więc złap jego sierżanta i przekaż, że Hektor ma dzisiaj zakaz wychodzenia na ulicę, jasne? Chcę, żeby się zapoznał z rozkoszami dokumentacji. W piwnicy, jeśli to możliwe. I w bardzo grubym hełmie na głowie.

— Rozumiem, sir.

— Co z Anguą?

— Dojdzie do siebie, kiedy trochę poleży, sir. Ta kopalnia mocno nią wstrząsnęła.

— Naprawdę, naprawdę mi przykro… — zaczęła Sally.

— Nie wasza wina, młodsza funkcjonariusz… Sally — uspokoił ją Vimes. — Moja. Wiedziałem, co się dzieje między wampirami i wilkołakami, ale potrzebowałem na dole was obu. To jedna z tych trudnych decyzji… Sugeruję, żebyście wzięli sobie wolny wieczór. Nie, to rozkaz. Dobrze się spisaliście pierwszego dnia. A teraz złóżcie gdzieś głowę… czy co tam jeszcze.

Odprowadzili ją wzrokiem, nim ruszyli dalej.

— Jest bardzo dobra, sir — przyznał Marchewa. — Szybko się orientuje.

— Tak, bardzo szybko. Widzę, że będzie przydatna — przyznał zamyślony Vimes. — Czy nie wydaje się to panu dziwne, kapitanie? Wyskakuje znikąd, akurat kiedy jest potrzebna?

— Mieszka w Ankh-Morpork od kilku miesięcy — przypomniał Marchewa. — A Liga za nią ręczy.

— Kilka miesięcy to mniej więcej taki sam okres, jaki przebywał tutaj Combergniot — zauważył Vimes. — A gdyby ktoś chciał się czegoś dowiedzieć, to nie jesteśmy złą instytucją, w której warto się znaleźć. Możemy oficjalnie wtykać nosy w różne sprawy.

— Sir, nie sądzi pan chyba…

— Och, nie wątpię, że jest czarnowstążkowcem, lecz wątpię, by jakiś wampir zjawił się tu aż z Überwaldu tylko po to, żeby grać na wiolonczeli. No ale jednak, jak sam pan mówił, robi dobrą robotę. — Przez chwilę Vimes wpatrywał się w pustkę, po czym zapytał: — Czy jeden z naszych specjalnych nie pracuje dla kompanii sekarowej?

— To będzie Andy Hancock, sir.

— Na bogów… Chodzi panu o Dwumiecznika?

— O niego, sir. Ostry chłopak.

— Tak, widziałem kwity. Manekin szkoleniowy wytrzymuje zwykle parę miesięcy, kapitanie. Nikt nie powinien w pół godziny porąbać trzech!

— Będzie teraz w Yardzie, sir. Chce pan z nim porozmawiać?