— Nie. Ty z nim porozmawiasz.
Vimes zniżył głos. Marchewa również. Szeptali przez chwilę. Potem Marchewa odezwał się głośniej:
— Czy to ściśle legalne, sir?
— Nie widzę powodów. Przekonajmy się, co? Nie prowadziliśmy tej krótkiej rozmowy, kapitanie.
— Zrozumiano, sir.
Na bogów, było o wiele lepiej, kiedy stawaliśmy tylko we czterech przeciwko temu wściekle wielkiemu smokowi, myślał Vimes, kiedy szli dalej ulicą. Pewnie, parę razy niewiele brakowało, żeby nas spalił żywcem, ale przynajmniej nic się nie komplikowało. To był naprawdę ogromny smok. Widzieliśmy, że się zbliża. Nie wyskakiwał nagle z polityką.
Zanim dotarli do Pseudopolis Yard, zaczął padać drobny, przenikliwy deszcz. Vimes z najwyższą niechęcią musiał przyznać, że Marchewa jest dobrym organizatorem. Na komendzie panował ruch. Z dawnej fabryki lemoniady wyjeżdżały całe wozy żółto-czarnych barier. Strażnicy docierali tu wszystkimi ulicami.
— Tym razem naprawdę przygotowałem wszystkie środki, sir — zapewnił Marchewa. — Uznałem, że to ważne.
— Słusznie, kapitanie — pochwalił go Vimes, kiedy tak stali niby ostatnie wyspy w powodzi. — Ale chyba pozostał pewien drobiazg dotyczący planowania na przyszłość, który mógł pan przeoczyć.
— Naprawdę, sir? — zdziwił się Marchewa. — Myślę, że zająłem się wszystkim.
Vimes klepnął go w ramię.
— Prawdopodobnie nie tym — powiedział.
I dodał, ale już tylko do siebie: Ponieważ, kapitanie, nie jest pan draniem.
W oszołomieniu i bez celu troll wędruje po świecie…
W głowie Cegły naprawdę dzwoniło. Nie chciał tego robić, ale wpadł w złe towarzystwo. Często wpadał w złe towarzystwo, uświadomił sobie, choć czasami cały dzień musiał go szukać. Bo był absolutną ofiarą. Troll bez klanu czy gangu, nawet przez inne trolle uważany za tępaka, musiał korzystać z każdego złego towarzystwa, na jakie zdołał trafić. W tym przypadku spotkał Totalnie Szlakę, Tłucznia i Dużego Marmura, no i łatwiej było się z nimi zabrać, niż postanowić, że nie, a potem oni spotkali się z innymi trollami i teraz…
Można na to popatrzeć tak, myślał, kiedy człapał z nimi i śpiewał pieśni gangów, trochę spóźniając rytm, bo nie znał słów… Pewno, że tkwić w środku tego tłumu trolli to nie to, co się ukrywać, jasna sprawa. Ale Totalnie Szlaka powiedział, że podobno straż też szuka trolla, co był na dole w tej kopalni, nie? A jak tak dobrze pomyśleć, to najlepsza kryjówka dla trolla, nie, jest w kupie innych trolli. No bo straż będzie pchać nosy do tych piwnic, gdzie siedzą prawdziwe złe trolle, nie, a tutaj nie będą szukać. A jakby tak chcieli, nie, i jakby ruszyli go choćby palcem, to ci bracia trolle mu pomogą.
W największej głębi serca nie był pewien tego ostatniego. Jego zapewne ujemne IQ, całkowity brak wiarygodności na ulicy, a przede wszystkim niezmienna skłonność, by wciągać, wsysać, połykać albo gryźć wszystko, co obiecywało, że mózg mu zaiskrzy, oznaczały, że był odrzucany nawet przez gang Nie Mamy Pomysłu na Nazwę z ulicy Dziesiątego Jajka, podobno tak ociężały umysłowo, że jeden z ich członków był kawałkiem betonu na linie. Nie, trudno sobie wyobrazić trolla, który by się przejmował losem Cegły. Ale w tej chwili byli braćmi, a dodatkowo jedyną zabawą w mieście.
Szturchnął trolla z czaszkami na szyi, zdobionego graffiti, porośniętego mchem i wlokącego ciężką maczugę, maszerującego stoicko obok.
— Szaclun, bro — powiedział, zaciskając pokrytą strupami pięść.
— Czemu nie pójdziesz się ghugh, Cegła, ty kawałku koprolitu? — wymruczał troll.
— Już lecę! — zgodził się Cegła.
Główna sala była gęsto zatłoczona, ale Vimes, rozpychając się i pokrzykując, dotarł do biurka dyżurnego, które znajdowało się w stanie oblężenia.
— To wygląda gorzej, niż jest, sir! — zawołała Cudo, przekrzykując gwar. — Detrytus i funkcjonariusz Bluejohn są teraz na Chrupie, razem z trzema golemami. Zaczęliśmy rozstawiać bariery! Obie grupy są za bardzo zajęte wzmacnianiem bojowego nastroju!
— Dobra robota, sierżancie!
Cudo pochyliła się do niego i zniżyła głos. Vimes musiał trzymać się biurka, by nie porwał go tłum.
— Fred Colon rejestruje specjalnych w starej fabryce lemoniady, sir. A o pana pytał pan de Worde z „Pulsu”.
— Przepraszam, sierżancie, ale nie dosłyszałem ostatniej kwestii! — odpowiedział głośno Vimes. — Fabryka lemoniady, tak? W porządku!
Odwrócił się i niemal potknął o pana A.E. Pesymala, który trzymał równy plik papierów.
— Ach, wasza łaskawość, mam tu kilka drobnych spraw, które chciałbym z panem omówić.
Vimes rozdziawił usta.
— I uważa pan, że to odpowiednia chwila? — wykrztusił w końcu, wyrwany z osłupienia zderzeniem z funkcjonariuszem niosącym wiązkę mieczy.
— No więc tak, gdyż natrafiłem na kilka problemów proceduralnych i finansowych — odparł spokojnie A.E. Pesymal. — I uważam, że to niezwykle istotne, bym dokładnie zrozumiał, co…
Vimes uśmiechnął się przerażająco i chwycił go za ramię.
— Tak! Słusznie! Absolutnie! — zawołał. — Mój drogi panie Pesymal, co ja myślę? Musi mnie pan zrozumieć! Proszę za mną!
Na wpół wywlókł oszołomionego inspektora tylnymi drzwiami, po drodze przez podwórze uniósł go z ziemi i odsunął z drogi toczącego się wózka, a potem wepchnął na dziedziniec starej fabryki, gdzie przygotowywali się specjalni.
Formalnie byli obywatelską milicją, ale — jak zauważył Fred Colon — „lepiej niech zsikują się tutaj, niż żeby byli tam i sikali na nas”. Funkcjonariusze specjalni byli mężczyznami — zwykle — którzy mogli pełnić służbę jako gliny w sytuacjach bezpośredniego zagrożenia, ale zostali wykluczeni z formalnego członkostwa w straży z powodu kształtu, zawodu, wieku albo niekiedy mózgu.
Wielu zawodowców za nimi nie przepadało, Vimes jednak doszedł ostatnio do wniosku, że kiedy naprawdę trzeba pchnąć sprawy naprzód, lepiej, żeby współobywatele pchali razem z nimi. A skoro tak, to lepiej ich nauczyć, jak się trzyma miecz, aby odcięta niezręcznie ręka nie należała do niego.
Vimes ciągnął A.E. Pesymala za sobą, aż dotarł do Freda Colona. Sierżant wydawał hełmy jednego rozmiaru, które wcale nie pasowały na wszystkich.
— Mam dla ciebie nowego człowieka, Fred — oznajmił Vimes. — Pan A.E. Pesymal albo po prostu A.E., jeśli zdoła się z kimś zaprzyjaźnić. Jest rządowym inspektorem. Wydaj mu ekwipunek, pełen zestaw, i nie zapomnij o tarczy. Nasz A.E. chce zrozumieć policję, więc uprzejmie zgłosił się jako pełniący obowiązki funkcjonariusza przy barierach, razem z nami.
A ponad głową A.E. Pesymala mrugnął do Freda bardzo wyraźnie i znacząco.
— Aha, to świetnie.
W migotliwym blasku płomieni Fred uśmiechnął się niewinnie — jak człowiek, który ma właśnie zmienić czyjeś życie w niewielki tygiel bulgoczącej zgrozy. Pochylił się nad blatem.
— Wiecie, jak się używa miecza, pełniący obowiązki funkcjonariusza Pesymal? — zapytał i opuścił inspektorowi na głowę hełm, który aż się zakręcił.
— No więc ja właściwie… — zaczął inspektor, kiedy sierżant przysunął mu bardzo stary miecz, a po nim ciężką pałkę.
— No a tarcza? Jak sobie radzicie z tarczą? — Fred pchnął za mieczem taki właśnie duży element wyposażenia.
— Ja właściwie nie chciałem… — powtórzył A.E. Pesymal, próbując utrzymać miecz i pałkę, i upuszczając jedno i drugie, a potem miecz, pałkę i tarczę, i upuszczając wszystko.