Выбрать главу

— A dacie radę przebiec pięćdziesiąt sążni w dziesięć sekund? W tym? — ciągnął Fred.

Poszarpana kolczuga niczym worek węży zsunęła się powoli z blatu i wylądowała na błyszczących bucikach A.E. Pesymala.

— Uhm, nie sądzę…

— A stać bez ruchu i biegać do toalety bardzo szybko? — spytał Fred. — Zresztą nieważne, szybko się nauczycie.

Vimes obrócił inspektora, podniósł trzydzieści pięć funtów przeżartej rdzą kolczugi i rzucił mu w ramiona, aż A.E. Pesymal zgiął się wpół.

— Przedstawię pana niektórym obywatelom, którzy będą dzisiaj walczyć z panem ramię w ramię, dobrze? — zaproponował, gdy mały człowieczek kuśtykał za nim nerwowo. — To jest Willikins, mój kamerdyner. Żadnych zaostrzonych pensów w kapeluszu, Willikins?

— Nie, sir — zapewnił Willikins, przyglądając się walczącemu z ekwipunkiem A.E. Pesymalowi.

— Miło to słyszeć. To jest pełniący obowiązki funkcjonariusza Pesymal. — Vimes mrugnął.

— To zaszczyt was poznać, pełniący obowiązki funkcjonariusza, sir — rzekł z powagą Willikins. — Teraz, kiedy sir jest z nami, jestem przekonany, że niegodziwcy szybko znikną. Czy sir miał już okazję walczyć sir-na-jednego z trollem? Zatem drobna rada, sir. Najważniejsze to stanąć przed nim i uchylić się przed pierwszym ciosem. One zawsze się odsłaniają, więc sir może wtedy skoczyć szybko naprzód i wybrać odpowiedni dla sira cel.

— Eee… A co jeśli… jeśli nie jestem przed nim, kiedy próbuje mnie zaatakować? — spytał A.E. Pesymal, jakby zahipnotyzowany tym opisem. Znowu upuścił miecz. — A jeśli zdarzy się tak, że on będzie za mną?

— No cóż, obawiam się, że w takim przypadku sir musi się wrócić i zacząć od początku.

— A jak… no, jak się to robi?

— Tradycyjnie pierwszym krokiem są narodziny, sir. — Willikins potrząsnął głową.

Vimes skinął mu i pociągnął drżącego Pesymala dalej przez rozgadany tłum. Padał drobny deszcz, unosiła się mgła i migotały pochodnie.

— Dobry wieczór, sir! — rozległ się wesoły głos.

Stał tam… tak, to specjalny funkcjonariusz Hancock, przyjazny brodacz z przyjaznym uśmiechem i mający na sobie tyle sztućców, że zagrażało to zdrowiu psychicznemu Vimesa. Na tym polegał problem z niektórymi specjalnymi: okazywali autentyczny entuzjazm. Kupowali własny sprzęt, który zawsze był lepszy od służbowego ekwipunku straży. Niektórzy dzwonili nawet głośniej od krasnoludów, nosząc patentowane kajdanki, skomplikowane pałki, wygodne wyściełane hełmy i ołówki, które piszą pod wodą. A specjalny funkcjonariusz Hancock miał dwa przypięte na plecach, zakrzywione agatejskie miecze. Ci, którzy ośmielili się zajrzeć na plac szkoleniowy, kiedy ich używał, twierdzili, że robią wrażenie. Vimes słyszał, że agatejski ninja potrafi ogolić i ostrzyc muchę w locie, ale wcale nie czuł się od tego lepiej.

— O, witaj… Andy — powiedział. — Myślę…

— Rozmawiałem z kapitanem Marchewą. — Specjalny funkcjonariusz Hancock mrugnął porozumiewawczo. — Zajmę się tym!

— To dobrze. — Vimes był przerażająco świadom, że znalazł się w trudnej sytuacji związanej z koniecznością zasugerowania, iż może jeden miecz by wystarczył. — Ehm… Staniecie przeciwko trollom, przynajmniej na początku. Nie zapominajcie tylko, że obok was są ludzie, co? Pamiętajcie o specjalnym funkcjonariuszu Piggle’u, co?

— Ale przyzna pan uczciwie, sir, że to było czyste cięcie — bronił się Hancock. — Igor mówił, że nigdy niczego tak łatwo mu się nie przyszywało.

— Mimo to dzisiaj używamy tylko pałek, Andy, dopóki nie wydam innego rozkazu. Jasne?

— Oczywiście, panie komendancie. Prawdę mówiąc, właśnie przyniosłem nową pałkę.

Jakiś szósty zmysł kazał Vimesowi powiedzieć:

— Naprawdę? Mogę ją zobaczyć?

— Proszę, sir. — Hancock wyjął coś, co dla Vimesa wyglądało całkiem jak dwie pałki połączone kawałkiem łańcucha. — To agatejskie numknuty, sir. Żadnych ostrych krawędzi.

Vimes machnął na próbę i uderzył się w łokieć. Oddał je pospiesznie.

— Lepiej ty niż ja, chłopcze. Ale mam wrażenie, że nawet trolla skłonią, żeby zatrzymał się i zastanowił.

Pesymal patrzył ze zgrozą, której nie najmniej ważnym powodem było to, że kapryśne drewno minęło go o włos.

— Aha, to jest pan Pesymal, Andy — przedstawił inspektora Vimes. — Chce zobaczyć, jak tu pracujemy. Pan Hancock to jeden z naszych… najostrzejszych funkcjonariuszy specjalnych, panie Pesymal.

— Bardzo mi miło, panie Pesymal — powiedział Hancock. — Gdyby potrzebował pan jakichś katalogów, proszę od razu do mnie!

Vimes szybko ruszył dalej, na wypadek gdyby Hancock znów wyciągnął miecze. I wpadł na trochę bardziej pokrzepiającą postać.

— A tutaj mamy pana Boggisa — powiedział. — Miło pana widzieć. Pan Boggis jest przewodniczącym Gildii Złodziei, panie Pesymal.

Pan Boggis zasalutował dumnie. Przyjął od Freda kolczugę, ale żadna siła z tego świata nie zmusiłaby go do rozstania z brązowym melonikiem. Dowolna siła, która jednak chciałaby spróbować, musiałaby zmierzyć się z dwoma mężczyznami o zmrużonych oczach i wysuniętych szczękach, stojących po obu stronach Boggisa. Obaj zrezygnowali z wszelkiej broni czy pancerzy… Jeden właśnie czyścił brzytwą paznokcie. W niezwykły, ale bardzo wyraźny sposób wyglądali na o wiele groźniejszych niż specjalny funkcjonariusz Hancock.

— Mamy też tutaj, jak widzę, Vinny’ego „Bezuchego” Ludda i Harry’ego „Nie Pamiętam Jego Ksywy” Jonesa — ciągnął Vimes. — Przyprowadził pan swoją ochronę, panie Boggis?

— Vinny i Harry lubią czasem wyjść na świeże powietrze, panie Vimes — wyjaśnił Boggis. — A pan też ma tu swojego ochroniarza? — Spojrzał rozpromieniony na A.E. Pesymala. — Trzeba uważać na takich kogucików, panie Vimes, mogą w mig wyciąć człowiekowi nos z twarzy. O tak, na pierwszy rzut oka potrafię rozpoznać zabójcę… Życzę powodzenia, panie Pesymal.

Vimes pociągnął oszołomionego inspektora za sobą, zanim bóg przesady porazi pana Boggisa na miejscu. I niemal zderzył się z jednym specjalnym, który na pewno nie będzie mówił za wiele.

— A tutaj, panie Pesymal, mamy uniwersyteckiego bibliotekarza — powiedział. — Dobry podczas walki w tłumie, co?

— Przecież to nie jest człowiek! To orangutan! Pongo-pongo, żyjący na BhangBhangduc i okolicznych wyspach!

— Uuk! — stwierdził bibliotekarz, poklepał pana Pesymala po głowie i wręczył mu skórkę od banana.

— Brawo, panie Pesymal — pochwalił go Vimes. — Niewielu potrafi to rozpoznać.

Wlókł inspektora przez tłum mokrych i uzbrojonych ludzi, przedstawiając go na prawo i lewo. Potem wepchnął go w kąt i mimo zduszonych, niepewnych protestów, przeciągnął mu kolczugę przez głowę.

— Proszę się trzymać tuż za mną, panie Pesymal — powiedział, gdy inspektor spróbował się poruszyć. — Później może się zrobić trochę ciasno. Trolle są na Pękniętych Księżycach, a krasnoludy na Sator. Jedni i drudzy piją dla dodania sobie odwagi do porządnej bijatyki. Dlatego właśnie ustawimy się na Chrupie, akurat między nimi. Takie cienkie brązowe pasmo, cha, cha. Krasnoludy preferują topory, trolle wolą maczugi. Naszą bronią pierwszoliniową będą pałki, a bronią ostatniej szansy nasze nogi. Inaczej mówiąc, wiejemy jak najszybciej.

— Ale, ale… macie miecze — wykrztusił pan Pesymal.

— Mamy miecze, pełniący obowiązki funkcjonariusza, zgadza się. Ale wykluwanie dziur w obywatelach to brutalność straży, a tego przecież w tej chwili nie chcemy, prawda? No, ruszajmy. Nie chciałbym niczego przegapić.