— Przepraszam, Fred, Nie, nie słyszałem o panu Błysku. A czemu?
— No… nic takiego, właściwie. „Pan Błysk, on diament!”… Widziałem to ostatnio parę razy na murach. Trollowe graffiti. Wie pan, wyryte głęboko. Chyba budzi jakby brzęczenie wśród trolli. Może coś ważnego?
Vimes przytaknął. Napisy na murach można było ignorować na własne ryzyko. Czasami miasto starało się w ten sposób przekazać coś, co tkwi może nie w jego wrzącym umyśle, ale w pękającym sercu.
— Nasłuchuj, Fred. Polegam na tobie, że nie dopuścisz, by takie brzęczenie zmieniło się w żądlenie — rzekł Vimes z dodatkową dawką pewności, by poprawić sierżantowi samopoczucie. — A teraz muszę pogadać z naszym wampirem.
— Powodzenia, Sam. Obawiam się, że czeka nas ciężki dzień.
Sam, pomyślał Vimes, kiedy stary sierżant wyszedł. Bogowie świadkami, że sobie na to zasłużył, ale nazywa mnie Samem tylko wtedy, kiedy naprawdę się czymś martwi. My wszyscy się martwimy. Czekamy na pierwsze odgłosy burzy…
Rozłożył „Puls”, który Cudo zostawiła mu na biurku. Zawsze czytał go w pracy, żeby poznać wiadomości, które Willikins uznał za zbyt niebezpieczne przy goleniu.
Koom, dolina Koom… Przeglądał azetę i wszędzie widział dolinę Koom. Przeklęta dolina Koom. Oby bogowie rzucili klątwę na to paskudne miejsce, chociaż najwyraźniej już to zrobili — przeklęli ją, a potem opuścili. Z bliska było to jeszcze jedno skaliste pustkowie w górach, w teorii znajdujące się bardzo daleko. Jednak ostatnio zdawało się, że jest coraz bliżej. Dolina Koom nie była po prostu miejscem, już nie. Była stanem umysłu.
Nagie fakty wyglądały tak, że pewnego niesławnego dnia pod niełaskawymi gwiazdami w dolinie Koom krasnoludy wciągnęły w pułapkę trolle i/lub trolle wciągnęły w pułapkę krasnoludy. Pewnie, walczyły ze sobą od dnia Stworzenia, o ile Vimes to rozumiał, ale od bitwy w dolinie Koom ta wzajemna nienawiść stała się tak jakby oficjalna. A jako taka, stworzyła coś w rodzaju ruchomej geografii. Gdziekolwiek krasnolud walczył z trollem, tam była dolina Koom. Nawet jeśli chodziło o bójkę w barze, była to dolina Koom. Stała się elementem mitologii obu ras, zawołaniem bojowym, odwieczną przyczyną, dla której nie można wierzyć tym niskim i brodatym/wielkim i skalistym draniom.
Od tamtej pierwszej zdarzyło się bardzo wiele dolin Koom. Wojna między trollami i krasnoludami była starciem sił natury, jak wojna pomiędzy wiatrem i falami. Miała własny pęd.
W sobotę przypadał Dzień Doliny Koom i Ankh-Morpork było pełne trolli i krasnoludów. I ciekawostka: im dalej te trolle i krasnoludy odchodziły od gór, tym ważniejsza stawała się dla nich ta przeklęta, nieszczęsna dolina Koom. Parady były w porządku; straż nabrała wprawy w rozdzielaniu ich, a poza tym odbywały się zwykle rano, kiedy wszyscy byli mniej więcej trzeźwi. Ale kiedy wieczorami pustoszały trollowe bary i krasnoludzie bary, piekło wychodziło na przechadzkę z podwiniętymi rękawami.
Za dawnych lat straż znajdowała sobie zajęcie gdzie indziej i zjawiała się na miejscu, dopiero kiedy opadły emocje. Ściągali więźniarkę i aresztowali każdego trolla i krasnoluda, który był zbyt pijany, nieprzytomny albo martwy, żeby się ruszać. Prosta sprawa.
Tak było wtedy. Teraz mieli zbyt wiele krasnoludów i trolli — nie, poprawka, miasto wzbogaciły rosnące, dynamiczne społeczności krasnoludów i trolli — i coraz więcej unosiło się w powietrzu… tak, nazwijmy to jadem. Za dużo starożytnej polityki, za dużo uraz przekazywanych z pokolenia na pokolenie. I za dużo pijaństwa.
A potem, kiedy człowiek sądził już, że gorzej nie będzie, wyskakiwał nagle grag Combergniot i jego kumple, głębinowcy, jak ich nazywano, krasnoludy tak fundamentalistyczne jak skała macierzysta. Pojawili się miesiąc temu, zajęli jakiś stary dom przy Kopalni Melasy i zatrudnili miejscową ekipę, żeby otworzyć piwnice. To byli gragowie. Vimes dostatecznie dobrze znał krasnoludy, by wiedzieć, że grag oznacza uznanego mistrza krasnoludziej tradycji. Combergniot jednak opanował tę tradycję w swoim własnym, szczególnym stylu. Głosił wyższość krasnoludów nad trollami, i że obowiązkiem każdego krasnoluda jest podążanie śladem przodków i staranie się o usunięcie trollowego rodzaju z powierzchni Dysku. Podobno zostało to zapisane w jakiejś świętej księdze, a zatem było całkiem rozsądne i prawdopodobnie obowiązkowe.
Młode krasnoludy słuchały go, ponieważ mówił o historii, przeznaczeniu i używał wszystkich innych słów, które zawsze się wyciąga, żeby nadać rzeziom trochę blichtru. Te hasła uderzają do głowy, tyle że mózgi nie biorą w tym udziału. Tacy szkodliwi idioci jak on byli powodem, dla którego widywało się ostatnio krasnoludów chodzących po ulicach nie tylko z „kulturowym” toporem bojowym, ale w ciężkich kolczugach, z łańcuchami, morgensternami, mieczami… całe to głupie, wyzywające puszenie się, które określano „klangiem”.
Trolle słuchały także. Widywało się więcej mchu, więcej klanowego graffiti, więcej rzeźbień w ciele i wleczone po bruku o wiele, wiele większe maczugi.
Nie zawsze tak było. Przez ostatnie mniej więcej dziesięć lat napięcie bardzo spadło. Krasnoludy i trolle jako rasy nigdy pewnie nie byłyby przyjaciółmi, ale miasto przemieszało ich dokładnie i Vimes miał wrażenie, że jakoś to przeżyli z powierzchownymi tylko obtarciami.
A teraz w tyglu znowu pojawiły się grudy.
Niech demony porwą tego Combergniota. Vimesa aż ręce świerzbiały, żeby go aresztować. Formalnie nie robił nic złego, ale to przecież żadna przeszkoda dla gliniarza, który zna się na rzeczy. Z pewnością dałoby się go przymknąć za Zachowanie Grożące Zakłóceniem Spokoju Publicznego. Jednak Vetinari był temu przeciwny. Twierdził, że to tylko zaogni sytuację — ale jak bardzo może się ona pogorszyć?
Vimes przymknął oczy, przypominając sobie tę niewielką postać ubraną w grubą, skórzaną odzież i z kapturem, by nie popełnić zbrodni zobaczenia dziennego światła. Niewielka postać, ale pełna wielkich słów. Pamiętał je:
„Strzeż się trolla. Nie ufaj mu. Odpędź go od swoich drzwi. Jest niczym, jedynie przypadkowym działaniem sił, niezapisanym, nieczystym, bladym echem żywych, myślących istot w zazdrosnym świecie minerałów. W jego głowie skała, w sercu kamień. Nie buduje, nie kopie, nie sieje ani nie zbiera. Narodził się z kradzieży i kradnie wszędzie, gdzie zawlecze swoją maczugę. A gdy nie kradnie, planuje kradzież. Jedynym celem jego nędznego życia jest zakończenie go, uwolnienie tej nędznej skały od zbyt ciężkiego brzemienia myśli. Mówię to ze smutkiem. Zabicie trolla nie jest morderstwem. W najgorszym razie to akt miłosierdzia”.
Mniej więcej wtedy motłoch wdarł się do sali.
Tak właśnie może być gorzej… Vimes zamrugał, wpatrując się w azetę. Tym razem szukał czegokolwiek, co próbowałoby sugerować, że mieszkańcy Ankh-Morpork nadal żyją w świecie rzeczywistym.
— Niech to demon!
Poderwał się i zbiegł po schodach. Cudo skuliła się niemal, słysząc jego gniewne kroki.
— Wiedzieliśmy o tym? — zapytał, ciskając azetę na księgę meldunków.
— O czym, sir? — spytała Cudo.
Vimes dźgnął palcem w krótki, ilustrowany artykuł na stronie czwartej.
— Widzisz to? — warknął. — Ten ptasi móżdżek, ten idiota z poczty wypuścił znaczek z doliną Koom!
Krasnoludka nerwowo przeczytała artykuł.
— Dwa znaczki, sir — zauważyła.
Vimes przyjrzał się dokładniej. Wcześniej nie zwrócił uwagi na szczegóły, ponieważ czerwona mgła przesłoniła mu oczy. No tak, dwa znaczki. Były niemal identyczne. Oba ukazywały dolinę Koom — skalisty teren otoczony górami. Ale na jednym małe figurki trolli ścigały krasnoludy od prawej na lewą, a na drugim krasnoludy goniły trolle od lewej do prawej. Dolina Koom, gdzie trolle wciągnęły w zasadzkę krasnoludy, a krasnoludy wciągnęły w zasadzkę trolle. Vimes jęknął. Wybierz własną historię, dziesięć centów za skrawek, eksponat kolekcjonerski.