— Poszła tylko z Anguą, Sally i Cudo, sierżancie. — Nobby wziął drugą kanapkę.
— Ojoj, Nobby, lepiej uważaj. Kobiety, które zbierają się przeciw mężczyznom… — Fred zastanowił się. — Wampir i wilkołak na tej imprezie? Posłuchaj mojej rady, chłopcze, i nie wychodź wieczorem na ulicę. A jeśli zaczną się zachowywać…
Urwał, bo od spiralnych kamiennych schodów dobiegł głos Sama Vimesa, za którym podążał jego właściciel.
— Czyli nie mogę dopuścić, żeby uformowały blok, tak?
— Tak, jeśli gra pan trollami — odpowiedział ktoś. — Zwarta grupa krasnoludów to złe wieści dla trolli.
— Trolle pchają, krasnoludy rzucają.
— Zgadza się.
— I skała centralna… Nikt nie może jej przeskoczyć, tak?
— Tak.
— Nadal uważam, że krasnoludy mogą zrobić, co chcą.
— Zobaczymy. Najważniejsze to…
Vimes zatrzymał się, gdy zobaczył Nobby’ego i Colona.
— W porządku, chłopcy. Porozmawiam z więźniem. Co z nim?
Fred wskazał narożną celę, gdzie na wąskiej pryczy siedziała przygarbiona postać.
— Kapitan Marchewa próbował z nim gadać prawie pół godziny, a wie pan, że ma podejście do ludzi. Ale z tego tutaj nie wyciągnął ani jednego zdania. Odczytałem mu jego prawa, ale proszę nie pytać, czy cokolwiek zrozumiał. W każdym razie nie chciał herbaty ani kanapki. To prawa 5 i 5b — dodał, mierząc wzrokiem Nieśmialssona. — Prawo 5c przysługuje mu tylko wtedy, kiedy mamy mieszankę herbatnikową.
— Może chodzić? — spytał Vimes.
— Tak jakby szura nogami, sir.
— No to wyprowadź go — polecił Vimes. A widząc, jak Fred obserwuje Nieśmialssona, dodał jeszcze: — Ten dżentelmen jest tutaj, by się upewnić, że nie użyjemy gumowej pałki.
— Nie wiedziałem, że mamy gumową, panie Vimes — zdziwił się Fred.
— Nie mamy. Po co bić czymś, co odskakuje?
Spojrzał na Nieśmialssona, który uśmiechnął się znowu tym swoim dziwnym uśmieszkiem.
Na stole paliła się świeca. Z jakiegoś powodu Fred uznał za stosowne drugą postawić na stołku przy jedynej zajętej celi.
— Trochę tu ciemno, Fred — zauważył Vimes, odsuwając zwały kubków i starych azet pokrywające prawie cały blat.
— Tak, sir. Krasnoludy przyszły i zwinęły nam świece, żeby je postawić dookoła tego pogań… tego paskudnego znaku — wyjaśnił Fred, zerkając nerwowo na Nieśmialssona. — Przepraszam, sir.
— Nie rozumiem, czemu nie możemy go zwyczajnie spalić — mruczał Vimes, rozkładając łupsową planszę.
— Teraz, kiedy Przyzywająca Ciemność jest na świecie, byłoby to niebezpieczne — rzekł Nieśmialsson.
— Wierzy pan w to wszystko?
— Czy wierzę? Nie — zapewnił grag. — Ja wiem, że ona istnieje. Figury trolli stawia się dookoła centralnego kamienia — podpowiedział.
Rozstawienie małych wojowników na planszy zajęło trochę czasu, podobnie też doprowadzenie Helmutłuka. Fred Colon sterował nim, delikatnie trzymając za ramię, a krasnolud szedł jak ktoś pogrążony we śnie. Oczy miał wywrócone, widać było same białka. Żelaznymi butami drapał kamienną podłogę.
Fred usadził go ostrożnie na stołku i postawił przy nim drugą świecę. Niemal magicznie krasnolud skupił wzrok na kamiennych armiach, z wykluczeniem wszystkiego innego w areszcie.
— Zagramy, panie Helmutłuk — oznajmił cichym głosem Vimes. — Może pan wybrać stronę.
Helmutłuk wyciągnął drżącą rękę i dotknął figury trolla… Krasnolud wolał grać trollami. Vimes spojrzał pytająco na stojącego z tyłu Nieśmialssona i uzyskał w odpowiedzi kolejny uśmiech.
No dobra, mamy dużo tych małych drani w formacji obronnej, tak? Vimes zawiesił na chwilę dłoń nad planszą, po czym przesunął krasnoluda na drugi koniec. Stuknięciu, kiedy go stawiał, natychmiast odpowiedziało echo następnego, kiedy Helmutłuk przestawił trolla. Krasnolud wydawał się senny, ale jego ręka poruszała się z szybkością kobry.
— Kto zabił czterech krasnoludów w kopalni, panie Helmutłuk? — zapytał Vimes cicho. — Kto zabił chłopców z miasta?
Zamglone oczy spojrzały na niego, a potem znacząco na planszę. Vimes przesunął pierwszego z brzegu krasnoluda.
— Czarni żołnierze — szepnął Helmutłuk, gdy mały troll wylądował ze stukiem.
— Na czyj rozkaz?
Znowu to spojrzenie, znowu ruch przypadkowego krasnoluda, a po nim ruch trolla tak szybki, że zdawało się, iż stuknęły o planszę równocześnie.
— Na rozkaz graga Combergniota.
— Dlaczego?
Klik/klik.
— Słyszeli, jak to mówi.
— Sześcian?
Klik/klik.
— Tak. Został wykopany. Mówił, że przemawia głosem B’hriana Krwawego Topora.
Vimes usłyszał, jak Nieśmialsson nabiera tchu. Pochwycił spojrzenie Freda. Skinął głową w stronę drzwi aresztu i bezgłośnie uformował wargami kilka słów.
— Czy to ten sławny król krasnoludów? — zapytał na głos.
Klik/klik.
— Tak. Dowodził krasnoludami w dolinie Koom — odparł Helmutłuk.
— I co powiedział? — spytał Vimes.
Klik/klik. Trzecie kliknięcie zabrzmiało z tyłu, kiedy Fred Colon zaryglował drzwi i stanął przed nimi z niewzruszoną miną.
— Nie wiem. Twardziec mówił, że opowiadał o bitwie. Mówił, że to były kłamstwa.
— Kto zabił graga Combergniota?
Klik/klik.
— Nie wiem. Twardziec wezwał mnie na spotkanie i powiedział, że wybuchła straszliwa bitwa między gragami, jeden z nich zabił w ciemnościach graga Combergniota młotkiem górniczym, ale nikt nie wie kto. Wszyscy szamotali się razem.
Wszyscy tak samo ubrani, myślał Vimes. Tylko sylwetki, jeśli nie można obejrzeć ich przegubów…
— Dlaczego chcieli go zabić?
Klik/klik.
— Musieli go powstrzymać przed zniszczeniem stów! Krzyczał i walił w sześcian młotkiem!
— Sześcian… ma czułe miejsce i jeśli dotknie się ich w niewłaściwej kolejności, cały dźwięk może zniknąć — szepnął Nieśmialsson.
Vimes obejrzał się na niego.
— Młotek pewnie załatwi sprawę niezależnie od tego, w co trafi — stwierdził.
— Nie, komendancie. Mechanizmy są bardzo wytrzymałe.
— Muszą być! — rzekł Helmutłuk.
Vimes zwrócił się do planszy.
— Niesłuszne jest niszczenie kłamstw, ale nie szkodzi, jeśli się zabija górników? — zapytał.
Klik.
Usłyszał westchnienie Nieśmialssona. No fakt, może dałoby się to lepiej wyrazić.
Ruch na planszy nie nastąpił. Helmutłuk zwiesił głowę.
— Źle jest zabijać górników — szepnął. — I czemu nie niszczyć kłamstw? Ale niedobrze jest myśleć takie myśli, więc ja… milczałem. Starzy gragowie byli zagniewani i zagubieni, więc Twardziec przejął dowództwo. Powiedział, że jeden krasnolud zabił drugiego pod ziemią, a więc jest oczywiste, że to nie sprawa dla ludzi. Powiedział, że on to załatwi. Powiedział, że wszyscy muszą go słuchać. Polecił czarnym strażnikom przenieść ciało do nowej, zewnętrznej komory. I… i kazał mi przynieść moją maczugę…
Vimes zerknął na Nieśmialssona i bezgłośnie wymówił słowo „maczuga?”. Odpowiedzią było energiczne kiwnięcie głową.
Helmutłuk siedział przygarbiony i milczący. Po chwili wyciągnął rękę i przesunął trolla. Klik.
Klik/klik. Klik/klik. Klik/klik. Vimes starał się wydzielić na grę kilka komórek mózgu, gdy tymczasem reszta umysłu usiłowała jakoś poskładać te przypadkowe informacje, jakimi zasypywał go Helmutłuk.
Czyli… wszystko zaczęło się wtedy, kiedy zjawili się tu w poszukiwaniu magicznego sześcianu, który umie mówić…