— Chyba tak.
— Taka jest Płova. A dla celów tej ilustracji, Nobby nie ma połowy mózgu. Jest tak przyzwyczajony do kobiet, mówiących mu „nie”, kiedy je zaczepia, że nie obawia się odrzucenia. Dlatego zaczepia ją, bo myśli sobie: czemu nie? A ona, która zaczyna już wierzyć, że coś z nią nie w porządku, jest taka wdzięczna, że się zgadza.
— Ale ona go lubi.
— Wiem. W tym miejscu wszystko robi się dziwne.
— U krasnoludów jest o wiele łatwiej — stwierdziła Cudo.
— Tak podejrzewam.
— Ale pewnie nie tak zabawnie — dodała Cudo z wyraźnym smutkiem.
Wracała już Płova. Angua zamówiła trzy Śruby Szyjne, a Cudo z nadzieją negocjowała Szaleńczy Orgazm[15]. Potem, niekiedy z pomocą Sally, Angua wyjaśniła Płovej… no… wszystko.
Zajęło to trochę czasu. Musiała zmieniać kształt zdań, by wpasowały się w dostępne aktualnie miejsce w mózgu Płovej. Jednak mocno trzymała się wiary, że dziewczyna nie może być aż tak głupia. Pracowała przecież w nocnym klubie, prawda?
— No bo jak myślisz, czemu mężczyźni płacą, żeby oglądać cię na scenie? — spytała.
— Bo jestem bardzo dobra — odparła natychmiast Płova. — Kiedy miałam dziesięć lat, dostałam nagrodę tancerki roku w klasie tańca i stepu panny Deviante.
— Stepowałaś? — Sally się uśmiechnęła. — A właściwie czemu nie próbujesz robić tego w czasie występu?
Angua zamknęła umysł przed wizją stepującej Płovej. Cały klub pewnie by spłonął do gołej ziemi.
— Spróbujemy inaczej — zaproponowała. — I mówię ci to jako kobie… osoba płci żeńskiej…
Płova słuchała w skupieniu i nawet sposób, w jaki wyglądała na zaciekawioną, był nieuczciwy wobec reszty jej płci. Angua skończyła i z nadzieją popatrzyła na ten anielski wyraz twarzy.
— Czyli mówisz… — powiedziała Płova — że chodzenie z Nobbym jest jak wyjście do eleganckiej restauracji i zjedzenie tylko bułeczki?
— Otóż to! — ucieszyła się Angua. — Załapałaś!
— Ale ja się nigdy nie spotykam z mężczyznami. Babcia mi mówiła, że nie mogę się zachowywać jak ulicznica.
— I uważasz, że praca w… — zaczęła Angua, ale przerwała jej Sally.
— Czasami trzeba się przejść ulicą — stwierdziła. — Czy zdarzyło ci się wejść czasem do baru i wypić drinka z mężczyzną?
— Nie.
— Jasne. — Wampirzyca osuszyła swoją szklankę. — Nie smakują mi te Śruby Szyjne. Chodźmy gdzieś i… otwórzmy umysł na możhliości.
Dziwnie było mieć Sybil w Pseudopolis Yardzie. Zanim przekazała ten budynek Straży Miejskiej, była to jedna z rezydencji Ramkinów. Tutaj Sybil spędziła była dziewczęce lata. To był kiedyś jej dom.
Pewna świadomość tego przesączyła się do poobijanych, zbrukanych dusz strażników. Mężczyźni, którzy nie byli znani z elegancji i wykwintnych manier, nagle zaczęli odruchowo wycierać nogi przed wejściem i z szacunkiem zdejmować hełmy.
Mówili też inaczej: powoli i z wahaniem, nerwowo wyszukując w zdaniach słów niecenzuralnych, by je wykasować. Ktoś nawet znalazł miotłę i pozamiatał, a w każdym razie przesunął brud w miejsce, gdzie mniej rzucał się w oczy. Na górze, w pokoju służącym dotąd jako kasa, Młody Sam spał spokojnie w prowizorycznym łóżeczku. Pewnego dnia Vimes mu opowie, jak to pilnowało go czterech trolli. Byli po służbie, ale zgłosili się na ochotnika i aż świerzbiały ich ręce na myśl, że przyjdą krasnoludy. Vimes miał nadzieję, że na chłopcu zrobi to wrażenie. W końcu inne dzieci mogły liczyć najwyżej na anioły.
Vimes zajął bufet, ponieważ był tam odpowiednio duży stół. Rozłożył na nim mapę miasta. Sporą część reszty blatu zajmowały stronice z Kodeksu. Kodeksu doliny Koom.
To nie była gra, to była łamigłówka. Rodzaj… tak, rodzaj puzzli. I powinienem być w stanie ją ułożyć, myślał, bo mam wszystkie rogi.
— Ulica Buławników, aleja Forsołapka, Płaczmała, Dziedziniec Plotki, Jeebies, Błonne Schody — powiedział — Wszędzie tunele. Mieli szczęście, że go znaleźli po szukaniu w ledwie trzech czy czterech. Pan Rascal zamieszkiwał chyba na co drugiej ulicy w tym rejonie. Także na Empirycznym Sierpie!
— Ależ dlaczego? — zdziwił się sir Reynold Szyty. — Znaczy, po cóż kopali hwszędzie thunele?
— Wytłumaczcie mu, Marchewa. — Vimes wyrysował linię przez miasto.
— Ponieważ to krasnoludy, sir, a w dodatku głębinowcy — rzekł Marchewa. — Nie przyszłoby im do głowy, żeby nie kopać. Zresztą i tak sprowadzało się to głównie do oczyszczenia jakichś zasypanych pokojów. Dla krasnoluda to spacer. Kładli też szyny, więc wydobywaną ziemię mogli wyrzucać gdziekolwiek.
— No thak, ale z pehwnością… — zaczął sir Reynold.
— Nasłuchiwali. Szukali czegoś, co mówi na dnie starej studni — tłumaczył Vimes, wciąż pochylony nad mapą. — Jaka była szansa, że to coś wciąż jest widoczne? A ludzie robią się trochę nerwowi, kiedy gromada krasnoludów zaczyna im kopać dziury w ogrodzie.
— To by się działo bardzo pohwoli, nieprahwdaż…
— No tak, sir. Ale odbywałoby się w ciemności, pod ich kontrolą i potajemnie — odparł Marchewa. — Mogli dotrzeć wszędzie, gdzie chcieli. Mogli zygzakować, jeśli nie byli pewni, mogli sunąć na wprost, jeśli tak im wskazała ta rura do słuchania, i wcale nie musieli rozmawiać z ludźmi ani widzieć światła dnia. Ciemność, poczucie władzy, tajemnica.
— Głębinowcy w skrócie — podsumował Vimes.
— To bardzo podniecające — entuzjazmował się sir Reynold. — I przekopali się do pihwnicy w moim muzeum?
— Ty wytłumacz, Fred — rzucił Vimes i wyrysował na mapie następną linię.
— Już się robi — zaczął Fred Colon. — Eee… Nobby i ja odkryliśmy to dopiero parę godzin temu. — Uznał, że rozsądniej będzie nie dodawać: „kiedy pan Vimes na nas nawrzeszczał, kazał opowiedzieć wszystko ze szczegółami, a potem wysłał z powrotem i powiedział, czego szukać”. — Byli bardzo sprytni, sir. Nawet zaprawa wyglądała na brudną. Założę się, że mówi pan sobie teraz „Ahah”…
— Móhwię? — zdumiał się sir Reynold. — Normalnie pohwiedziałbym raczej „Hwielkie nieba!”.
— Spodziewam się, że mówi pan sobie: Aha, ale jak mogli zabudować ścianę, kiedy już wynieśli muriel. No więc uważamy…
— No hwięc hwyobrażam sobie, że jeden krasnolud zosthał z thyłu, zrobił shwoje, przyczaił się, jak to hwy móhwicie, i hwywędrował rankiem — stwierdził sir Reynold. — Ludzie hwchodzili i hwychodzili przez cały czas. Przecież szukaliśmy hwielkiego malohwidła, nie osoby.
— Tak jest, sir. Uważamy, że jeden krasnolud został z tyłu, zrobił swoje, przyczaił się i wywędrował rankiem. Ludzie wchodzili i wychodzili przez cały czas. Przecież szukaliście wielkiego malowidła, nie osoby — wyjaśnił Fred Colon.
Był bardzo dumny z tej swojej teorii, więc zamierzał opowiedzieć o niej głośno choćby nie wiem co.
Vimes stuknął palcem w mapę.
— A tutaj, sir Reynoldzie, jest miejsce, gdzie troll Cegła wpadł przez podłogę w jakiejś piwnicy do ich tunelu. Powiedział nam też, że w ich głównej kopalni zauważył coś, co z opisu wygląda na Rascala.
— Ale niesthety, nie udało się hwam go odzyskać?
— Przykro mi, sir Reynoldzie. Prawdopodobnie już dawno został wywieziony z miasta.
— Dlaczego? — Kustosz nie mógł zrozumieć. — Mogli go w muzeum oglądać do woli! Osthatnio jestheśmy bardzo intheraktywni!