— Interaktywni? — powtórzył Vimes. — Co pan ma na myśli?
— No hwięc ludzie mogą… oglądać obrazy, ile thylko chcą — wyjaśnił sir Reynold nieco zirytowany. Ludzie nie powinni zadawać takich pytań.
— A co robią obrazy?
— Ehm… hwiszą, komendancie — odparł sir Reynold. — To oczyhwiste.
— Czyli chodzi panu o to, że ludzie mogą przychodzić i oglądać obrazy, a obrazy są oglądane?
— Coś w tym rodzaju, thak. — Kustosz zastanowił się i świadom, że to chyba nie wystarczy, dodał jeszcze: — Ale w sposób dynamiczny.
— Chce pan powiedzieć, że ludzie są poruszeni tym, co zobaczą? — podsunął Marchewa.
— Thak! — wykrzyknął sir Reynold z widoczną ulgą. — Brahwo! Thak hwłaśnie się dzieje! A przecież Rascal był hwystawiony przez latha! Mamy tam nahwet drabinę, na hwypadek gdyby kthoś chciał się przyjrzeć górom. Czasami przychodzą ludzie z thaką obsesją, że kthóryś z hwalczących pokazuje jakąś ledhwie hwidoczną grothę czy coś thakiego. Szczerze, gdyby był tam jakiś sekret, już dahwno bym go odkrył. Ta kradzież nie miała sensu!
— Chyba że ktoś odkrył ten sekret i nie chciał, żeby inni go poznali — mruknął Vimes.
— To byłby niezhwykły zbieg okoliczności, nie sądzi pan, komendancie? Przecież nic się tam osthatnio nie zmieniło. Pan Rascal nie przyszedł i nie domalohwał jeszcze jednej góry! I chociaż hwolałbym nie móhwić thego głośno, hwystarczyłoby zniszczyć obraz, prahwda?
Vimes obszedł stół dookoła. Wszystkie kawałki, myślał. Na pewno mam już wszystkie kawałki.
Zacznijmy od legendy o tym krasnoludzie, który zjawił się ledwie żywy parę tygodni po bitwie i mówił o skarbie.
No dobrze, to mógł być ten gadający sześcian, myślał. Krasnolud przeżył bitwę, ukrył się gdzieś, miał ten sześcian, ten ważny. Powinien go przenieść w bezpieczne miejsce… A może ludzie powinni go wysłuchać? Oczywiście, krasnolud nie zabrał go ze sobą, bo pewnie po okolicy kręciły się trolle, przypuszczalnie w takim nastroju, żeby najpierw walić maczugami, a dopiero potem próbować wymyślić jakieś pytania. Czyli krasnolud potrzebuje ochrony…
Udaje mu się przekonać kilku ludzi, ale kiedy prowadzi ich do miejsca, gdzie ukrył sześcian, umiera.
Przesuwamy się o dwa tysiące lat do przodu. Czy sześcian tak długo wytrzyma? Do demona, przecież wypływają nawet w roztopionej lawie!
Więc ten sześcian sobie leży. Zjawia się Methodia Rascal, szukając… ładnego widoku czy czegoś takiego, patrzy pod nogi i znajduje to pudełko. Pewnie tak, bo przecież je skłania do mówienia, kto może wiedzieć, w jaki sposób. Ale nie potrafi go zatrzymać, więc wrzuca do studni. Krasnoludy je znajdują. Słuchają, ale nienawidzą tego, co usłyszały. Nienawidzą tak bardzo, że Combergniot każe zabić czterech górników tylko dlatego, że też słyszeli. Tylko co ma do tego obraz? Pokazuje to, o czym mówi pudełko? I gdzie ono jest? Przecież jeśli ma się je w ręku, to właśnie tam.
Zresztą kto powiedział, że przemawia w nim Krwawy Topór? To mógłby być każdy. Dlaczego człowiek ma wierzyć w to, co zostało powiedziane?
Vimes zorientował się, że sir Reynold rozmawia z Marchewą.
— …thłumaczyłem hwaszemu sierżanthowi Colonowi, że obraz pokazuje miejsce odległe o kilka mil od thego, gdzie thoczyła się bithwa. W całkiem niehwłaściwej części doliny Koom! To chyba jedyna khwestia, co do kthórej obie sthrony się zgadzają.
— Więc dlaczego akurat tam malował? — wtrącił Vimes.
Patrzył na stół, jakby miał nadzieję, że siłą woli uzyska od niego jakieś wskazówki.
— Kto hwie? To dolina Koom. Ma prahwie dhwieście pięćdziesiąt mil khwadratowych. Podejrzehwam, że hwybrał miejsce, kthóre po prosthu hwygląda dramathycznie.
— Napijecie się może herbaty, panowie? — odezwała się od drzwi lady Sybil. — Czuję się bezrobotna, więc zaparzyłam w dzbanku. A ty powinieneś się trochę przespać, Sam.
Sam Vimes spojrzał przerażony — człowiek z autorytetem przyłapany w sytuacji rodzinnej.
— Och, lady Sybil, ukradli nam Rascala! — oznajmił sir Reynold. — Hwiem, że był pani krewnym.
— Mój dziadek mawiał, że to tylko utrapienie — odparła Sybil. — Ale pozwalał mi rozwijać obraz na podłodze w sali balowej. Wszystkim krasnoludom nadawałam imiona. Szukaliśmy tajemnicy, bo dziadek powiedział, że jest tam ukryty skarb i obraz pokazuje, gdzie jest schowany. Oczywiście nic nie znaleźliśmy, ale przynajmniej nie marudziłam w deszczowe popołudnia.
— Och, to nie była hwielka sztuka — przyznał sir Reynold. — A then człowiek był całkiem obłąkany, oczyhwiście. Ale obraz jakoś przemawiał do ludzi.
— Chciałbym, żeby i do mnie się odezwał — mruknął Vimes. — Naprawdę nie musisz robić herbaty dla ludzi, moja droga. Któryś z funkcjonariuszy…
— Nonsens. Musimy być gościnni — odparła Sybil.
— Oczyhwiście, próbohwano go skopiować — mówił kustosz, biorąc filiżankę. — Doprahwdy, efekty były sthraszne! Obraz szeroki na pięćdziesiąt sthóp i hwysoki na dziesięć jesth prakthycznie niemożlihwy do skopiowania z jakąś rozsądną dokładnością…
— Nie, jeśli rozłoży się go w sali balowej i każe komuś zrobić pantograf — stwierdziła Sybil. — Ten dzbanek to prawdziwa zgroza, Sam. Gorszy niż termos. Czy w ogóle ktoś go kiedyś czyścił? — Przyjrzała się ich minom. — Powiedziałam coś niewłaściwego?
— Zrobiła pani kopię Rascala? — upewnił się sir Reynold.
— O tak. Całość w skali jeden do pięciu. Miałam wtedy czternaście lat i to był projekt szkolny. Przerabialiśmy historię krasnoludów, rozumie pan, a że mieliśmy ten obraz, nie mogłam przepuścić okazji. Wie pan, co to jest pantograf, prawda? To bardzo prosty sposób wykonywania zwiększonych albo zmniejszonych kopii obrazów przy użyciu geometrii, kilku drewnianych dźwigni i zaostrzonego ołówka. Właściwie to zrobiłam pięć paneli dziesięć na dziesięć stóp, pełny wymiar, żeby mieć pewność, że odwzorowałam wszystkie szczegóły, a potem jeszcze wersję pięć razy mniejszą, żeby ją wystawić tak, jak biedny pan Rascal zaplanował. Dostałam od panny Turpitude najwyższą ocenę. Uczyła nas matematyki, a włosy nosiła zwinięte w kok, z wbitymi w niego cyrklem i linijką. Mawiała zawsze, że dziewczyna, która umie używać ekierki i kątomierza, zajdzie w życiu daleko.
— Jaka szkoda, że nie ma już pani tej kopii — westchnął sir Reynold.
— Czemu pan tak uważa, sir Reynoldzie? Jestem pewna, że nadal gdzieś u nas leży. Przez jakiś czas wisiała pod sufitem w moim pokoju. Niech pomyślę… Czy wzięliśmy ją ze sobą, kiedy się przeprowadzaliśmy? Jestem pewna, że… — Uśmiechnęła się. — A tak. Byłeś kiedyś tutaj na strychu, Sam?
— Nie — przyznał Vimes.
— Najwyższy czas.
— Nigdy jeszcze nie byłam na takim dziewczęcym wieczorku — oświadczyła Cudo, kiedy niezbyt pewnie szły nocą przez miasto. — Czy ten ostatni fragment też powinien się zdarzyć?
— Jaki fragment? — zdziwiła się Sally.
— Ten fragment, kiedy bar się zapalił.
— Zwykle nie — przyznała Angua.
— Nigdy jeszcze nie widziałam, żeby mężczyźni walczyli o kobietę — mówiła dalej Cudo.
— Tak, to było niezłe, prawda? — mruknęła Sally.
Odprowadziły Płovą do domu. Dziewczyna była wyraźnie zamyślona.
— A przecież ona tylko się do kogoś uśmiechnęła — dodała Cudo.
— Tak — zgodziła się Angua. Starała się skoncentrować na chodzeniu.