Выбрать главу

— Ale trochę będzie szkoda Nobby’ego, jeśli ona weźmie sobie to wszystko do serca — mówiła Cudo.

Ratujcie mnie od gadatliwych pijniczek… pijaczków… pijaczek, myślała Angua.

— No tak, ale co z panną Pushpram? — spytała. — Przez lata cisnęła w Nobby’ego sporo całkiem drogich ryb.

— Zadałyśmy cios w imieniu brzydkiej kobiecości — oznajmiła głośno Sally. — Buty, mężczyźni, trumny… nigdy nie bierz pierwszych, które się trafią.

— Och, buty! — zawołała Cudo. — O butach możemy pogadać. Któraś widziała u Yana Skałomłota nowe czółenka z pełnej miedzi?

— My nie chodzimy po obuwie do kowala, moja droga — oświadczyła Sally. — Oj… Chyba mi niedobrze…

— To nauczka za picie… wina — stwierdziła złośliwie Angua.

— Och, cha, cha — odpowiedziała z mroku wampirzyca. — Absolutnie mi nie przeszkadza sarkastyczna pauza przed słowem „wino”, dzięki za współczucie! Ja nie powinnam pić tych lepkich drinków z nazwami wymyślonymi przez ludzi, którzy mają jeszcze mniejsze poczucie humoru niż… o, nieeee…

— Nic ci nie jest? — wystraszyła się Cudo.

— Właśnie wyrzygałam małą, bardzo śmieszną papierową parasolkę.

— Ojej…

— I zimny ogień.

— To pani, sierżancie Angua? — odezwał się głos w mroku.

Latarnia oświetliła twarz funkcjonariusza Wizytuja, który niósł pod pachą gruby plik ulotek.

— Cześć, Kocioł — powiedziała Angua. — Co jest?

— …wygląda na plasterek cytryny… — mruknął ktoś w cieniu chrapliwym głosem.

— Pan Vimes polecił mi szukać pani w barach niegodziwych i nędznych miejscach grzechu — wyjaśnił Wizytuj.

— A ta literatura? — spytała Angua. — A przy okazji, słowa „nic osobistego” tak łatwo mogły być dodane na końcu ostatniego zdania.

— Ponieważ miałem odwiedzać świątynie występku, sierżancie, pomyślałem, że przy okazji mogę wykonywać święte dzieło Oma — odparł Wizytuj, którego niestrudzony ewangelizacyjny entuzjazm tryumfował nad wszelkimi przeciwnościami[16]. Zdarzało się, że ludzie w zatłoczonych barach leżeli na podłodze przy zgaszonych światłach, gdy tylko słyszeli, że zbliża się ulicą.

W ciemności ktoś wymiotował.

— Biada tym, co nadużywają wina — oświadczył funkcjonariusz Wizytuj. Zauważył minę Angui i dodał: — Nikogo nie urażając.

— I my przeszłyśmy przez to wszystko… — jęknęła Sally.

— Czego on chce, Kocioł?

— Znów chodzi o dolinę Koom. Macie wrócić do Yardu.

— Przecież dał nam wolne! — jęknęła Sally.

— Przykro mi — odparł z satysfakcją Wizytuj. — Jak rozumiem, znowu jesteście szybkie.

— Historia mojego życia… — westchnęła Cudo.

— No trudno, trzeba ruszać — uznała Angua, starając się nie okazywać ulgi.

— Kiedy mówię „historia mojego życia”, to oczywiście nie chodzi mi o całą historię — mruczała Cudo, pozornie do siebie, kiedy wlokła się za nimi przez świat cudownie pozbawiony zabawy.

* * *

Ramkinowie nigdy niczego nie wyrzucali. W ich strychach było coś niepokojącego — i wcale nie to, że lekko pachniały dawno zdechłym gołębiem.

Ramkinowie opisywali rzeczy. Vimes był na wielkim strychu przy alei Scoone’a, żeby znieść stamtąd konia na biegunach i łóżeczko oraz całą skrzynię starych, ale bardzo mocno kochanych pluszowych zabawek pachnących naftaliną. Niczego, co mogło jeszcze kiedyś się przydać, nie wyrzucano — starannie to opisano i wyniesiono na strych.

Jedną ręką odgarniając pajęczyny, a w drugiej trzymając latarnię, Sybil prowadziła ich obok skrzyń z „Butami męskimi, różnymi”, „Zabawnymi kukiełkami, marionetkami i pacynkami” oraz „Modelem teatru z dekoracjami”.

Może stąd właśnie brało się ich bogactwo: kupowali takie rzeczy, które wytrzymywały bardzo długo, więc teraz już rzadko musieli kupować cokolwiek. Oprócz jedzenia, naturalnie, ale Vimes nie byłby zdziwiony, gdyby znalazł pudło z etykietą „Ogryzki jabłek, różne” czy „Resztki, wymagają dojedzenia”[17].

— Aha, tutaj jest — stwierdziła Sybil.

Odsunęła pęk floretów szermierczych oraz kijów do lacrosse i przyciągnęła do światła długą, grubą tubę.

— Nie pokolorowałam go, naturalnie — powiedziała, gdy nieśli znalezisko do schodów. — To by trwało całą wieczność.

Zniesienie ciężkiej tuby do bufetu wymagało pewnego wysiłku i sporej dawki przepychania, ale w końcu ułożono ją na stole i usunięto trzeszczącą osłonę.

Kiedy sir Reynold rozwijał wielkie, dziesięciostopowe kwadraty, by się nimi zachwycić, Vimes wyjął stworzoną przez Sybil kopię w niewielkiej skali. Rysunek był akurat tak mały, żeby się zmieścić na stole; z jednego końca obciążył go brudnym kubkiem, na drugim postawił solniczkę.

Notatki Rascala stanowiły przygnębiającą lekturę. I trudną, ponieważ wiele było na wpół spalonych, a i tak charakter pisma był taki, jakiego można by się spodziewać u pająka na batucie podczas trzęsienia ziemi.

Ten człowiek wyraźnie był obłąkany, pisząc notatki, które chciał zachować w tajemnicy przed kurczakami; czasami przerywał w pół zdania, kiedy sądził, że jakiś kurczak podgląda. Zapewne przykro było na niego patrzeć, dopóki nie chwytał pędzla, bo wtedy zaczynał pracować całkiem spokojnie i z dziwnym blaskiem na twarzy. To było jego życie: jedno wielkie płótno. Methodia Rascal urodził się, namalował słynny obraz, myślał, że jest kurczakiem, umarł.

Biorąc pod uwagę, że ten człowiek własnego siedzenia nie umiałby znaleźć, jak można zrozumieć cokolwiek, co napisał? Jedyną notką, która wydawała się treściwa, choć przerażająca, była ta, którą powszechnie uznawano za ostatnią, gdyż znaleziono ją pod jego bezwładnym ciałem. Brzmiała:

Awk! Awk! Nadchodzi! NADCHODZI!

Zadławił się. W gardle miał pełno piór. A na płótnie schła jeszcze farba po ostatnich pociągnięciach pędzla.

Wzrok Vimesa przyciągnęła notatka, oznaczona dość przypadkowo numerem 39: „Myślałem, że to dobra wróżba, ale krzyczy po nocach”. Czego wróżba? A co z numerem 143: „Ciemność, w ciemności jak gwiazda w łańcuchach”? Vimes zapamiętał ją sobie. Zapamiętał też wiele innych. Ale najgorsze w nich — albo najlepsze, jeśli ktoś kochał tajemnice — było to, że mogły oznaczać cokolwiek. Każdy mógł sobie wybrać własną teorię. Ten człowiek niemal głodował i śmiertelnie bał się kurczaków żyjących w jego głowie. Równie dobrze można by szukać sensu w kroplach deszczu.

Vimes odsunął kartki na bok i przyjrzał się dokładnemu szkicowi. Nawet w tym rozmiarze mógł zaszokować. Z przodu twarze były tak wielkie, że dało się zobaczyć pory na nosie krasnoluda. Na dalekim planie Sybil starannie skopiowała postacie wzrostu ćwierci cala.

Wymachiwano toporami i maczugami, wysuwano włócznie, były ataki, kontrataki i pojedyncze starcia. Na całej długości obrazu krasnoludy i trolle zwarły się w zaciętej bitwie, rąbiąc i tłukąc.

Kogo brakuje? — pomyślał Vimes.

— Sir Reynoldzie, może mi pan pomóc? — zapytał cicho, by rodząca się myśl nie podkuliła ogona i nie uciekła.

— Thak, komendancie? — Kustosz podszedł natychmiast. — Doprahwdy, lady Sybil hwykonała bezbłędną…

— Jest bardzo dobra, rzeczywiście — zgodził się Vimes. — Proszę mi wyjaśnić, skąd Rascal to wszystko wiedział.

— Isthnieje hwiele krasnoludzich pieśni na then themat. I kilka trollohwych opohwieści. Och, także kilku ludzi było śhwiadkami.

вернуться

16

Mówią, że jest taki jeden na każdym komisariacie. Funkcjonariusz Wizytuj Bezbożnych z Wyjaśniającymi Broszurami wystarczał za dwóch.

вернуться

17

Kiedyś to usłyszał od żony i był trochę zaskoczony. Przy obiedzie Sally oznajmiła: „Wieczorem będzie wieprzowina, wymaga dojedzenia”. Vimes nigdy nie miał z tym problemów, ponieważ został wychowany tak, by zjadać to, co przed nim postawią, i robić to szybko, zanim ktoś inny mu to porwie. Był po prostu zdziwiony sugestią, że istnieje między innymi po to, by jedzeniu wyświadczyć przysługę.