— Czyli Rascal mógł o tym przeczytać?
— O thak. Poza thym, że umieścił bithwę w niehwłaściwej części doliny, przedstahwił ją całkiem dokładnie.
Vimes nie odrywał wzroku od papierowej bitwy.
— Czy zatem ktoś wie, czemu umieścił ją nie tam, gdzie się odbyła?
— Isthnieje kilka theoryj. Jedna sthwierdza, że zmylił go fakt, iż zhwłoki krasnoludów palono na thym końcu doliny. Po burzy tham hwłaśnie hwiele ciał dopłynęło. Tham theż mieli hwięcej drehwna na stosy. Ale ja uhważam, że hwybrał ten koniec, bo hwidok sthamtąd jest o hwiele lepszy. Góry hwyglądają thak dramathycznie…
Vimes usiadł. Patrzył na szkic, jakby żądał od niego wydania sekretów. Pan Błysk mówił, że za kilka tygodni wszyscy poznają tę tajemnicę. Dlaczego?
— Sir Reynoldzie, czy w ciągu najbliższych paru tygodni z obrazem miało się wydarzyć coś niezwykłego?
— O thak — odparł kustosz. — Mieliśmy go przenieść do nohwego pomieszczenia.
— Po co?
— Móhwiłem pańskiemu sierżanthowi — przypomniał kustosz z lekką przyganą. — To pomieszczenie jest okrągłe. Rascal chciał, żeby malohwidło hwidziane było dookoła. Żeby oglądający znalazł się jakby na miejscu akcji.
Ja też jestem już prawie na miejscu, uznał Vimes.
— Myślę, że sześcian wyjawił krasnoludom coś na temat doliny Koom — powiedział w zadumie. Czuł się tak, jakby już był na polu bitwy. — Przekonał ich, że ważne jest miejsce, gdzie został znaleziony. Nawet Rascal uważał, że jest ważne. Potrzebowali mapy, a Rascal ją namalował, nawet jeśli nie zdawał sobie z tego sprawy. Fred?
— Tajest, sir?
— Krasnoludy nie przejmowały się uszkodzeniem dolnego brzegu obrazu, bo na dole nie ma niczego istotnego. Tylko ludzie. Ludzie się zmieniają.
— Z całym szacunkiem, komendancie, podobnie te głazy — zauważył sir Reynold.
— Nie mają znaczenia. Nieważne, jak bardzo zmieni się dolina, ten obraz nadal będzie działał — oświadczył Vimes. W jego umyśle rozjarzył się ciepły blask zrozumienia.
— Ale nahwet rzeki przesuhwają się w ciągu lat, a z gór na pehwno sthoczyła się cała masa kamieni. Móhwiono mi, że ta okolica obecnie hwcale thak nie hwygląda.
— Mimo to ta mapa będzie skuteczna przez tysiące lat — rzekł Vimes tym samym sennym głosem. — Ona nie wyznacza głazu, zagłębienia czy groty. Wyznacza punkt. Mógłbym go wskazać dokładnie, jak szpilką… gdybym miał szpilkę.
— Ja mam! — zawołał tryumfalnie sir Reynold, sięgając do klapy surduta. — Zauhważyłem ją hwczoraj na ulicy i oczyhwiście hwszyscy znamy sthare przysłohwie „Znajdź szpilkę i podnieś ją, a przez cały dzień…”.
— Tak, dziękuję — przerwał mu Vimes.
Wziął szpilkę, podszedł do stołu, chwycił brzeg obrazu i zawinął do drugiego końca. Spiął oba brzegi, tworząc z obrazu pierścień, i opuścił go sobie na głowę.
— Prawda tkwi w górach — oświadczył. — Przez lata patrzyliśmy na linię szczytów. A tak naprawdę to krąg szczytów.
— Ale ja to hwiedziałem! — wykrzyknął sir Reynold.
— W pewnym sensie, ale nie rozumiał pan tego aż do teraz, prawda? Rascal stał w jakimś ważnym miejscu.
— No thak. W jaskini, komendancie. Wyraźnie wspomina o jaskini. Dlathego ludzie zahwsze szukali hwzdłuż brzegów doliny. Obraz jest hwidziany ze środka, w pobliżu rzeki.
— A zatem czegoś nadal nie wiemy — uznał Vimes, zirytowany, że jego wielka chwila tak łatwo została pomniejszona. — Dowiem się czego, kiedy już tam się znajdę.
No właśnie. Powiedział to głośno. Ale wiedział przecież, że tam wyruszy, wiedział… od jak dawna? Zdawało się, że od zawsze, ale czy wczoraj też się zdawało, że od zawsze? A dziś po południu? Oczyma duszy widział już to miejsce. Vimes w dolinie Koom! Praktycznie smakował jej powietrze. Słyszał ryk wody w rzece zimnej jak lód!
— Sam… — zaczęła Sybil.
— Nie, trzeba to rozstrzygnąć — przerwał jej pospiesznie. — Nie obchodzi mnie ten głupi sekret. Ale głębinowcy zamordowali naszych krasnoludów. Zapomniałaś? Uważają, że obraz to mapa, którą mogą wykorzystać, i dlatego muszę tam jechać za nimi.
— Posłuchaj mnie, Sam. Jeśli…
— Nie możemy dopuścić do wojny między trollami a krasnoludami, moja droga. Ta sprawa z wczorajszej nocy to była zwykła bójka gangów! Prawdziwa wojna w Ankh-Morpork zniszczy miasto! A wszystko jest jakoś z tym powiązane!
— Zgadam się! Ja też chcę jechać! — wrzasnęła Sybil.
— Poza tym to całkowicie bezpieczne, o ile… Co? — Vimes wytrzeszczył oczy na żonę, gdy tymczasem tryby umysłu przeskoczyły na wsteczny bieg. — Nie, to zbyt niebezpieczne!
— Samie Vimes, przez całe życie marzyłam o zobaczeniu doliny Koom, więc nawet nie myśl, że będziesz tam ścigał jakieś miraże, a mnie zostawisz w domu!
— Nie ścigam żadnych miraży! Nie znam żadnych miraży! To ma być policyjny pościg! A niedługo wybuchnie tam wojna!
— W takim razie wyjaśnię im, że nie jesteśmy zaangażowani — odparła Sybil chłodno.
— To nie poskutkuje!
— W takim razie nie poskutkuje też w Ankh-Morpork — stwierdziła Sybil tonem gracza, który sprytnie zbija w jednym ruchu cztery krasnoludy. — Sam, dobrze wiesz, że przegrasz. Nie warto się kłócić. Poza tym mówię po krasnoludziemu. Zabierzemy też Młodego Sama.
— Nie!
— No to wszystko ustalone — uznała, najwyraźniej porażona nagłym atakiem głuchoty. — Jeśli chcesz dogonić te krasnoludy, sugeruję, żebyśmy wyruszyli jak najwcześniej.
Sir Reynold słuchał z otwartymi ustami.
— Ależ lady Sybil! — wykrztusił w końcu. — Tham już zbierają się hwojska! To nie miejsce dla damy!
Vimes się skrzywił. Sybil podjęła decyzję. To było jakby patrzeć na tamtego krasnoluda, jeszcze raz spopielanego przez smoka.
Łono lady Sybil, które wolno jej było mieć, wezbrało, kiedy nabrała tchu. Zdawało się, że unosi ją lekko nad podłogą.
— Sir Reynoldzie — powiedziała dobrze zmrożonym głosem. — W Roku Mszyc moja prababka własnymi rękami przygotowała bankiet na osiemnaście osób w wojskowej reducie okrążonej przez żądnych krwi Klatchian. Podała nawet sorbet i orzechy. Moja babka w Roku Spokojnej Małpy broniła przed motłochem naszej ambasady w Pseudopolis bez żadnej pomocy prócz tej, jakiej mogli jej udzielić ogrodnik, tresowana papuga i patelnia gorącego oleju. Moja zmarła ciotka, kiedy nasz powóz był zatrzymany przez dwóch zbrojnych w kusze i zdesperowanych rozbójników, tak im nagadała, że uciekli z płaczem, wołając mamusię, sir Reynoldzie. Mamusię! Niebezpieczeństwo nie jest dla nas niczym dziwnym, sir Reynoldzie. Mogę też przypomnieć, że prawdopodobnie połowa krasnoludów walczących w dolinie Koom była damami! Nikt im nie kazał zostawać w domach!
Czyli załatwione, pomyślał Vimes. Wyruszy… A niech to!
— Kapitanie — powiedział. — Proszę kogoś posłać, żeby poszukał graga Nieśmialssona, dobrze? Niech mu przekaże, że komendant Vimes przesyła pozdrowienia i wyjeżdża z miasta wczesnym rankiem.
— Hm… Tak jest, sir. Załatwione — odparł Marchewa.
Skąd on wiedział, że pojedziemy? — zastanawiał się Vimes. To pewnie było nieuniknione. Ale mógł nas załatwić, gdyby powiedział, że źle potraktowaliśmy krasnoluda. Mogę się założyć, że jest jednym z uczniów pana Błyska. Może warto mieć go na oku…
Czy Vetinari w ogóle sypiał? Prawdopodobnie musi kiedyś składać głowę, myślał Vimes. Przecież każdy czasem śpi. Szybkie drzemki mogą wystarczyć na jakiś czas, ale wcześniej czy później człowiek potrzebuje solidnych ośmiu godzin, prawda?