Выбрать главу

Pozdrawiam cię, odezwała się myśl, która nie była jego myślą, a potem odczuł nagły brak czegoś, czego obecności nie zauważał. W ciemności za oczami przesunęła się ciemna płetwa.

Usłyszał jęk i znikło coś, co go przygniatało. Zobaczył blednący w powietrzu prymitywny rysunek oka z ogonem. Rysunek zapadł się w nicość, a wszechogarniająca ciemność z wolna ustąpiła płomieniom i lśnieniu vurmów. Przelano krew, więc spływały po ścianach. Czuł…

Minął pewien czas. Vimes ocknął się nagle.

— Przeczytałem mu — powiedział, głównie po to, by się pocieszyć.

— Tak, sir — potwierdziła stojąca z tyłu Angua. — I to bardzo wyraźnie. Byliśmy ponad sto sążni dalej. Dobra robota, sir. Pomyśleliśmy, że powinien pan odpocząć.

— Jaką robotę dobrze wykonałem? — spytał Vimes, próbując usiąść.

Ruch wypełnił jego świat cierpieniem, ale zdążył rzucić okiem, nim znów opadł na plecy. W jaskini było pełno dymu, ale tu i tam migotały też normalne pochodnie. W pewnej odległości zauważył też bardzo wielu krasnoludów; niektórzy siedzieli, inni stali w grupkach.

— Dlaczego jest tu ich tylu, sierżancie? — zapytał. — I czemu nie usiłują nas pozabijać?

— To ludzie dolnego króla, sir. Jesteśmy jego więźniami… tak jakby… tylko że niezupełnie.

— Rhysa? Do demona z tym! — Vimes spróbował wstać. — Kiedyś uratowałem mu życie!

Stanął na nogach, ale zaraz by upadł, gdyby Angua nie chwyciła go i nie usadziła delikatnie na kamieniu. Ale przynajmniej siedział.

— Niezupełnie więźniami — powtórzyła Angua. — Nie możemy nigdzie stąd pójść, ale ponieważ nie wiedzielibyśmy, dokąd iść, nawet gdybyśmy mogli, wszystko to jest raczej teoretyczne. Przepraszam, że jestem w samej bieliźnie, sir, ale wie pan, jak to bywa. Krasnoludy obiecały przynieść mój ekwipunek. Ehm… Wszystko zrobiło się polityczne, sir. Krasnolud, który dowodzi, jest porządnym gościem, sir, ale sytuacja go przerasta, więc trzyma się tego, co wie. Tylko że… no, nie wie zbyt wiele. Pamięta pan, co się w ogóle działo? Był pan nieprzytomny przez dobre dwadzieścia minut.

— Tak. Były tu… kudłate owieczki… — Vimes ucichł na chwilę. W jakiś sposób to, co właśnie powiedział, chwyciło pierścień wiarygodności i wrzuciło go do bardzo głębokiej dziury. — Nie było kudłatych owieczek, prawda?

— Żadnej nie zauważyłam — odparła Angua powoli. — Widziałam za to biegnącego wrzeszczącego szaleńca, sir. Ale w dobrym znaczeniu — dodała szybko.

Wewnętrzny Vimes przyjrzał się swoim wspomnieniom, których sobie nie przypomniał za pierwszym razem.

— Ja… — zaczął.

— Wszystko jest… tak jakby w porządku, sir — uspokoiła go Angua. — Ale niech pan to obejrzy. Nieśmialsson mówi, że powinien pan widzieć wszystko.

— Nieśmialsson… To ten krasnolud mądrala, tak?

— Widzę, że pamięć panu wraca, sir. To dobrze. On trochę się o to martwił.

Vimes stał teraz trochę pewniej. Prawa ręka bolała jak demony, a wszystkie inne dolegliwości, które zebrały się w ciągu dnia, powracały teraz i machały do niego. Angua poprowadziła go ostrożnie między kałużami i kamieniami śliskimi jak wilgotny marmur, aż zatrzymali się przed stalagmitem. Miał jakieś osiem stóp wysokości.

To był troll. Nie głaz w kształcie trolla, ale troll. Po śmierci tylko bardziej kamienieją, Vimes wiedział o tym, ale ten miał kształty zaokrąglone mleczną skałą kapiącą mu na głowę.

— Proszę spojrzeć na to, sir — powiedziała Angua. — Oni chcieli je zniszczyć.

Drugi stalagmit leżał obok w kałuży. Został odłupany u podstawy. I to był… krasnolud.

Krasnoludy rozsypują się po śmierci tak jak ludzie, ale przez całą zbroję, pancerze, kolczugi i grubą skórę dla przypadkowego widza nie stanowi to wielkiej różnicy. Płynąca skała pokryła wszystko połyskującym całunem.

Vimes wyprostował się i rozejrzał po jaskini. Kształty wyrastały w półmroku aż do niedalekiej ściany, gdzie cieknąca woda przez wieki uformowała perfekcyjny, stężały w czasie wodospad z kości słoniowej.

— Jest ich więcej?

— Około dwudziestu, sir. Połowę zdążyli przewrócić, zanim pan… przybył. Proszę popatrzeć tutaj, sir. Można ich rozróżnić. Siedzą oparci o siebie plecami.

Vimes przyjrzał się postaciom pod glazurą. Potrząsnął głową. Krasnolud i troll, razem, skamienieli pod skałą.

— Macie coś do jedzenia? — zapytał.

Nie były to szczególnie podniosłe słowa, lecz płynęły z żołądka pełne emocji.

— Nasze racje zgubiły się w tym zamieszaniu, sir. Ale krasnoludy podzielą się swoimi. Nie są nieprzyjaźni, są tylko ostrożni.

— Podzielą się? Mają chleb krasnoludów?

— Obawiam się, że tak, sir.

— Wydawało mi się, że nie wolno podawać go jeńcom. Chyba jednak zaczekam, dziękuję. A teraz, sierżancie, możecie mi opowiedzieć o tym zamieszaniu.

* * *

To właściwie nie była zasadzka. Krasnoludy po prostu ich dogoniły. Dowódca otrzymał dość luźne polecenie podążania za Vimesem i jego grupą… Relacje trochę się ochłodziły, gdy odkrył, że grupa ma w składzie także dwa trolle — to przecież była dolina Koom. Vimes trochę mu współczuł. Krasnolud dostał do wykonania proste zadanie, które nagle stało się bardzo polityczne. Byłem tam, zaliczyłem to, kupiłem podkoszulkę…

Wkracza grag Nieśmialsson, który umie używać słów. Ponieważ i tak zmierzają w tym samym kierunku…

Zmierzali długo. Niedaleko od wejścia do tunelu uciekające krasnoludy zawaliły za sobą strop. Na drogę, która zajęła Vimesowi kilka minut, ścigający poświęcili większą część dnia, nawet z pomocą Sally prowadzącej rozpoznanie. Angua opowiadała o grotach jeszcze większych niż ta, o potężnych wodospadach w ciemności. Vimes odpowiedział, że tak, wie.

A potem w dolinie Koom zahuczały słowa z „Gdzie jest moja krówka?”. Wstrząsnęły pradawnymi skałami, aż stalaktyty zadźwięczały współczuciem. Reszta była już tylko kwestią biegu…

— Przypominam sobie, że czytałem Młodemu Samowi — powiedział Vimes. — Ale były też… dziwne obrazy. Pojawiały się w moich myślach. — Przerwał. Gniew, a raczej paląca wściekłość spłynęła z niego szeroką strugą, bez świadomej myśli. — Zabiłem tych nieszczęsnych żołnierzy.

— Większość z nich, sir — potwierdziła z sympatią Angua. — Jest też paru górników, którzy weszli panu w drogę i będzie ich bolało miesiącami.

Wszystko powracało w pamięci. Vimes wolałby, żeby nie wracało. W ludzkim mózgu zawsze jest taka cząstka, która sprzeciwia się walce z krasnoludami. Są wzrostu dziecka. Pewnie, są silne co najmniej jak mężczyzna, bardziej wytrzymałe, a w starciu wykorzystają każdą okazję. Jeśli człowiek ma szczęście, uczy się walczyć z uprzedzeniem, zanim straci nogi od kolan w dół. Ale ten sprzeciw zawsze dochodził do głosu…

— Pamiętam te stare krasnoludy — powiedział Vimes. — Wiły się przede mną jak robaki. Miałem ochotę je zmiażdżyć.

— Opierał się pan przez prawie cztery sekundy, sir. Potem pana przewróciłam.

— I to dobrze, tak?

— O tak. Dlatego nadal pan tu jest, komendancie — oświadczył Nieśmialsson, wynurzając się zza stalagmitu. — Cieszę się, że wraca pan do siebie. To historyczny dzień! A pan nadal ma swoją duszę. Czy to nie miłe?

— Posłuchaj no…

— Nie. Niech pan mnie posłucha, komendancie. Tak, wiedziałem, że wyruszy pan do doliny Koom, ponieważ Przyzywająca Ciemność zechce tu trafić. Potrzebowała pana, żeby ją dostarczyć. Nie, proszę słuchać, bo nie mamy zbyt wiele czasu. Symbol Przyzywającej Ciemności kieruje istotą starą jak wszechświat. Nie ma ona fizycznego ciała ani fizycznej siły; może w mgnieniu oka pokonać miliony wymiarów, ale ledwie jest w stanie przejść przez pokój. Działa za pośrednictwem żywych stworzeń, które uzna za… uległe. Znalazła pana, komendancie, prawdziwy tygiel gniewu, i w delikatny, subtelny sposób zadbała o to, by znalazł się pan tutaj.