Выбрать главу

— Ja mu wierzę, sir — zapewniła Angua. — To istota przywołana jako klątwa przez jednego z górników. Pamięta pan? Tego, który wyrysował symbol własną krwią na zaryglowanych drzwiach. A pan…

— Były takie drzwi, które mnie zakłuły, kiedy ich dotknąłem. To pamiętam — przyznał Vimes. — Chcecie mi powiedzieć, że za tymi drzwiami on… No nie…

— On już wtedy nie żył, sir, jestem tego pewna — uspokoiła go Angua. — Nie mogliśmy go uratować.

— Helmutłuk mówił… — zaczął Vimes.

Nieśmialsson musiał dostrzec wzbierającą w jego wzroku panikę, bo chwycił jego obie ręce i rzekł z naciskiem:

— Nie! Nie zabił go pan! Nawet go pan nie dotknął! Bał się pan, żebym pana nie oskarżył o użycie siły. Pamięta pan?

— On padł trupem! Ile siły do tego trzeba?! — krzyknął Vimes. Krzyk odbił się echem. — Był tam ten symbol, prawda?

— To prawda, że… stwór ma skłonność do pozostawiania swojego podpisu na wydarzeniach, ale musiałby go pan dotknąć! A nie dotknął pan! Nie podniósł pan ręki! Myślę, że nawet wtedy by się pan oparł. Oparł się i wygrał! Słyszy mnie pan? Spokojnie… Już spokojnie. On umarł ze strachu i z powodu wyrzutów sumienia. Musi pan to zrozumieć.

— Jaki miał powód do wyrzutów sumienia?

— Bardzo wiele powodów jak na krasnoluda. Ta kopalnia bardzo mu ciążyła. — Grag zwrócił się do Angui. — Sierżancie, możecie przynieść komendantowi trochę wody? W tych sadzawkach jest czysta jak nigdzie na świecie… To znaczy, jeśli wybierze pani taką bez pływającego w niej trupa.

— Mógł pan sobie darować to ostatnie zdanie — mruknął Vimes. Usiadł na kamieniu. Dygotał. — A potem przywiozłem to draństwo tutaj? — spytał cicho.

— Tak, komendancie. A ono prowadziło też pana. Cudo mówi, że widziała, jak spada pan w spienione wody jakieś pół mili stąd. Nawet znakomity pływak by tego nie przeżył.

— Ocknąłem się na piasku…

— Przyzywająca Ciemność tam pana dostarczyła. Płynęła za panem.

— Ale byłem cały poobijany!

— Ona nie była pańskim przyjacielem, komendancie. Musiała tylko doprowadzić tu pana w jednym kawałku. Niekoniecznie kawałku, który zdrowo wygląda. A potem… rozczarował ją pan, komendancie. Bardzo ją pan rozczarował. A może jej zaimponował? Trudno powiedzieć. Chodzi o to, że nie chciał pan uderzyć bezbronnego. Opierał się pan. Prosiłem panią sierżant, żeby pana powaliła, gdyż obawiałem się, że ta wewnętrzna walka oderwie panu ścięgna od kości.

— To byli tylko przerażeni starcy.

— I teraz wydaje się, że pana uwolniła — mówił krasnolud. — Zastanawiam się dlaczego. Historia mówi, że każdy, kto znalazł się we władzy Przyzywającej Ciemności, umierał obłąkany.

Vimes wziął od Angui kubek wody. Była tak zimna, że aż cierpły zęby. Nigdy w życiu nie pił nic lepszego. Jego umysł pracował szybko, wykorzystując awaryjne rezerwy zdrowego rozsądku — jak zwykle ludzkie umysły, próbujące skonstruować potężną kotwicę w normalności i udowodnić sobie, że to, co się wydarzyło, wcale się nie wydarzyło, a jeśli nawet się wydarzyło, to nie za bardzo.

To sama mistyka i tyle. Pewnie, mogła być prawdziwa, ale po czym to poznać? Trzeba trzymać się tego, co można zobaczyć. No i trzeba sobie cały czas o tym przypominać.

Tak, to wszystko. Bo co się tak naprawdę wydarzyło? Parę znaków? No, przecież wszystko może wyglądać tak, jak człowiek zechce, jeśli tylko jest dostatecznie zdenerwowany, prawda? Owca może wyglądać jak krowa, prawda? Ha!

Co do reszty… cóż, Nieśmialsson wygląda na porządnego gościa, ale przecież nie trzeba od razu kupować jego światopoglądu. To samo z panem Błyskiem. Takie sprawy mogą człowiekowi namieszać w głowie.

Denerwował się o Młodego Sama i kiedy zobaczył tych przeklętych gwardzistów, oczywiście rzucił się na nich. Ostatnio za mało sypiał. Wydawało się, że każda godzina przynosi nowy problem. Dlatego właśnie umysł robi mu dziwaczne sztuczki. Przeżyć w podziemnej rzece? Łatwe. Musiał jakoś utrzymywać się na powierzchni. Istnieje bardzo wiele rzeczy, które ciało woli robić zamiast umierania.

No właśnie. Wystarczy logicznie pomyśleć, a mistyka staje się… no, całkiem prosta. Człowiek może przestać się czuć jak marionetka i znowu jest kimś mającym własne cele.

Vimes odstawił pusty kubek i wstał — celowo.

— Idę zobaczyć, jak się czują moi ludzie.

— Pójdę z panem — zaproponował szybko Nieśmialsson.

— Myślę, że nie potrzebuję asysty — odparł Vimes możliwie spokojnie.

— Na pewno nie — zgodził się krasnolud. — Ale kapitan Gud jest trochę nerwowy.

— Zdenerwuje się jeszcze bardziej, jeśli mi się nie spodoba to, co zobaczę.

— Tak. I właśnie dlatego z panem idę.

Vimes ruszył przez jaskinię krokiem trochę szybszym, niż sam uznawał za swobodny. Grag podbiegał co kilka kroków, by nadążyć.

— Chyba mnie pan nie zna, panie Nieśmialsson — burknął Vimes. — Proszę nie myśleć, że zlitowałem się nad tymi draniami. Proszę nie myśleć, że okazałem łaskę. Nie zabija się bezbronnych. Po prostu nie.

— Czarni strażnicy nie mieli chyba żadnych oporów — zauważył Nieśmialsson.

— Otóż to! — zawołał Vimes. — A nawiasem mówiąc, panie Nieśmialsson, co to za krasnolud, który nie nosi topora?

— No cóż, jako grag przede wszystkim używam swojego głosu — odparł grag. — Topór jest niczym bez ręki, a ręka niczym bez umysłu. Wyszkoliłem się w myśleniu o toporach.

— Jak dla mnie brzmi to mistycznie.

— Pewnie tak. Ale jesteśmy na miejscu.

Miejsce okazało się terenem zajętym przez nowo przybyłe krasnoludy. Bardzo militarnie, uznał Vimes. Kwadrat obronny. Nie jesteście pewni, kto jest nieprzyjacielem… Ja też nie.

Najbliżej stojący krasnolud rzucił mu odrobinę wyzywające, odrobinę niespokojne spojrzenie, które Vimes nauczył się rozpoznawać.

Kapitan Gud się wyprostował.

Vimes spoglądał ponad jego ramieniem, co nie było trudne. Tam dalej siedział Nobby i Fred Colon, oba trolle, a nawet Cudo, wszyscy zbici w ciasną grupkę.

— Czy moi ludzie są aresztowani, kapitanie? — zapytał.

— Rozkazano mi zatrzymać wszystkich, których tu znajdę — odparł krasnolud.

Vimes podziwiał jego obojętny głos. Oznaczał: w tej chwili nie interesuje mnie dialog.

— Jakie ma pan tu uprawnienia, kapitanie?

— Moje uprawnienia mają potrójne pochodzenie: dolny król, prawo kopalniane i sześćdziesięciu uzbrojonych krasnoludów — oświadczył Gud.

A niech to, pomyślał Vimes. Zapomniałem o prawie kopalnianym. To poważny problem. Myślę, że trzeba przekazać komuś odpowiedzialność. Dobry dowódca uczy się przekazywać odpowiedzialność. A zatem przekażę odpowiedzialność za ten problem kapitanowi Gudowi.

— Dobra odpowiedź, kapitanie — pochwalił. — I szanuję ją.

Wyminął krasnoluda i ruszył do swoich strażników. Znieruchomiał, gdy za sobą usłyszał brzęk dobywanego metalu. Podniósł ręce i powiedział:

— Gragu Nieśmialsson, zechce pan wyjaśnić kapitanowi sytuację? Wszedłem pod jego nadzór, nie wyszedłem spod niego. A nie jest to czas ani miejsce odpowiednie dla pochopnych działań.