Ruszył dalej, nie czekając na odpowiedź. Owszem, oparcie się na przekonaniu, że jeśli go zabiją, ktoś będzie miał poważne kłopoty, prawdopodobnie kwalifikuje się jako pochopne działanie, ale będzie musiał jakoś z tym żyć. Albo nie, oczywiście.
Podszedł do Nobby’ego i Colona.
— Przepraszamy, panie Vimes — odezwał się Fred. — Czekaliśmy przy ścieżce z paroma końmi, a oni się tak jakoś pojawili. Choć pokazaliśmy odznaki, nie chcieli nas słuchać.
— Rozumiem. A ty, Cudo?
— Pomyślałam, że lepiej trzymać się razem, sir.
— Słusznie. Co z wami, De… — Vimes spojrzał w dół i pozwolił, by wezbrała w nim złość. I Detrytus, i Cegła mieli skute łańcuchem nogi. — Pozwoliliście im się zakuć?!
— No więc to się jakby porobiło za bardzo poli-tykne, panie Vimes — odparł Detrytus. — Ale starczy słowo, a ja i Cegła możemy się uwolnić, żaden problem. To tylko polowe kajdany. Moja babcia by mogła je zerwać.
Vimes czuł rosnący gniew, ale się opanował. W tej chwili Detrytus okazał się rozsądniejszy od swego komendanta.
— Spokojnie, dopóki nie powiem, żeby to zrobić — rzekł. — Gdzie są gragowie?
— Pilnują ich w sąsiedniej jaskini, panie Vimes — wyjaśniła Cudo. — I górników. Sir, mówią, że dolny król tutaj zmierza!
— Dobrze, że to duża grota, inaczej byłoby trochę ciasno — mruknął Vimes.
Wrócił do kapitana, schylił się i powiedział:
— Zakuł pan w łańcuchy mojego sierżanta.
— Jest trollem. A to jest dolina Koom — odparł spokojnie kapitan.
— Tyle że nawet ja potrafiłbym zerwać taki cienki łańcuch…
Rzucił okiem na Sally i Anguę, które znowu wyglądały przyzwoicie w przyzwoitych zbrojach i obie obserwowały go uważnie.
— Tamte dwie funkcjonariuszki to wampir i wilkołak — rzekł wciąż tym samym spokojnym tonem. — Wiem, że pan to wie, ale bardzo rozsądnie nie próbował pan nawet ich tknąć. A Nieśmialsson jest gragiem. Ale mojemu sierżantowi założył pan słabe łańcuchy, żeby mógł je zerwać jednym palcem, a pan mógłby go zabić i tłumaczyć, że chciał uciec. Proszę nawet nie myśleć o zaprzeczaniu. Na pierwszy rzut oka potrafię rozpoznać brudną sztuczkę. Mam teraz wyjaśnić, co zrobię? Dam panu szansę okazania braterskiej miłości i uwolnienia trolli, tu i teraz. I całej reszty. W przeciwnym razie, jeśli mnie pan nie zabije, zatruję pańską przyszłą karierę tak bardzo, jak tylko potrafię. A nie ośmieli się pan mnie zabić.
Kapitan patrzył na niego nieruchomo, ale tej gry Vimes nauczył się już dawno. A potem krasnolud zsunął wzrok na rękę Vimesa, jęknął, cofnął się o krok i wystraszony uniósł dłoń.
— Tak! Zrobię to! Tak!
— Mam nadzieję.
Vimes trochę się zdziwił. Potem sam spojrzał na wewnętrzną część przegubu…
— Co to jest, na demony? — zapytał, zwracając się do Nieśmialssona.
— Ach, zostawiła na panu swój znak, komendancie — odparł uprzejmie grag. — Tak jakby ranę wylotową.
Na miękkiej skórze gorzała czerwona blizna kreśląca znak Przyzywającej Ciemności. Vimes przyglądał się jej z różnych stron.
— Była realna?
— Tak. Ale jestem pewien, że już odeszła. Jest w panu pewna różnica…
Vimes roztarł bliznę. Nie bolała, była po prostu zaczerwienioną, spuchniętą skórą.
— Nie wróci, prawda? — zapytał.
— Wątpię, czy zaryzykuje, sir — wtrąciła Angua.
Vimes już otworzył usta, by spytać, co ma oznaczać ta sarkastyczna uwaga, ale do groty wkroczyło nagle jeszcze więcej krasnoludów. Ci byli najwyżsi i najpotężniejsi ze wszystkich, jakich widział. Inaczej niż większość, nosili proste kolczugi i po jednym toporze — jednym solidnym, dużym i cudownie wyważonym toporze. Inne krasnoludy jeżyły się dziesiątką sztuk broni. Te jeżyły się jedną sztuką; rozbiegły się i sprawnie rozstawiły w jaskini według linii obserwacji, pilnując cieni oraz — w przypadku czterech z nich — zajmując stanowiska za Cegłą i Detrytusem.
Kiedy w końcu znieruchomieli, z tunelu wynurzyła się kolejna grupa. Vimes rozpoznał Rhysa, dolnego króla krasnoludów. Władca przystanął, rozejrzał się, rzucił okiem na Vimesa i przywołał do siebie kapitana.
— Mamy wszystko?
— Sire? — odparł nerwowo Gud.
— Wiecie, o co mi chodzi, kapitanie.
— Tak, ale nic przy nich nie znaleźliśmy, sire! Przeszukaliśmy ich i trzy razy sprawdziliśmy grunt!
— Przepraszam… — wtrącił Vimes.
— Komendant Vimes! — zawołał król serdecznie, jakby witał dawno zaginionego syna. — Miło znów pana widzieć!
— Zgubiliście ten przeklęty sześcian? — spytał Vimes. — Po tym wszystkim?
— O jakim sześcianie pan mówi, komendancie? — zapytał król.
Vimes musiał podziwiać jego zdolności sceniczne.
— O tym, którego szukaliście — odparł. — Wykopanym w moim mieście. Tym, który jest powodem całego zamieszania. Nie wyrzuciliby go, bo są gragami, prawda? Nie można niszczyć słów. To najgorsza ze zbrodni. Dlatego trzymają go przy sobie.
Dolny król spojrzał na kapitana Guda, który mruknął nerwowo:
— Nie ma go w tej jaskini.
— Ale nie zostawiliby go nigdzie indziej — stwierdził Vimes. — Nie teraz. Czyli ktoś musiał go znaleźć.
Pechowy kapitan błagalnym wzrokiem szukał u swego króla pomocy.
— Kiedy przybyliśmy, sire, wszędzie panowała panika! Ludzie biegali i krzyczeli, wszędzie się paliło! Absolutny chaos, sire. Mamy jedynie pewność, że nikt stąd nie wyszedł. A przeszukaliśmy wszystkich, sire! Przeszukaliśmy wszystkich!
Vimes zamknął oczy. Wspomnienia blakły szybko, gdy rozsądek zamurowywał wszystkie ewentualności, które nie mogły się zdarzyć; pamiętał jednak przerażonych gragów skulonych nad jakimś przedmiotem. Czy rzeczywiście dostrzegł tam migotanie niebieskich i zielonych plamek?
Trzeba zaryzykować.
— Kapralu Nobbs, proszę do mnie! — zawołał. — Proszę go przepuścić, kapitanie. Nalegam!
Gud nie protestował. Jego duch został złamany.
— Tak, panie Vimes? — Nobby zbliżył się z ociąganiem.
— Kapralu Nobbs, czy zdobyliście ten cenny przedmiot, który kazałem wam pozyskać?
— Co pan ma na myśli, panie Vimes?
Serce Vimesowi zabiło szybciej. Twarz Nobby’ego była otwartą księgą, aczkolwiek z tego rodzaju, który w niektórych krajach jest zakazany.
— Nobby, są chwile, kiedy godzę się na twoje wyskoki. Ta do nich nie należy — powiedział. — Czy znalazłeś to, czego kazałem ci szukać?
Nobby spojrzał mu w oczy.
— Ja… Och? Och. O tak, sir… Ja… Tak… Wbiegliśmy, rozumie pan, rozumie pan, znaczy… A ludzie biegali dookoła i wszędzie był taki, no, jakby dym… — Oczy Nobby’ego zaszkliły się, a wargi poruszyły bezgłośnie w twórczej agonii. — I ja… no, walczyłem mężnie, kiedy nagle co widzę? Taką błyszczącą kostkę, która toczy się i kopią ją, no więc myślę sobie: Założę się, że to ta sama błyszcząca rzecz, której pan Vimes bardzo konkretnie kazał mi szukać… I tu ją mam, całkiem bezpieczną.
Wyjął z kieszeni i podał na dłoni nieduży, lekko migoczący sześcian.
Vimes był szybszy od króla. W ułamku sekundy jego dłoń wystrzeliła naprzód, zamknęła się na sześcianie i zacisnęła w pięść.
— Dziękuję, kapralu Nobbs, za tak konsekwentne wykonywanie moich poleceń — powiedział i zdusił uśmiech na widok nienagannie strasznego salutu Nobby’ego.
— Wydaje mi się, że to własność krasnoludów, komendancie Vimes — zauważył spokojnie król.