Выбрать главу

Vimes otworzył dłoń. Niewielki sześcian połyskiwał na zielono i niebiesko. Metal wyglądał jak brąz, skorodowany przez lata w piękne desenie zieleni, błękitu i brązu. Prawdziwy klejnot.

Rhys jest królem, myślał Vimes. Królem na tronie chwiejnym jak koń na biegunach. I wcale nie jest miły. W tym fachu uprzejmość nie pomaga przetrwać. Wprowadził nawet szpiega do mojej straży! Nie będę wierzył królom. A właściwie, komu w tej chwili ufam?

Sobie.

Jedno, co wiem, to że żaden przeklęty demon nie wpakował mi się do głowy, nieważne, co mi wmawiają. Nie kupiłbym takiego gadania, nawet gdyby dorzucili zapas kapusty na całe życie. Nikt nie włazi do mojej głowy oprócz mnie! Ale trzeba grać tym, co się trafi w rozdaniu…

— Proszę ją wziąć — powiedział, otwierając dłoń. Na przegubie jarzyła się Przyzywająca Ciemność.

— Proszę, żeby mi pan ją oddał, komendancie — rzekł Rhys.

— Proszę wziąć — powtórzył Vimes.

I pomyślał: Przekonamy się, w co wierzysz…

Król sięgnął po sześcian, zawahał się, a potem cofnął rękę.

— Z drugiej strony — powiedział takim tonem, jakby ta myśl dopiero teraz wpadła mu do głowy — może lepiej zostawić to pod pańską szacowną opieką, komendancie Vimes.

— Tak. Chciałbym posłuchać, co ma do powiedzenia. — Vimes zamknął dłoń. — Chcę wiedzieć to, co niebezpiecznie jest wiedzieć.

— Oczywiście. Ja również — oświadczył król krasnoludów. — Weźmiemy to do miejsca, gdzie…

— Proszę się rozejrzeć, sire — przerwał mu Vimes. — Tutaj umierały trolle i krasnoludy. Nie walczyły. Stały obok siebie. Widzi pan, sire? To miejsce wygląda jak jakaś piekielna plansza do gry! Czy to ich testament? W takim razie wysłuchajmy go tutaj! Tutaj i teraz!

— A jeśli to, co ma do powiedzenia, będzie straszne? — spytał król.

— Wysłuchamy tego!

— Jestem królem, Vimes! Nie masz tu żadnej władzy! To nie jest twoje miasto! Przeciwstawiasz mi się, mając tylko garstkę ludzi, a żonę z dzieckiem niecałe dziesięć mil stąd…

Rhys urwał. Echa odbiły jego głos w dalekich grotach, krzyżując się ze sobą i gasnąc, aż cisza zadzwoniła jak stal. Za sobą Vimes usłyszał cichy okrzyk Sally: „Ups…!”. Nieśmialsson podszedł szybko i szepnął coś królowi do ucha. Wyraz twarzy Rhysa zmienił się — jak to możliwe tylko u polityków — w ostrożną sympatię.

Nic nie zrobię, myślał Vimes. Będę tylko tak stał…

— Z prawdziwą radością zobaczę znowu lady Sybil — zapewnił Rhys. — I pańskiego syna, oczywiście.

— To dobrze. Zatrzymała się w domu przyjaciółki niecałe dziesięć mil stąd — odparł Vimes. — Sierżancie Tyłeczek?

— Tak, sir?

— Weźcie ze sobą młodszą funkcjonariusz Humpeding i wracajcie do miasta. Przekażcie lady Sybil, że jestem cały i zdrowy. — Vimes nie spuszczał króla z oczu. — Ruszajcie zaraz.

Kiedy obie funkcjonariuszki zniknęły, król uśmiechnął się i rozejrzał wokół groty. Westchnął.

— Cóż, nie mogę sobie pozwolić na spór z Ankh-Morpork. Nie w tej chwili. Dobrze więc, komendancie. Czy wie pan, jak skłonić sześcian do mówienia?

— Nie. A pan?

To jest gra, prawda? — myślał Vimes. Król nie przyjąłby takiego gadania od nikogo, zwłaszcza że ma dziesięciokrotną przewagę. Spór? Wystarczyłoby powiedzieć, że w dolinie Koom złapała nas burza, tak bywa, wszyscy wiedzą. Będzie nam go brakowało i z całą pewnością przekażemy jego ciało, jeśli tylko gdzieś wypłynie… Ale nie będziesz próbował takich sztuczek, bo jestem ci potrzebny. Wiesz coś o tej jaskini, prawda? I jeśli cokolwiek się zdarzy, chcesz, żeby dobry, niezbyt ostry, ale — na bogów — uczciwy do bólu Sam Vimes przekazał światu wieści…

— Żadne dwa sześciany nie są takie same — wyjaśnił Rhys. — Zwykle wystarcza słowo, ale to może być oddech, dźwięk, temperatura, miejsce na Dysku, zapach deszczu. Cokolwiek. Jak słyszałem, jest wiele sześcianów, które nigdy nie przemówiły.

— Naprawdę? Ale ten paplał bez przerwy. A ktoś, kto kazał go wynieść z doliny, chciał, by był słyszany. Dlatego wątpię, czy sześcian mówi tylko wtedy, kiedy łza dziewicy spadnie na niego w ciepły wtorek w lutym. Zaczął bardzo dużo mówić do człowieka, który nie znał ani słowa po krasnoludziemu.

— Ale mówiący na pewno by chciał, żeby usłyszały go krasnoludy! — zaprotestował król.

— To legenda sprzed dwóch tysięcy lat. Kto może wiedzieć, kto czego chciał? A ty czego chcesz?

Ostatnie słowa skierowane były do Nobby’ego, który podszedł i z zaciekawieniem przyglądał się sześcianowi.

— Jak to… Jak on się przedostał przez moją ochronę? — zdziwił się król.

— Nobbsowie przesuwają się niepostrzeżenie — wyjaśnił Vimes. A kiedy dwójka zakłopotanych strażników opuściła ciężkie dłonie na chude ramiona Nobby’ego, dodał: — Zostawcie go. Nobby, powiedz coś, co skłoni ten sześcian do mówienia.

— Eee… Gadaj, bo źle się to dla ciebie skończy!

— Niezłe — przyznał Vimes. — Sto lat temu w Ankh-Morpork, sire, nie sądzę, by ktoś znał choć słowo z krasnoludziego albo trollowego. Może wiadomość była przeznaczona dla ludzi? Musiała tam być jakaś osada na równinie, tyle tam ptaków i ryb.

— Może zatem jakieś ludzkie słowa, Nobby? — zaproponował król.

— Proszę. Otwórz się, mów, powiedz coś, gadaj, śpiewaj, syp…

— Nie, nie, panie Vimes, on źle to robi! — zawołał Fred Colon. — To było za dawnych dni, tak? To muszą być dawne słowa, jak… bądźże otworzon!

Vimes zaśmiał się, kiedy wpadł mu do głowy nowy pomysł. Ciekawe, uznał. To możliwe. Przecież nie chodzi o słowa, ale o dźwięki. Głosy…

Nieśmialsson obserwował ich próby z niepewną miną.

— Jak będzie po krasnoludziemu „otwórz się”? — zapytał go Vimes.

— W sensie otworzenia książki? To będzie dhwe, komendancie.

— Hm… To na nic. To może… „powiedz”?

— Aargk albo, w trybie rozkazującym, cork, komendancie. Wie pan, nie wydaje mi się…

— Przepraszam! — zawołał głośno Vimes.

Gwar ucichł.

— Awk! — powiedział Vimes.

Niebieskie i zielone światełka przestały migotać, przesunęły się po metalu, tworząc deseń niebieskich i zielonych kwadratów.

— Myślałem, że ów artysta nie znał krasnoludziego — zdziwił się król.

— Nie znał, ale płynnie mówił po kurczaczemu — odparł Vimes. — Później wyjaśnię…

— Kapitanie, sprowadźcie gragów — rzucił król. — Jeńców także, nawet trolle. Wszyscy tego wysłuchają!

Powierzchnia sześcianu zdawała się poruszać na dłoni Vimesa. Niektóre z zielonych i niebieskich kwadratów wysunęły się nieco nad metalową płaszczyznę.

Pudełko przemówiło. Zabrzmiał warkot, przypominający trochę krasnoludzi, choć Vimes nie mógł rozpoznać nawet jednego słowa. Po nim rozległy się głośne stuknięcia.

— Osiowy krasnoludzi z okresu Drugiej Konwokacji — stwierdził Nieśmialsson. — Właściwy dla tego okresu. Ktokolwiek mówi, powiedział właśnie: „Azaliż działa rzecz owa?”.

Głos odezwał się ponownie. Kiedy spływały dawne, zgrzytliwe sylaby, Nieśmialsson tłumaczył dalej:

— Pyerwsza rzecz, którą zrobył Tak, to spysał siebie; druga rzecz, którą zrobył Tak, to spysał Prawa; trzecia rzecz, którą zrobył Tak, to spysał Świat; czwarta rzecz, którą zrobył Tak, to spysał yaskinię; pyąta rzecz, którą zrobył Tak, to spysał geodę, yayo z kamienia; y oto w półmroku uyścia yaskini geoda pękła i narodzili się Bracia; pyerwszy Brat poszedł w stronę śwyatła i stanął pod otwartym niebem…