— To jest opowieść o Rzeczach, które spisał Tak — szepnęła Vimesowi Cudo.
Vimes wzruszył ramionami, patrząc, jak kilku ochroniarzy Rhysa wprowadza do kręgu gragów, wśród nich Twardźca.
— Nie jest nowe ani nic? — zapytał rozczarowany.
— Każdy krasnolud to zna, sir.
— …był to pyerwszy krasnolud — tłumaczył Nieśmialsson. — Znalazł Prawa spysane przez Taka i stał się ociemniony.
Trzeszczący głos mówił dalej. I nagle Nieśmialsson, który w skupieniu zamykał oczy, otworzył je zdumiony.
— Uch… Y wtedy Tak spoyrzał na kamień, który starał się ożyć; i uśmyechnął się Tak i zapysał: „Wszystkie rzeczy dążą” — mówił Nieśmialsson, podnosząc głos, bo gwar narastał dookoła. — I za przysługę, yaką kamień mu oddał, uformował z niego pyerwszego trolla i zachwycił się życiem, które poyawiło się niewzywane. To są rzeczy, które spysał Tak!
Nieśmialsson krzyczał teraz, gdyż wokół narastał hałas.
Vimes czuł się jak intruz. Odniósł wrażenie, że kłócą się wszyscy prócz niego. Wymachiwano toporami.
— JA, KTÓRY MÓWIĘ TERAZ DO WAS, JESTEM B’HRIANEM KRWAWYM TOPOREM, PRZEZ PRAWO KAMIENIA KAISERA KRÓLEM WSZYSTKICH KRASNOLUDÓW! — wrzasnął Nieśmialsson.
W jaskini ucichło i tylko daleka ciemność odpowiedziała echem na ten krzyk.
— Nagły wylew strącił nas do tych jaskiń. Odszukaliśmy się wzajemnie, głosy w ciemności. Umieramy. Nasze ciała połamane są przez straszne wody o zębach… z kamienia. Jesteśmy zbyt słabi, by się wspinać. Woda otacza wszystko. Ten testament powierzymy młodemu Wręcemocnemu, który wciąż jest żwawy, w nadziei że dotrze do światła. Albowiem historia tego dnia nie może być zapomniana. Nie taki miał być skutek! Przybyliśmy tutaj, by podpisać traktat! To był sekret, efekt wielu lat pracy!
Sześcian przestał mówić. Ale słychać było ciche jęki i szum wody gdzieś dalej.
— Sire, nie wolno tego słuchać! — wykrzyknął Twardziec spomiędzy gragów. — To nic innego niż kłamstwa za kłamstwami. Nie ma w tym ani słowa prawdy! Jaki mamy dowód, że to głos Krwawego Topora?
Kapitan Gud wydaje się dość niepewny, uznał Vimes. Królewscy gwardziści? W większości wyglądają na solidnych, tacy pozostają lojalni i nie poświęcają uwagi polityce. Górnicy? Gniewni i zagubieni, ponieważ starzy gragowie krzyczą. Sytuacja się bardzo szybko pogarsza.
— Straż Miejska, do mnie! — zawołał.
Dochodzące z sześcianu chaotyczne dźwięki umilkły i odezwał się inny głos. Detrytus uniósł głowę.
— To starotrollowy! — powiedział.
Nieśmialsson wahał się tylko przez chwilę.
— Ehm… Jestem diamentowym królem trolli — przetłumaczył, patrząc błagalnie na Vimesa. — Istotnie, przybyliśmy, by zawrzeć pokój. Ale mgła nas ogarnęła, a kiedy się uniosła, niektóre trolle i krasnoludy krzyknęły: „Zasadzka!”. Rzucili się do walki i nie słuchali naszych rozkazów. I tak troll walczył z trollem, krasnolud z krasnoludem, a głupcy zrobili głupców z nas wszystkich. I walczyliśmy, by powstrzymać wojnę, aż zniechęcone niebo zmyło nas z powierzchni Dysku. A jednak mówimy tyle: tutaj, w tej grocie na końcu świata, między krasnoludem i trollem został zawarty pokój i razem pomaszerujemy poza dłonie Śmierci. Albowiem nieprzyjacielem nie jest troll ani nie jest krasnolud, ale są nim ci złowrodzy, złośliwi i tchórzliwi, naczynia nienawiści, ci, którzy źle czynią, a nazywają to dobrem. Z nimi dziś walczyliśmy, ale uparty głupiec jest wieczny i powie…
— To oszustwo! — wykrzyknął Twardziec.
— …powie, że to oszustwo — tłumaczył dalej Nieśmialsson. — Dlatego prosimy: zejdźcie do jaskiń pod doliną, a znajdziecie tam nas, w pokoju, który nie może być złamany.
Dudniący głos z sześcianu umilkł. Znowu zabrzmiał szum ledwie słyszalnych dźwięków, a potem cisza.
Małe kwadraty przesuwały się przez chwilę, jak przy układaniu klocków łamigłówki. I potem wrócił dźwięk, ale teraz z sześcianu wydobywały się krzyki i brzęk stali.
Vimes obserwował twarz króla. Część z tego już wiedziałeś, myślał. Nie wszystko, ale nie wyglądasz na zdziwionego, że to mówił Krwawy Topór. Pogłoski? Dawne opowieści? Coś w kronikach? Nigdy mi nie powiesz…
— Ha’dra — rzucił Nieśmialsson i sześcian zamilkł. — To znaczy „stop”, komendancie — dodał.
— No więc jesteśmy pod doliną Koom — prychnął wzgardliwie Twardziec. — I co znajdujemy?
— Znajdujemy ciebie — odparł Nieśmialsson. — Zawsze znajdujemy ciebie.
— Martwe trolle. Martwe krasnoludy. I nic więcej niż tylko głos — mówił Twardziec. — Jest tu Ankh-Morpork. Oni są podstępni. Te słowa mogły być wypowiedziane wczoraj!
Król obserwował Twardźca i Nieśmialssona. Podobnie jak wszystkie krasnoludy.
Nie musicie się kłócić! — chciał krzyknąć Vimes. Po prostu zakujcie tych drani, a resztę rozstrzygniemy później!
Ale w byciu krasnoludem najważniejsze są słowa i prawa.
— To są szacowni gragowie. — Twardziec wskazał okryte czernią postacie za sobą. — Studiowali Historie! Studiowali Mechanizmy! Tysiące lat wiedzy stoi oto przed wami! A ty? Co ty wiesz?
— Przyszliście, żeby zniszczyć prawdę — rzekł Nieśmialsson. — Nie mieliście odwagi, by jej zaufać. Głos jest tylko głosem, ale ciała to dowód. Przybyliście, by je zniszczyć.
Twardziec wyrwał jakiemuś górnikowi topór i zamachnął się, nim gwardziści zdążyli zareagować. Kiedy uświadomili sobie, co się dzieje, nastąpił ogólny ruch naprzód.
— Nie! — zawołał Nieśmialsson, unosząc ręce. — Sire, proszę! To dyskusja między gragami!
— Dlaczego nie nosisz topora? — warknął Twardziec.
— Nie potrzebuję topora, żeby być krasnoludem — oświadczył Nieśmialsson. — Nie muszę też nienawidzić trolli. Jakaż to istota określa się poprzez nienawiść?
— Uderzasz w nasze korzenie! — rzekł Twardziec. — W same korzenie!
— Więc ty uderz w ich obronie. — Nieśmialsson wyciągnął puste ręce. — I proszę schować miecz, komendancie Vimes — dodał, nie odwracając głowy. — To sprawa krasnoludów. Słuchaj mnie, Twardziec! Nadal tu stoję. W co wierzysz? Ha’ak! Ga strak ja’ada!
Twardziec rzucił się naprzód, unosząc topór. Nieśmialsson poruszył się błyskawicznie, zabrzmiał odgłos uderzenia, a potem wszyscy zobaczyli scenę tak nieruchomą, jak te zadumane postacie wokół jaskini. Był Twardziec ze wzniesionym toporem. Był Nieśmialsson klęczący na jednym kolanie, z jedną dłonią niemal przyjaźnie opartą o pierś Twardźca, a krawędzią drugiej przyciśniętą do jego krtani.
Twardziec otworzył usta, z których wydobył się tylko cichy skrzek i strumyczek krwi. Zrobił kilka kroków w tył i padł na plecy.
Topór uderzył w mały, wilgotny, kamienny wodospad i przebił się przez tysiące lat kapania. Odpryski czasu posypały się dookoła.
Nieśmialsson wstał i roztarł dłoń.
— To jakby użyć topora — powiedział, nie zwracając się do nikogo konkretnego. — Ale bez topora.
Podniósł się tumult. Nagle przez tłum przecisnął się nowy, ociekający wodą krasnolud.
— Sire, oddział trolli nadchodzi doliną! Pytają o ciebie! Mówią, że chcą pertraktować!
Rhys przestąpił nad ciałem Twardźca, spoglądając uważnie na otwór w kamiennym wodospadzie. Dotknął go, a wtedy wypadł jeszcze jeden kawałek.
— Czy ich przywódca jest jakiś szczególny? — zapytał z roztargnieniem, wciąż wpatrując się w nowo odsłoniętą ciemność.