— Tak, sire! Jest cały… błyszczący!
— Aha. Dobrze. Będziemy pertraktować. Sprowadź go tutaj na dół.
— Czy może to być troll, który zna bardzo potężnych krasnoludów? — zapytał Vimes.
Dolny król przez chwilę patrzył mu w oczy.
— Tak, wydaje mi się, że tak. — Podniósł głos. — Niech ktoś mi poda pochodnię! Komendancie Vimes, zechce pan… Niech pan na to spojrzy, dobrze?
W głębinie odsłoniętej groty coś błyszczało.
Tego dnia w roku 1802 malarz wrzucił migoczący przedmiot do najgłębszej studni, jaką znał. Nikt go już więcej nie usłyszy.
Kurczak ścigał Methodię Rascala aż do domu.
Byłoby łatwiej, myślał Vimes, gdyby to była tylko opowieść. Ktoś wyciągnie miecz z kamienia albo wrzuci magiczny pierścień w morskie głębiny i wśród powszechnej radości świat się zmienia.
Ale to było prawdziwe życie. Świat się nie zmienił, tylko zatrząsł. Nadszedł Dzień Doliny Koom, lecz w dolinie Koom nie odbywała się bitwa. Jednak to, co się działo, trudno by też nazwać pokojem. Działo się… No, właściwie to działy się komitety. Trwały negocjacje. Zresztą, o ile Vimes się orientował, aż do negocjacji jeszcze się nie posunęli. Nie zakończyli nawet rozmów na temat spotkań w sprawie delegacji. Jednak nikt nie zginął, chyba żeby umarł z nudów.
Należało spruć wielki kawał historii, a na tych, którzy nie byli bezpośrednio zaangażowani w tę delikatną działalność, czekała wymagająca okiełznania dolina Koom. Dwaj mityczni bohaterowie znajdowali się w jaskini, a wystarczyła jedna porządna burza i kilka pechowo zablokowanych strumieni, żeby rwąca woda, niosąca miażdżące wszystko głazy, starła całe to miejsce. To jeszcze nie nastąpiło, ale wcześniej czy później dynamiczna geografia weźmie się do pracy. Dlatego doliny Koom nie można było zostawić jej własnemu losowi — już nie.
Gdziekolwiek człowiek spojrzał, ekipy krasnoludów i trolli mierzyły, przekierowywały, przegradzały i wierciły. Zajmowały się tym od dwóch dni, ale praca nie miała końca, ponieważ każda zima zmieniała planszę tej gry. Dolina Koom zmuszała ich do współpracy. Piekielna dolina Koom…
Vimes uważał, że wszystko układa się zbyt gładko, ale natura już taka bywa. Niektóre zachody słońca są tak różowe, że trudno o większe bezguście.
Jedno tylko zdarzyło się szybko — tunel. Krasnoludy wykuły drogę w miękkim wapieniu i teraz można było dotrzeć do groty spacerem, choć najpierw trzeba było odczekać swoje w kolejce trolli i krasnoludów.
Schodzący w dół spoglądali na siebie co najmniej niepewnie. Wracający na górę czasami byli zagniewani, czasami bliscy łez, a czasem po prostu szli przed siebie, wpatrzeni w ziemię.
Kiedy wyszli, często zbijali się w ciche grupki.
Sam, z Młodym Samem na rękach, nie musiał czekać. Wszedł do środka, mijając trolle i krasnoludy zajęte starannym odnawianiem połamanych stalagmitów (nie wiedział, że to możliwe, ale podobno za pięćset lat będą jak nowe). A potem wszedł do jaskini, którą zaczęto już nazywać Grotą Królów.
I siedzieli tu, trudno zaprzeczyć. Król krasnoludów osunął się na planszę, zaszklony wiecznie cieknącą wodą, z brodą zmienioną w kamień, zespolony ze skałą. Ale diamentowy król nawet po śmierci stał prosto, choć skóra mu zmętniała. Wciąż dało się zobaczyć przed nim figury. Miał wykonać ruch — zdrowy mały stalaktyt zwisał z jego wyciągniętej dłoni.
Połamali małe stalagmity, żeby zrobić figury, które unieruchomił czas. Wydrapane na kamiennej planszy linie stały się prawie niewidoczne, ale gracze w łupsa z obu gatunków analizowali już tę partię, a jej schemat ukazał się w „Pulsie”. Diamentowy król grał krasnoludami. Najwyraźniej obie strony miały jeszcze szansę na zwycięstwo.
Mówili, że kiedy już wszystko się skończy, zamurują tę grotę. Krasnoludy uważały, że zbyt wielu odwiedzających w żywej jaskini w pewnym sensie ją zabija. A wtedy królowie pozostaną w ciemności, by dokończyć swą grę w — miejmy nadzieję — pokoju.
Woda ściekała na kamień i zmieniała kształt świata, kropla po kropli, spłukując dolinę.
No tak, pomyślał Vimes, ale to przecież nigdy nie będzie proste. Raz na kilka pokoleń trzeba będzie znowu otworzyć tę jaskinię, aby wszyscy zobaczyli, że to prawda.
Dzisiaj jednak grota była otwarta dla Sama i Młodego Sama, który miał na głowie zabawną wełnianą czapkę z pomponem.
Na posterunku stali Cegła i Sally, wraz z dwójką krasnoludów i jeszcze dwoma trollami. Patrzyli na odwiedzających i na siebie nawzajem. Vurmy pokrywały sklepienie. Plansza i figury lśniły. Co zapamięta Młody Sam? Pewnie tylko połysk. Ale trzeba mu to pokazać.
Gracze byli prawdziwi, co do tego zgadzały się obie strony. Rzeźbienia na Diamencie były dokładne, a pancerz i klejnoty Krwawego Topora takie, jak zapisano w kronikach. Obok niego leżał nawet podłużny bochenek chleba krasnoludów, który zabierał do bitwy i którym mógł roztrzaskać czaszkę trolla. Krasnoludzcy uczeni delikatnie i ostrożnie, tępiąc przy tym piętnaście brzeszczotów pił, odcięli maleńki kawałek. Okazało się, że chleb jest w cudowny sposób tak samo niejadalny jak w dniu, kiedy go upieczono.
Minuta to mniej więcej właściwy czas na ten historyczny moment, uznał Vimes. Młody Sam był w wieku, kiedy łapał wszystko, a nie daliby mu spokoju, gdyby jego syn zjadł fragment zabytku.
— Mogę prosić na słówko, młodsza funkcjonariusz? — zwrócił się do Sally, kiedy już wychodził. — Za chwilę będzie zmiana warty.
— Oczywiście, sir — odparła Sally.
Vimes stanął w kącie jaskini i zaczekał, aż Nobby i Fred Colon wmaszerowali na czele kolejnego oddziału.
— Jesteście zadowolona, że wstąpiliście do straży? — zapytał, kiedy podbiegła.
— Bardzo, sir.
— To dobrze. Wyjdziemy na powietrze?
Poszła za nim na górę, w wilgotną upalną dolinę Koom. Usiadł na kamieniu. Młody Sam bawił się u jego stóp.
— Czy może coś chcielibyście mi powiedzieć, młodsza funkcjonariusz?
— A powinnam, sir?
— Niczego nie mogę udowodnić… ale jesteś agentką dolnego króla. Prawda? Szpiegowałaś mnie.
Czekał, aż Sally rozważy możliwe reakcje. Jaskółki pikowały całymi eskadrami.
— Ja, tego… nie ujęłabym tego w ten sposób — powiedziała w końcu. — Miałam uważać na Combergniota i słyszałam o kopaniu pod miastem, a potem, kiedy zaczęło się robić gorąco…
— …wstąpienie do straży wydało się niezłym pomysłem, co? Liga wie o tym?
— Nie! Proszę mi wierzyć, sir, nie szpiegowałam pana…
— Zawiadomiłaś go, że zmierzam do doliny Koom. A w noc naszego przybycia poszłaś się przelecieć. Tylko po to, żeby rozruszać skrzydła?
— Sir, to nie jest normalnie moje życie! — przekonywała Sally. — Wstąpiłam do nowej formacji policyjnej w Bzyku. Staramy się coś tam osiągnąć. Tak, chciałam pojechać do Ankh-Morpork, bo przecież, no… wszyscy chcą. Żeby się uczyć, wie pan. Zobaczyć, jak się to panu udaje. Wszyscy tylko pana chwalą! Aż nagle wezwał mnie dolny król, a ja pomyślałam: Co w tym złego? Combergniot tam też narozrabiał. Ale nigdy tak naprawdę pana nie okłamałam, sir.
— Rhys już wcześniej wiedział o sekrecie, prawda?
— Nie, sir, nie wszystko. Choć sądzę, że miał jakieś powody, by podejrzewać, że na dole coś jest.
— To dlaczego zwyczajnie nie pojechał sprawdzić?
— Krasnoludy kopiące w dolinie Koom? Trolle… by dostały szału, sir.