Выбрать главу

— Wiesz, Havelock będzie się zastanawiał, jak cię wynagrodzić — szepnęła Sybil, gdy zaaferowany wampir kręcił się wokół.

— No to niech się zastanawia — odparł Vimes. — Mam wszystko, czego pragnę.

Uśmiechnął się.

Pstryk!

* * *

— Sześćdziesięciu nowych funkcjonariuszy? — powtórzył lord Vetinari.

— Cena pokoju, sir — odparł z przekonaniem kapitan Marchewa. — Jestem pewien, że komendant Vimes nie zgodzi się na mniejszą liczbę. Naprawdę nie wystarcza nam sił.

— Sześćdziesięciu ludzi… i krasnoludów, i trolli, oczywiście… to więcej niż trzecia część waszego obecnego stanu osobowego — stwierdził Patrycjusz, stukając laską o bruk. — Pokój przedstawia dość pokaźny rachunek, kapitanie.

— Oraz kilka dywidend, sir — zauważył Marchewa.

Spojrzeli na znak przekreślonego poziomą linią koła nad wejściem do kopalni, tuż ponad czarno-żółtą liną używaną przez straż, by nie dopuszczać intruzów.

— Kopalnia przypada nam domyślnie? — spytał Vetinari.

— Tak się wydaje, sir. O ile się orientuję, właściwy termin to „wywłaszczenie”.

— A tak. Oznacza otwartą kradzież w wykonaniu rządu.

— Ale gragowie wykupili prawo własności, sir. Raczej nie będą teraz protestować.

— Słusznie. Czy krasnoludy naprawdę potrafią budować wodoszczelne tunele?

— O tak. Sztuczka jest niemal tak stara jak górnictwo. Zechce pan wejść do środka, sir? Ale obawiam się, że winda chwilowo nie działa.

Lord Vetinari obejrzał tory i małe wózki, którymi krasnoludy przewoziły wydobytą ziemię. Dotknął suchych ścian. Wrócił na górę i zmarszczył czoło, kiedy tonowy blok żelaza przebił ścianę, wirując, przemknął mu przed twarzą, wybił otwór w drugiej ścianie i zagrzebał się na ulicy.

— Czy coś takiego powinno się zdarzyć? — zapytał, strzepując z szaty okruchy tynku.

— Ależ ma moment! — zawołał jakiś podniecony głos za nimi. — To niemożliwe! Zadziwiające!

Jakiś osobnik przeszedł przez rozbitą ścianę. Dygocząc z podniecenia, podbiegł do kapitana Marchewy.

— Obraca się raz na 6,9 sekundy, ale moment obrotowy jest ogromny! Wyrwało klamry! Co go napędza?

— Nikt chyba nie wie — odparł Marchewa. — W Überwaldzie…

— Przepraszam, ale o co tutaj chodzi? — przerwał im Vetinari, rozkazująco unosząc dłoń.

Osobnik spojrzał na niego, a potem na Marchewę.

— Kto to? — zapytał.

— Lord Vetinari, władca miasta. Czy pozwoli pan sobie przedstawić, sir… To jest pan Pony z Gildii Mechaników — powiedział szybko Marchewa. — Panie Pony, proszę pokazać jego lordowskiej mości piastę.

Pony niechętnie podał Vetinariemu przedmiot, który wyglądał jak dwa sześciocalowe sześciany połączone ścianą, jakby dwie kostki do gry sklejone szóstkami. Jedna z nich obracała się względem drugiej — bardzo, bardzo powoli.

— Och — powiedział chłodno Patrycjusz. — Mechanizm. Jak miło.

— Miło? — obruszył się Pony. — Nie rozumie pan? Nie przestaje się kręcić!

Wraz z Marchewą spojrzeli wyczekująco.

— A to dobrze, tak? — upewnił się Patrycjusz.

Marchewa odkaszlnął.

— Tak, sir. Takie urządzenie zasila jedną z największych kopalni w Überwaldzie. Wszystkie pompy, wiatraki do wymiany powietrza, wózki przewożące rudę, miechy w kuźniach, windy… wszystko. Tylko jedno takie urządzenie. To inny rodzaj Mechanizmu, jak sześciany. Nie wiemy, jak są zbudowane, występują bardzo rzadko, ale te trzy, o których słyszałem, nie przestały działać od setek lat. Nie zużywają paliwa. Niczego nie potrzebują. Po prostu się kręcą.

— Bardzo interesujące — przyznał Vetinari. — Ciągną wózki? Pod ziemią, mówi pan?

— O tak — potwierdził Marchewa. — Nawet z siedzącymi w nich górnikami.

— Przemyślę tę sprawę — rzekł Patrycjusz, starannie unikając wyciągniętej ręki Pony’ego. — A co moglibyśmy w ten sposób robić w naszym mieście?

On i Marchewa spojrzeli pytająco na pana Pony, który wzruszył ramionami.

— Wszystko!

* * *

Plink! Kropla wody spadła na głowę bardzo dawno zmarłego króla Krwawego Topora.

— Jak długo będziemy musieli to robić, sierżancie? — zapytał Nobby, obserwując długą kolumnę sunącą obok martwych królów.

— Pan Vimes wezwał z domu drugi oddział — odparł Fred Colon, przestępując z nogi na nogę.

Kiedy człowiek wchodził do groty, wydawała się całkiem ciepła, ale po chwili wilgoć przenikała wszystko. Na Nobby’ego to nie wpływa, pomyślał Fred, gdyż Nobby został przez naturę pobłogosławiony naturalnie wilgotną i lepką skórą.

— Już mnie ciarki od tego przechodzą, sierżancie. — Nobby wskazał obu królów. — Jeśli ta ręka się poruszy, zacznę wrzeszczeć.

— Pomyśl, że w ten sposób Jesteś Tutaj, Nobby.

— Przecież zawsze gdzieś jestem, sierżancie.

— No tak, ale kiedy już będą pisać książki do historii… — Fred Colon zastanowił się przez chwilę. Musiał przyznać, że pewnie nawet nie wspomną o nim i o Nobbym. — No, twoja Płova będzie z ciebie dumna, w każdym razie.

— Nic z tego nie wyjdzie, sierżancie — westchnął smutnie Nobby. — To miła dziewczyna, ale chyba będę musiał ją trochę zostawić.

— Niemożliwe!

— Niestety tak, sierżancie. Parę dni temu zrobiła mi kolację. Próbowała ugotować cierpiący pudding, taki jak mama gotowała.

Plink!

Fred Colon uśmiechnął się szeroko od samego żołądka.

— O tak. U nikogo pudding tak nie cierpiał jak u twojej mamy, Nobby.

— To było okropne, Fred. — Nobby zwiesił głowę. — A jej opadek… Nie, nie chcę do tego wracać. Ta dziewczyna nie umie nic zrobić przy piecu…

— Za to umie przy drągu, Nobby. Taka jest prawda.

— No właśnie. I pomyślałem, że chociaż Młotek, no sam wiesz, nigdy nie wiadomo, w którą stronę patrzy, ale jej małże na masełku, cóż… — Nobby westchnął.

— Myśl o tym może człowieka rozgrzać w chłodne noce — zgodził się Fred.

— I wiesz, ostatnio, kiedy trzepnie mnie mokrą rybą, to nie boli już tak jak kiedyś. Myślę, że dochodzimy do porozumienia.

Plink!

— Potrafi pięścią rozłupać homara — zauważył Colon. — To bardzo wygodny talent.

— No więc myślałem, że pogadam z Anguą — oświadczył Nobby. — Może mi poradzi, jak delikatnie zerwać z Płovą.

— Dobry pomysł, Nobby — pochwalił go Colon. — Proszę nie dotykać, drogi panie, bo będę musiał odrąbać panu paluchy!

Ostatnie zdanie skierowane było przyjaznym tonem do krasnoluda, który w zachwycie wyciągał rękę do planszy.

— Ale pozostaniemy przyjaciółmi, oczywiście — oświadczył Nobby, gdy krasnolud cofnął się szybko. — Przynajmniej tak długo, dopóki będę mógł wejść za darmo do Klubu Różowego Kociaka. Zawsze będę przy niej, gdyby potrzebowała jakiegoś hełmu do wypłakiwania.

— Bardzo nowoczesne podejście, Nobby — pochwalił Colon.

Uśmiechnął się w półmroku. W jakiś sposób świat znowu znalazł się na właściwym kursie.

Plink!

* * *

Wędrujący przez świat wieczny troll…

Cegła maszerował za Detrytusem, wlokąc maczugę.