No… Szedł w górę w świecie, ni ma co. Mówili, że boli, kiedy się rzuca towar, ale Cegłę zawsze coś bolało i teraz wcale nie było tak źle. Pewno, trochę dziwnie było dojść do końca zdania i jeszcze pamiętać początek. No i dostawał jedzenie, co to je nawet zaczął lubić, kiedy już przestał nim rzygać. Sierżant Detrytus, który wiedział wszystko, obiecał, że jak Cegła dalej będzie czysty i trochę zmądrzeje, może kiedyś zostać nawet młodszym funkcjonariuszem i zarabiać kupę szmalu…
Nie był pewny, co się właściwie działo, że tak wyszło. Tak sobie myślał, że nie jest już w mieście; trochę się bili, a sierżant Detrytus pokazał mu tych jakby nieżywych ludzi, trzepnął go po łbie i powiedział „Pamiętaj”. No to Cegła bardzo się starał, ale obrywał już po łbie o wiele mocniej i dużo razy, więc to był drobiazg. Ale sierżant Detrytus mówił, że tak w ogóle to chodzi o to, coby już nie nienawidzić krasnoludów, a to w porządku, bo właściwie Cegła nigdy nie miał dość energii, żeby ją marnować na nienawidzenie… Od tego, co działo się w tej dziurze, świat był lepszejszym miejscem, powiedział sierżant Detrytus.
Kiedy zapachniało jedzenie, Cegle wydało się, że sierżant Detrytus miał absolutną rację.
Trolle i krasnoludy zbudowały w dolinie Koom wielką rotundę, używając gigantycznych głazów na ściany i połowy powalonego lasu na dach. Wewnątrz, w palenisku długim na trzydzieści stóp, płonął ogień. Wokół na długich ławach siedzieli królowie ponad stu krasnoludzich kopalni i przywódcy osiemdziesięciu trollowych klanów, wraz ze swymi orszakami, służbą i gwardzistami. Gwar ogłuszał, dym był gęsty, żar uderzał jak młotem.
To był dobry dzień. Został dokonany postęp. Dwie grupy gości nie mieszały się ze sobą, to prawda, ale też nie próbowały się pozabijać. To obiecujące zjawisko. Zawieszenie broni było przestrzegane.
Przy głównym stole król Rhys wyprostował się na zaimprowizowanym tronie i powiedział:
— Królom nie przedstawia się żądań. Królom przedstawia się prośby, które są łaskawie spełniane. Czy on tego nie rozumie?
— Myślę, że jego to nie t’raka, sire, jeśli wolno być wulgarnym — odparł stojący przy nim grag Nieśmialsson. — A najbardziej szanowane krasnoludy z miasta w tej kwestii poprą go bezwarunkowo. Nie do mnie należy decyzja, sire, ale doradzałbym zgodę.
— I to wszystko, czego chce? Żadnego złota, srebra, darowizn?
— To wszystko, czego on chce, sire. Ale podejrzewam, że niedługo odezwie się lord Vetinari.
— O, tego możemy być pewni. — Król westchnął. — To nowy świat, gragu, ale pewne rzeczy się nie zmieniają. Hm… Ta istota go opuściła, prawda?
— Uważam, że tak, sire.
— Nie masz pewności?
Grag uśmiechnął się lekko i dyskretnie.
— Powiedzmy tyle, sire, że lepiej będzie spełnić tę jego całkiem rozsądną prośbę.
— Słuszna uwaga, gragu. Dziękuję ci.
Król Rhys odwrócił się, pochylił nad dwoma pustymi miejscami i odezwał do diamentowego króla:
— Czyżby coś mu się przydarzyło? Minęła szósta!
Błysk uśmiechnął się, zalewając światłem połowę hali.
— Podejrzewam, że zatrzymały go sprawy najwyższej wagi.
— Ważniejsze niż to? — zdziwił się dolny król.
…a ponieważ pewne rzeczy są ważne, w miasteczku przed domem sędziego pokoju stał powóz. Konie parskały niecierpliwie. Woźnica czekał. W powozie lady Sybil cerowała skarpetę, ponieważ pewne rzeczy są ważne. Uśmiechała się lekko.
Z otwartego okna na piętrze dobiegał głos Sama Vimesa.
— Robi „Hruuugh!”, To hipopotam! To nie moja krówka!
Mimo to głos był teraz dostatecznie bliski.