Выбрать главу

Quinn niechętnie wyprowadziła Elenę i Bela z gabinetu barona. Miles wychylił się naprzód; Taura zbliżyła się, żeby go wysłuchać.

— Taura, co się stało? Pochodzisz z Jacksona. Wiesz, kim jest Ryoval i co to za miejsce. Jak mogliście o tym zapomnieć?

Pokręciła swą wielką głową.

— Komandor Quinn sądziła, że Mark wszystko potrafi zepsuć. Po twojej śmierci była taka zła, że prawie go nie zauważała. Początkowo przyznawałam jej rację. Ale… sama nie wiem. Mark tak się starał. Atak na żłobek prawie się udał. Gdybyśmy się pospieszy li albo gdyby osłona wahadłowca zrobiła to, co do niej należało, chybaby się nam udało.

Przytaknął, krzywiąc się.

— Nie ma litości dla błędów w synchronizacji podczas takiej akcji jak ta. Dowódca też nie może mieć litości, inaczej w ogóle nie powinien ruszać się z orbity i od razu skierować wojsko do pokładowego dezintegratora odpadków, żeby oszczędzić sobie fatygi. — Zamilkł na chwilę. — Kiedyś Quinn zostanie dobrym dowódcą.

— Chyba tak, admirale. — Taura ściągnęła hełm i kaptur, po czym rozejrzała się po gabinecie barona. — Nawet polubiłam tego gówniarza. Starał się. Starał się, nie wychodziło mu, ale poza nim nikt się nie starał. Był zupełnie sam.

— Sam. Owszem. Tutaj. Przez pięć dni.

— Naprawdę sądziliśmy, że Ryoval się domyśli, że to nie ty.

— Być może… być może. — Gdzieś w głębi duszy on także chwycił się tej nadziei. Może wcale nie było tak źle, jak mu się zdawało, może to wszystko przez pobudzoną wyobraźnię.

Wróciła Quinn i reszta, z bardzo ponurymi minami.

— No więc znaleźliście mnie — rzekł Miles. — Teraz proponuję skupić się na Marku. W ciągu kilku minionych godzin dokładnie zwiedziłem te podziemia i nie znalazłem żadnego śladu. Może zabrał go podczas ucieczki tutejszy personel? Albo wędruje gdzieś po pustyni i zamarza? Sześciu ludzi Iversona z holoskopami prowadzi poszukiwania na zewnątrz, a jeden sprawdza zapisy miejscowego dezintegratora, szukając pięćdziesięciu kilku kilogramów białka. Macie jakieś lepsze pomysły?

Elena wróciła z krótkiego rekonesansu w sąsiednim pokoju.

— Jak sądzisz, kto uczynił Ryovalowi ten zaszczyt?

Miles rozłożył ręce.

— Nie wiem. W ciągu swojej kariery przysporzył sobie setek śmiertelnych wrogów.

— Zabił go ktoś nieuzbrojony. Kopnął go w szyję, potem zatłukł na śmierć, prawdopodobnie już wtedy, gdy Ryoval leżał na podłodze.

— Zauważyłem.

— Zauważyłeś zestaw narzędzi?

— Tak.

— Miles, to był Mark.

— Jak to możliwe? To się musiało zdarzyć nie dalej niż wczoraj wieczorem. Po pięciu dniach w rękach… poza tym Mark jest niski jak ja. Nie sądzę, żeby dał radę…

— Owszem, Mark jest niski, ale zbudowany lepiej niż ty — odrzekła Elena. — W Vorbarr Sułtanie omal nie zabił człowieka kopniakiem w szyję.

— Co?

— Szkolono go, Miles. Szkolono go, żeby zabił twojego ojca, który jest jeszcze wyższy niż Ryoval i ma ogromne doświadczenie w walce.

— Tak, ale nie wierzyłem… kiedy Mark był w Vorbarr Sułtanie? — Dziwne, do jakiego stopnia człowiek traci kontakt z rzeczywistością, kiedy przez dwa czy trzy miesiące jest martwy. Po raz pierwszy miał wątpliwości, czy chce natychmiast wracać do służby i obowiązków. Jasne, naszym ideałem dowódcy jest szaleniec, który odzyskał trzy czwarte pamięci i regularnie dostaje ataków konwulsji, nie mówiąc o chronicznej zadyszce.

— Och, powinnam ci też powiedzieć o twoim ojcu… nie, to niech lepiej zaczeka. — Elena posłała mu pełne niepokoju spojrzenie.

— Co z moim… — Przerwał mu brzęczyk komunikatora, który Iverson zostawił mu przez grzeczność. — Tak, poruczniku?

— Admirale Naismith, przy wejściu jest baron Fell. Z oddziałem w podwójnej sile. Twierdzi, że przyszedł zabrać szczątki swego przyrodniego brata jako najbliższy krewny.

Miles gwizdnął bezgłośnie i uśmiechnął się triumfalnie.

— Doprawdy? Niech pan posłucha. Proszę go wpuścić pod eskortą, tylko z jednym żołnierzem. Baron może coś wiedzieć. Ale oddziału proszę jeszcze nie wpuszczać.

— Sądzi pan, że to rozsądne?

Skąd mam, do cholery, wiedzieć?

— Na pewno.

Po kilku minutach do gabinetu wpadł posapujący baron Fell we własnej osobie, pod eskortą jednego z wynajętych ludzi Iversona, ze zwalistym, ubranym w zielony mundur strażnikiem u boku. Okrągła twarz barona odrobinę bardziej się zaróżowiła niż zwykle — z wysiłku — poza tym był to ten sam pulchny dziadek co zawsze, emanujący dobrodusznością, a to mogło być niebezpieczne.

— Baronie Fell. — Miles się skłonił. — Dobrze znów pana widzieć.

Fell odwzajemnił ukłon.

— Witam, admirale. Tak, mam wrażenie, że wszystko już z panem dobrze. A więc to naprawdę był strzał bharaputrańskiego snajpera. Muszę przyznać, że pański klonbliźniak doskonale pana udawał, czym dodatkowo zagmatwał i tak skomplikowaną sytuację.

Ach, jeszcze to!

— Tak. A co pana tu sprowadza?

— Interes — odparł krótko Fell, co w jacksońskim skrócie oznaczało: „pan pierwszy”.

Miles skinął głową.

— Zmarły baron Ryoval kazał mnie tu sprowadzić lotniakiem swoim dwóm byłym strażnikom. Zastaliśmy sytuację mniej więcej taką, jaką pan teraz widzi. Przy pierwszej okazji… zneutralizowałem ich. Natomiast jak to się stało, że znalazłem się w ich rękach — to już dłuższa historia. — Oznaczało to: „Nie dowiesz się więcej, dopóki nie usłyszę czegoś od ciebie”.

— Zaczęły krążyć niezwykłe pogłoski o moim drogim zmarłym… bo zmarł, jak sądzę?

— Och, tak. Zaraz sam pan zobaczy.

— Dziękuję. Tak więc doszły mnie słuchy o śmierci mojego drogiego brata przyrodniego. Miałem też wiadomość z pierwszej ręki, od naocznego świadka.

Były pracownik Ryovala uciekł prosto do niego jako informator. Zgadza się.

— Mam nadzieję, że ta szlachetność została nagrodzona.

— Zostanie, jeśli tylko uzyskani pewność, że mówił prawdę.

— Cóż. Proszę się więc przekonać naocznie. — Musiał wstać z wygodnego krzesła. Był to dla niego spory wysiłek. Zaprowadził do salonu barona, za którym poszedł jego strażnik i Dendarianie.

Zwalisty strażnik posłał niepewne spojrzenie stojącej obok niego sierżant Taurze, która uśmiechnęła się, obnażając kły.

— Hej, jesteś całkiem przystojny, wiesz? — oznajmiła mu. Wzdrygnął się i przysunął bliżej swego pana.

Fell podbiegł do ciała, ukląkł przy nim i uniósł zmasakrowany nadgarstek Ryovala. Syknął z rozczarowania.

— Kto to zrobił?

— Jeszcze nie wiemy — odparł Miles. — Znalazłem go w takim stanie.

— Dokładnie takim? — Fell spojrzał na niego podejrzliwie.

— Tak.

Fell przesunął palcem po czarnych dziurach w czole Ryovala.

— Ktokolwiek to był, świetnie wiedział, co robi. Chcę znaleźć zabójcę.

— Żeby… pomścić śmierć brata? — zapytała ostrożnie Elena.

— Nie. Żeby mu zaproponować pracę! — Fell wybuchnął radosnym śmiechem. — Zdajecie sobie sprawę, ilu ludzi przez tyle lat próbowało tego dokonać?

— Mam pewien pomysł — odezwał się Miles. — Jeśli pan pomoże…

W sąsiednim pokoju odezwała się do połowy rozpruta konsoleta Ryovala.

Fell czujnie uniósł głowę.