— Nie potrafię łudzi tak nabierać jak Elli Quinn — powiedział Bel. — Byłem dowódcą statku.
— Dowódcy statków docierają do ciekawych miejsc. Nieraz słyszą interesujące rzeczy.
Bel przechylił głowę.
— Poważnie tym pomyślę.
— Przypuszczam, że nie chcesz się wypisać ze służby od razu, w Obszarze Jacksona.
Bel roześmiał się głośno.
— Nie ma głupich.
— A więc pomyśl o tym w drodze na Escobar. Porozmawiaj z Quinn. Nim dotrzecie na miejsce, podejmij decyzję i powiedz jej.
Bel skinął głową, wstał i rozejrzał się po cichym salonie Lilly Durony.
— Wiesz co, wcale mi nie jest przykro — powiedział do Marka. — Tak czy inaczej, wyciągnęliśmy z tego bagna prawie dziewięćdziesiąt osób. Uratowaliśmy ich od pewnej śmierci albo niewolnictwa. Nieźle, jak na starzejącego się Betańczyka. Na pewno będę o tobie pamiętał.
— Dziękuję — szepnął Mark.
Bel utkwił spojrzenie w Milesie.
— Pamiętasz nasze pierwsze spotkanie? — spytał.
— Tak. Ogłuszyłem cię.
— Zgadza się. — Podszedł do jego krzesła, pochylił się i ujął w dłoń jego podbródek. — Nie ruszaj się. Czekałem na tę chwilę od wielu lat. — Całował go długo. Miles pomyślał o pozorach, o dwuznaczności tej sytuacji i o nagłej śmierci. W końcu doszedł do wniosku: do diabła z tym wszystkim, i odwzajemnił pocałunek. Bel odsunął się z uśmiechem.
Z rury windowej dobiegły jakieś głosy. Któraś Durona udzielała informacji:
— Tędy, prosto na górę, proszę pani.
Zza chromowanej balustrady wyłoniła się Elena Bothari — Jesek i ogarnęła spojrzeniem cały pokój.
— Cześć, Miles, muszę porozmawiać z Markiem — powiedziała jednym tchem. W jej pociemniałych oczach malowała się głęboka troska. — Możemy gdzieś stąd iść? — spytała Marka.
— Wolałbym nie wstawać — odparł Mark. Ze zmęczenia zaczął mu się plątać język.
— Właśnie. Miles, Bel, wyjdźcie stąd, bardzo was proszę — powiedziała bez ogródek.
Miles podniósł się skonsternowany. Posłał jej pytające spojrzenie; jej wzrok mówił: „Nie teraz, później”. Wzruszył ramionami.
— Chodź Bel. Zobaczymy, czy się komuś do czegoś przydamy.
Chciał znaleźć Rowan. Zjeżdżając z Belem rurą windową, przyglądał się im. Elena przysunęła sobie krzesło i usiadła na nim okrakiem, gestykulując zawzięcie. Mark miał wyjątkowo posępną minę.
Miles przekazał Bela doktor Poppy, by objął obowiązki oficera łącznikowego, a sam skierował się do pokoju Rowan. Tak jak się spodziewał, zastał ją przy pakowaniu. Obok niej siedziała inna młoda Durona z nieco zdezorientowaną miną. Miles od razu ją poznał.
— Lilly Młodsza! Udało ci się, Rowan!
Twarz Rowan się rozpromieniła. Podbiegła, żeby go uściskać.
— Miles! Nazywasz się Miles Naismith. Tak myślałam! Miałeś kaskadę wspomnień. Kiedy?
— No… — odchrząknął — jeszcze u Bharaputry. Jej uśmiech nieco przybladł.
— Jeszcze zanim uciekłam. I nic mi nie powiedziałeś.
— Ze względów bezpieczeństwa — zasugerował niepewnie.
— Nie ufałeś mi.
To Obszar Jacksona. Sama tak powiedziałaś.
— Bardziej niepokoiłem się Vasą Luigim.
— Chyba rozumiem — westchnęła Rowan.
— Kiedy tu dotarłyście?
— Ja wczoraj rano, Lilly wczoraj wieczorem. Obyło się bez kłopotów! Nawet w marzeniach nie przypuszczałam, że uda ci się ją wyciągnąć!
— Jedna ucieczka była ściśle powiązana z drugą. Lilly wydostała się z Bharaputry tylko dlatego, że ty się stamtąd wydostałaś. — Posłał uśmiech Lilly Młodszej, która przypatrywała się im ciekawie. — Ja nie miałem w tym żadnego udziału. Zresztą ostatnio tak właśnie wygląda moje życie. Ale wierzę, że znikniecie z planety, zanim Vasa Luigi i Lotus wszystkiego się domyśla.
— Przed zmierzchem już nas tu nie będzie. Posłuchaj! — Poprowadziła go do okna. Z placu otoczonego murami Obszaru podnosił się ciężko dendariański wahadłowiec pasażerski z sierżant Taurą za sterami i ośmioma Duronami na pokładzie. Straż przednia, której zadaniem było przygotowanie statku na przybycie pozostałych.
— Escobar, Miles! — powiedziała z entuzjazmem Rowan. — Wszyscy lecimy na Escobar. Och, Lilly, spodoba ci się tam, zobaczysz!
— Będziecie się tam nadal trzymać razem? — spytał Miles.
— Z początku chyba tak. Dopóki inni nie przestaną się dziwić. Lilly przed śmiercią na pewno nas zwolni. Jak sądzę, baron Fell bierze to pod uwagę. Na dłuższą metę oznacza to dla niego mniejszą konkurencję. Podejrzewam, że do jutra rana zainstaluje tu najlepszych ludzi ściągniętych z Domu Ryoval.
Miles cofnął się spod okna w głąb pokoju i dostrzegł znajomy sterownik, który leżał na oparciu kanapy.
— Ach, więc to ty miałaś drugi włącznik detonatora granatu! Mogłem się domyślić. A więc podsłuchiwałaś. Nie byłem pewien, czy Mark nie blef uje.
— Mark nie blefował w żadnej sprawie — oświadczyła z przekonaniem.
— Byłaś tu, kiedy się zjawił?
— Tak. Dzisiaj, tuż przed świtem. Wytoczył się z lotniaka ubrany w bardzo osobliwy kostium i zażądał rozmowy z Lilly.
Ujrzawszy scenę oczyma wyobraźni, Miles uniósł brew.
— A co na to powiedzieli wartownicy przy bramie?
— Powiedzieli: „Tak jest”. Miał jakąś aurę… nie wiem, jak to opisać. Potrafiłam sobie wyobrazić znacznie większych od niego opryszków, którzy szybko schodzą mu z drogi w jakiejś ciemnej alejce. Twój klon — bliźniak to bardzo groźny człowiek.
Miles zamrugał oczyma.
— Lilly i Chrys zabrały go lotopaletą do kliniki i potem już go nie widziałam. Później zaczęły nadchodzić polecenia. — Zamilkła na chwilę. — A ty? Wrócisz do swoich Najemników Dendarii?
— Tak. Przedtem chyba trochę odpocznę i wyzdrowieję.
— Nie zamierzasz się ustatkować. Mimo że o włos uniknąłeś śmierci.
— Przyznaję, że widok broni palnej wzbudza we mnie nowe nieprzyjemne odczucia, ale mam nadzieję, że jeszcze długo nie wypiszę się z floty Dendarian. Hm, te moje konwulsje… sądzisz, że przejdą?
— Powinny. Krioreanimacja zawsze pociąga za sobą ryzyko. A więc… nie myślisz jeszcze o przejściu w stan spoczynku. Mógłbyś się osiedlić na przykład na Escobarze.
— Od czasu do czasu zatrzymujemy się tam, żeby dokonać napraw statków. I podreperować żołnierzy. To jeden z większych węzłów sieci czasoprzestrzennej. Być może nasze drogi jeszcze się przetną.
— Ale przypuszczam, że nie tak samo jak za pierwszym razem. — Rowan się uśmiechnęła.
— Posłuchaj, jeśli jeszcze kiedyś będę potrzebował krioreanimacji, zostawię wcześniej rozkazy, aby cię znaleźli i sprowadzili. — Zawahał się. Muszę znaleźć lady Vorkosigan, żeby zakończyć tę wędrówkę… czy może nią być Rowan? Trzydzieści pięć szwagierek to wprawdzie duży minus, lecz będą daleko na Escobarze. — Co sądzisz o zamieszkaniu i pracy na planecie Barrayar? — spytał ją ostrożnie.
Zmarszczyła nos.
— W tej zapadłej dziurze? Dlaczego tam?
— Mam tam… pewne interesy. Właściwie tam chciałbym się osiedlić po zakończeniu służby. Tam naprawdę jest bardzo ładnie. Mało ludzi. Mocno popiera się… hm, dzieci. — Niebezpiecznie zbliżył się do tematów, które mogłyby go zdekonspirować. Rowan dowiedziałaby się, że tożsamość, dla której odzyskania tyle ostatnio ryzykował, jest fałszywa. — Lekarz z przygotowaniem galaktycznym miałby mnóstwo pracy.