— Nie wątpię. Ale całe życie byłam niewolnicą. Dlaczego miałabym z własnej woli zostać poddaną, skoro mogę być obywatelką? — Uśmiechnęła się z lekką drwiną, podeszła do niego i oplotła go ramionami. — Te pięć dni, które spędziliśmy zamknięci u Vasy Luigiego — to nie był skutek uwięzienia, prawda? Taki naprawdę jesteś, gdy nic ci nie dolega.
— Mniej więcej — przytaknął.
— Zawsze się zastanawiałam, jak zarabiają na życie dorosłe osoby z taką hiperaktywnością. Twoja energia wystarczyłaby na poprowadzenie kilku tysięcy żołnierzy, prawda?
— Tak — westchnął.
— Chyba zawsze będę cię na swój sposób kochać. Ale życie z tobą doprowadziłoby mnie do szaleństwa. Jesteś najbardziej dominującą osobą, jaką zdarzyło mi się spotkać.
— Masz się bronić — wyjaśnił. — Liczę na to, że… — nie mógł powiedzieć „Elli” ani tym bardziej „moje kobiety” — moja partnerka nie pozostanie mi dłużna. W przeciwnym razie nie potrafię się zrelaksować i być sobą.
Zgadza się. Za długie przebywanie razem zniszczyło ich miłość lub przynajmniej złudzenie, że mogą się pokochać. Barrayarski system, w którym sprawami małżeńskimi zajmowali się wyspecjalizowani pośrednicy, zaczynał mu się coraz bardziej podobać. Może najlepiej byłoby najpierw się ożenić, a dopiero potem zacząć się poznawać. Zanim żona zdążyłaby go rozpracować, byłoby już za późno na wycofanie się. Westchnął, uśmiechnął się i z teatralnym rozmachem skłonił się przed Rowan.
— Będę zaszczycony, mogąc złożyć pani wizytę na Escobarze, milady.
— Doprawdy doskonały pomysł, drogi panie — odparła ze śmiertelną powagą.
— Och! — Niech to licho, może Rowan się nie docenia, może to rzeczywiście ona…
Siedząca na kanapie Lilly Młodsza, która przypatrywała im się zaintrygowana, zakaszlała. Miles zerknął na nią i przypomniał sobie jej opowieść o przygodzie z Dendarianami.
— Mark wie, że tu jesteś, Lilly? — spytał.
— Nie wiem. Cały czas byłam z Rowan.
— Kiedy Mark widział cię po raz ostatni, wracałaś do Vasy Luigiego. Myślę, że powinien wiedzieć, iż… zmieniłaś zdanie.
— Próbował mnie namówić, żebym została na pokładzie. Ale nie mówił tak przekonująco jak ty — przyznała.
— To dzięki niemu możecie stąd wyjechać. Zapłacił za wasz przejazd. — Miles nie był pewien, czy ma ochotę myśleć o walucie, w jakiej została dokonana transakcja. — Ja mu tylko towarzyszę. Chodź. Przynajmniej się z nim przywitasz i mu podziękujesz. Nic cię to nie będzie kosztować, a podejrzewam, że on to doceni.
Niechętnie wstała i pozwoliła się wyciągnąć z pokoju. Rowan z aprobatą skinęła głową i wróciła do pospiesznego pakowania.
ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY PIERWSZY
— Znalazłaś? — zapytał lord Mark.
— Tak — odparła krótko Elena Bothari — Jesek.
— Zniszczyłaś?
— Tak.
Mark spłonął rumieńcem, opierając głowę o podgłówek fotela Lilly. Poczuł wielki ciężar grawitacji. Westchnął.
— Widziałaś je. Mówiłem, żebyś nie patrzyła.
— Musiałam się upewnić, że to te.
— Wcale nie musiałaś. Równie dobrze mogłaś zniszczyć wszystkie.
— I tak w końcu zrobiłam. Zaczęłam oglądać. Potem wyłączyłam dźwięk. Później oglądałam w przyspieszonym tempie. Wreszcie sprawdzałam tylko na wyrywki.
— Żałuję, że to zrobiłaś.
— Ja też. Mark, tam były setki godzin nagrań holowidowych. Nie mogłam uwierzyć, że aż tyle.
— Naprawdę było tylko pięćdziesiąt godzin. A może pięćdziesiąt lat. Ale zrobili mnóstwo równoległych nagrań. Prawie zawsze widziałem kątem oka unoszący się obok mnie rejestrator, bez względu na to, co się działo. Nie wiem, czy Ryoval zmuszał swoich ludzi do szczegółowej analizy, czy tylko mieli się dobrze bawić. Chyba i to, i to. Jego zdolności analityczne mnie przerażały.
— Nie… rozumiem pewnych rzeczy, które tam widziałam.
— Chcesz, żebym ci wyjaśnił?
— Nie.
— To dobrze.
— Rozumiem, dlaczego chciałeś, żebym je zniszczyła. Pozbawione kontekstu… mogłyby stanowić potworny materiał dla szantażystów. Jeśli chcesz mnie zobowiązać do zachowania tajemnicy, przysięgnę na co tylko chcesz.
— Nie o to chodzi. Nie mam zamiaru utrzymywać tego w tajemnicy. Ale już nigdy nikt nie będzie mną manipulował. W tajemnicy pociągał za sznurki. Jeśli o mnie chodzi, możesz rozgłosić o tym w ogólnym zarysie w całej sieci czasoprzestrzennej. Ale gdyby te nagrania holowidowe dostały się w ręce CesBezu, na pewno w końcu trafiłyby do Illyana. A on nie potrafiłby ich ukryć przed księciem i księżną, choć na pewno by się starał. Czy wreszcie przed Milesem. Wyobrażasz sobie, jak książę, księżna czy Miles oglądają to świństwo?
Wciągnęła przez zęby powietrze.
— Zaczynam rozumieć.
— Pomyśl o tym. Ja myślałem.
— Porucznik Iverson był wściekły, kiedy wpadł do środka i zobaczył stopione obudowy. Zamierza przesłać wyżej oficjalną skargę.
— Niech to zrobi. Jeśli CesBez będzie miał ochotę wygłaszać skargi na mnie i moich ludzi, ja głośno poskarżę się na nich. Na przykład zapytam, co się z nimi działo przez te pięć dni. Bez skrupułów wezwę do zwrotu tego długu każdego od Illyana w dół. Zapłacą mi… — Reszta słów utonęła w niezrozumiałym, gniewnym pomruku.
Twarz Eleny była zielonoblada.
— Tak mi… przykro, Marku. — Niepewnie musnęła dłonią jego rękę.
Chwycił ją za przegub i mocno ścisnął. Jej nozdrza rozszerzyły się, ale twarz nawet nie drgnęła. Mark wyprostował się na fotelu, w każdym razie próbował.
— Nie waż się nade mną litować. To ja wygrałem. Zachowaj współczucie dla barona Ryovala, jeżeli musisz. Przechytrzyłem go. Wystrychnąłem na dudka w jego własnej grze, na jego terenie. Nie pozwolę ci zamieniać mojego zwycięstwa w porażkę z powodu przeklętych… uczuć. — Puścił jej rękę; potarła nadgarstek, spoglądając na niego ze spokojem. — W tym sęk. Mogę się pozbyć Ryovala raz na zawsze, jeżeli mi pozwolą. Ale jeśli będą wiedzieć za dużo — gdyby zdobyli te przeklęte holowidy — nigdy nie zostawiliby tej sprawy w spokoju. Poczucie winy wciąż kazałoby im do tego wracać, a oni kazaliby wracać mnie. Nie mam ochoty przez resztę życia walczyć z Ryovalem w swoich albo ich myślach. On nie żyje, ja żyję. Koniec.
Zamilkł, a potem parsknął.
— Musisz przyznać, że to byłoby szczególnie niedobre dla Milesa.
— Och tak — zgodziła się Bothari — Jesek.
Na zewnątrz startował dendariański wahadłowiec pasażerski, który pilotowała sierżant Taura. Wywoził pierwszą grupę Duron na orbitę, na jacht Marka. Zamilkł, obserwując, jak pojazd znika w oddali. Tak. Leć, leć szybciej. Byle dalej od tej dziury, uciekajcie, zabierzcie mnie, wszystkie klony. Na zawsze. Bądźcie ludźmi, jeśli potraficie. Jeżeli ja potrafię.
Bothari — Jesek zerknęła na niego i powiedziała:
— Upierają się, żeby przeprowadzić badanie przedmiotowe.
— Tak, coś zobaczą. Nie mogę ukryć śladów bicia ani karmienia na siłę — groteskowe, prawda?
Przełknęła ślinę, kiwając głową.
— Sądziłam, że chcesz… zresztą nieważne.
— Zgadza się. Prosiłem cię, żebyś nie patrzyła. Ale im dłużej będę odwlekał badania i unikał doświadczonych lekarzy CesBezu, tym bardziej ogólnikowo będę mógł mówić o reszcie.