— Kiedy jednak uznają, że nie ma żadnej szansy, bez litości wymierzą nam karę, na przykład po to, żeby zniechęcić naśladowców.
— To prawda. Musimy więc wzbudzić w nich wątpliwości.
— Wtedy ich następnym ruchem — zakładając, że uda się nam wystartować — będzie próba wysadzenia „Ariela” na orbicie, zanim tam przycumujemy, żeby odciąć nam drogę ucieczki.
— Trzeba się spieszyć — powtórzył z uporem.
— Weź pod uwagę nieprzewidziane trudności, kochany Milesie. Obudź się. Zwykle nie muszę włączać ci mózgu z rana — chcesz jeszcze herbaty? Nie? Gdyby mieli nas zatrzymać na dłużej na dole, proponuję, żeby „Ariel” schronił się na Stacji Fella. Tam moglibyśmy się umówić.
— Na Stacji Fella? Orbitalnej? — Zawahał się. — Dlaczego?
— Baron Fell wciąż pała chęcią zemsty na Bharaputrze i Ryovalu, prawda?
Mordercza polityka Domów w Jacksonie; nie znał aktualnego stanu tych stosunków tak dobrze, jak powinien. Nie przyszło mu nawet do głowy szukać sojusznika wśród innych Domów. Wszyscy byli przestępcami, wszyscy byli źli; tolerowali się lub sabotowali własne poczynania, w zależności od układu władzy. Znów w rozmowie pojawiła się osoba Ryovala. Dlaczego? Ponownie uciekł się do wypróbowanego sposobu, wymijająco wzruszając ramionami.
— Jeżeli utkniemy na Stacji Fella z pięćdziesięcioma klonami na pokładzie, wcale nie poprawimy swojego położenia, bo Bharaputra czym prędzej zajmie stacje skokowe. Nie można zaufać nikomu z Jacksona. Najbezpieczniejszym wyjściem jest jak najszybsza ucieczka.
— Bharaputra nie przejmie stacji skokowej pięć, przecież jej właścicielem jest Fell.
— Dobrze, ale ja chcę wrócić na Escobar. Tam klony znajdą bezpieczny azyl.
— Słuchaj, Miles, punkty skokowe na trasie należą do konsorcjum opanowanego już przez Bharaputrę. Nie uda się nam wrócić tą samą drogę, chyba że chowasz coś w rękawie, hę? Wtedy sam będę twierdził, że najlepsza droga ucieczki prowadzi przez punkt skokowy pięć.
— Naprawdę uważasz Fella za wiarygodnego sprzymierzeńca? — zapytał ostrożnie.
— Wcale nie. Ale jest wrogiem naszych wrogów. W tej misji.
— Ale skok ze stacji pięć prowadzi do Hegen Hub. Nie możemy się zapuszczać w głąb terytorium Cetagandan, a jedyna droga z Hegen prowadzi przez Poi na Komarr.
— Owszem, zrobimy koło, ale przynajmniej będzie bezpieczniej.
Nie dla mnie! To przeklęte Cesarstwo Barrayaru! Zdławił w gardle bezgłośny wrzask.
— Z Hegen na Komarr, potem na Sergyar i z powrotem na Escobar — wyliczył zadowolony z siebie Thorne. — Wiesz co, to naprawdę może się udać. — Znów coś notował, nachylony nad konsolą, a jego koszula nocna połyskiwała w blasku holoekranu. Potem wsparł się łokciami o konsolę i oparł brodę na złożonych dłoniach. Widać było, jak jego piersi poruszają się pod cienkim materiałem. Na jego twarzy odmalowała się głęboka zaduma. Wreszcie spojrzał na dowódcę z zagadkowym, nieco smutnym uśmiechem.
— Czy jakiemuś klonowi udało się uciec? — zapytał cicho Thorne.
— Nie — odparł szybko, automatycznie.
— Oczywiście, z wyjątkiem twojego klona.
Niebezpieczny zwrot w rozmowie.
— Mój klon też nie uciekł. Po prostu zabrali go nabywcy. — Powinien przynajmniej spróbować uciec… jakie życie by go czekało, gdyby ucieczka zakończyła się powodzeniem?
— Pięćdziesięcioro dzieci — westchnął Thorne. — Wiesz, naprawdę podoba mi się ta misja. — Czekał i przyglądał mu się uważnie błyszczącymi oczyma.
Czując zmieszanie, powstrzymał się od powiedzenia idiotyzmu w rodzaju „dziękuję”, lecz nie wiedział, co mógłby rzec w zamian, toteż zapanowała niezręczna cisza.
— Przypuszczam — powiedział w zamyśleniu Thorne po długiej chwili — że nikomu, kto wychował się w takim środowisku, nie by loby łatwo zaufać… komukolwiek. Uwierzyć w czyjeś słowo. I dobrą wolę.
— Też tak sądzę. — Czy to zwykła rozmowa, czy pułapka?
Thorne z tym samym zagadkowym uśmiechem nachylił się nad krzesłem, ujął szczupłą, silną dłonią jego podbródek i pocałował dowódcę.
Nie wiedział, jak ma się zachować, czy się odsunąć, czy odwzajemnić pocałunek, więc nie zrobił nic, sparaliżowany panicznym przerażeniem. Miękkie usta Thorne’a były ciepłe i miały smak herbaty i olejku bergamoty. Czyżby Naismith posuwał też… to coś? Jeżeli tak — kto komu to robił? A może robili to na zmianę? Czy to naprawdę takie złe? Ogarniał go coraz większy strach, ale pojawiły się także niezaprzeczalne oznaki podniecenia. Oddałbym życie za miłosny dotyk. Zawsze był sam.
W końcu Thorne odsunął się, nie uwalniając jednak jego podbródka z uścisku. Po kolejnej chwili milczenia uśmiechnął się z lekką drwiną.
— Chyba nie powinienem się z tobą drażnić. — Westchnął. — Wziąwszy wszystko pod uwagę, jest w tym pewne okrucieństwo.
Wypuścił go i wstał, a zmysłowość jego ruchów natychmiast się ulotniła.
— Wracam za minutę. — Pomaszerował do przylegającej do kabiny łazienki, zamykając za sobą drzwi.
Siedział wytrącony z równowagi, dygocząc na całym ciele. Co to miało znaczyć, do cholery? Odezwała się inna część jego umysłu, mówiąc: Na pewno mógłbyś się w tej podróży pozbyć dziewictwa, a jeszcze jeden głos zawołał: Nie! Tylko nie z tym stworem!
Czyżby to miał być test? Zdał go czy nie? Przecież Thorne nie narobił wrzasku, oskarżając go, nie wezwał uzbrojonych najemników. Być może właśnie w tym momencie komandor wydawał dyspozycje aresztowania go przez nadajnik umieszczony w łazience. Na pokładzie stateczku w głębi przestrzeni kosmicznej nie miał dokąd uciec. Skrzyżował ramiona na piersi. Potem z wysiłkiem wyprostował je, położył dłonie na konsoli i zmusił mięśnie do rozluźnienia. Prawdopodobnie mnie nie zabiją. Zabiorą go do pozostałej części floty, żeby Naismith zabił go osobiście.
Ale drzwi nie wyłamał oddział ochrony, a po chwili wrócił Thorne. Nareszcie porządnie ubrany w mundur. Wyciągnął z komkonsoli kostkę danych i zamknął ją w dłoni.
— Posiedzę nad tym z sierżant Taurą i wszystko porządnie zaplanujemy.
— Ach, tak. Już czas. — Skóra mu cierpła na myśl, że ma stracić z oczu bezcenną kostkę. Ale wszystko wskazywało na to, że w oczach Thorne’a nadal jest Naismithem.
Thorne ściągnął usta.
— Pora urządzić odprawę dla załogi, nie sądzisz więc, że lepiej będzie zarządzić na „Arielu” ciszę w eterze?
Doskonały pomysł, choć sam bał się to zaproponować, sądząc, że może się wydać dziwne i podejrzane. Zapewne to nic niezwykłego podczas takich tajnych operacji. Nie miał pewności, kiedy do dendariańskiej floty ma wrócić prawdziwy Naismith, lecz z naturalnego przyjęcia go przez najemników wnosił, że niedługo. Przez ostatnie trzy dni żył w strachu, że skupioną wiązką promieni i kurierem skokowym nadejdzie pilna przesyłka z rozkazami od admirała, aby „Ariel” natychmiast zawracał. Daj mi kilka dni. Tylko kilka dni, a wszystko odkupię.
— Tak, macie moją zgodę.
— Świetnie, admirale. — Thorne zawahał się. — Jak się teraz czujesz? Wszyscy wiedzą, że te twoje depresje mogą się ciągnąć przez długie tygodnie. Ale jeżeli tylko porządnie odpoczniesz, mam nadzieję, że przed akcją znowu będziesz pełen wigoru. Mam nakazać wszystkim, żeby dali ci spokój?
— Byłbym… wdzięczny, Bel. — Co za szczęście! — Ale informuj mnie o wszystkim, dobra?
— Jasne. Możesz na mnie liczyć. To prosty atak, jeśli nie liczyć tego, że trzeba dać sobie radę ze stadem dzieciaków. Składam jednak to zadanie w twoje fachowe ręce.