— W porządku. — Zasalutował wesoło i z uśmiechem przemknął przez korytarz do bezpiecznego schronienia swojej kabiny. Pulsująca w nim radość i ból głowy sprawiły, że czuł się, jak gdyby płynął w powietrzu. Kiedy zamknęły się za nim drzwi, padł na łóżko, zaciskając palce na pościeli, żeby utrzymać się w jednym miejscu. Naprawdę, to się naprawdę stanie!
Później, przeglądając pilnie zapisy rejsów na konsoli w swojej kabinie, znalazł dane o poprzedniej wizycie „Ariela” w Obszarze Jacksona przed czterema laty. Nie najlepsze, ale były. Zapis rozpoczynał się od śmiertelnie nudnych szczegółów na temat transakcji kupna broni, potem była wielopunktowa lista sztuk uzbrojenia stanowiącego ładunek, jaki mieli zabrać z orbitalnej stacji transferowej Domu Fell. Nagle bez żadnych wstępów rozległ się zdyszany głos Thorne’a, wypowiadający enigmatyczne słowa:
— Murka zgubił admirała. Jest uwięziony przez barona Ryovala. Zamierzam przeprowadzić z Fellem diabelską transakcję.
Później nastąpił zapis wyprawy ratunkowej desantowca bojowego na ląd, a potem nagłego odlotu „Ariela” ze Stacji Fella z zaledwie połową ładunku na pokładzie. Po tych wydarzeniach usłyszał dwie fascynujące i tajemnicze rozmowy między admirałem Naismithem a baronem Ryovalem, później zaś baronem Fellem. Ryoval wściekał się, wyrzucając z siebie najwymyślniejsze groźby śmierci. Z zaniepokojeniem obserwował przystojną, wykrzywioną twarz barona. Nawet w ceniącym bezwzględność społeczeństwie Ryoval był człowiekiem, którego inni potężni magnaci z Obszaru Jacksona obchodzili szerokim łukiem. Wyglądało na to, że admirał Naismith wkroczył na bardzo niebezpieczny grunt.
Fell był bardziej opanowany, emanował chłodnym gniewem. Jak zwykle wszystkie naprawdę ważne informacje na temat celu wizyty w Obszarze Jacksona utonęły w ustnych rozkazach Naismitha. W zapisie znalazła się natomiast wzmianka o tym, że komandos o wzroście prawie dwóch i pół metra, sierżant Taura, jest dziełem laboratoriów Bharaputry, stworzonym przez inżynierię genetyczną prototypem superżołnierza.
Poczuł się, jak gdyby nieoczekiwanie spotkał kogoś z rodzinnego miasta. W dziwnym przypływie nostalgii zapragnął spojrzeć jej w twarz i porozmawiać o wspólnych doświadczeniach. Najwyraźniej Naismith zdobył jej serce, a w każdym razie zdobył ją i wykradł, choć chyba nie to było powodem, dla którego Ryoval toczył pianę z ust. Wszystko było dość niezrozumiałe.
Zwrócił uwagę na jeszcze jeden niemiły fakt. Baron Fell był potencjalnym nabywcą klona. Jego dawny wróg, Ryoval, w wendecie rozkazał zapewne zamordować klona Fella przed transplantacją, pozostawiając Fella uwięzionego w starzejącym się ciele, ale nie zdołał w nim zabić samego zamiaru. Bez względu na awaryjne plany Thorne’a postanowił, że będzie unikał barona Fella, chyba że zostanie zmuszony do innego postępowania.
Odetchnął, wyłączył konsolę i wrócił do ćwiczeń z hełmokomem naczelnego dowódcy, korzystając z umieszczonego przez producenta symulacyjnego programu szkoleniowego, którego na szczęście nie usunięto z pamięci. Przeprowadzę mój plan. Tak czy inaczej.
ROZDZIAŁ CZWARTY
— Znowu żadnej odpowiedzi z „Ariela” ze skoku kurierskiego, admirale — zameldowała przepraszającym tonem porucznik Hereld.
Miles zacisnął ze złością pięści. Zmusił się jednak, by z powrotem rozprostować palce, kładąc dłonie na szwach spodni, ale energia udzieliła się z kolei jego nogom, zaczął więc chodzić od ściany do ściany w kabinie nawigacyjnej „Triumpha”.
— To trzeci komunikat, zgadza się? Powtarzasz wiadomość każdym kurierem?
— Tak jest.
— Nie odpowiadają za trzecim razem. Do diabła, co może zatrzymywać Bela?
W odpowiedzi na retoryczne pytanie porucznik Hereld wzruszyła bezradnie ramionami.
Miles ponownie przemierzył kabinę, marszcząc brwi. Cholerne opóźnienie. Chciał wiedzieć, co się dzieje teraz, w tym momencie. Wiadomości przekazywane skupioną wiązką promieni przemierzały lokalną przestrzeń z prędkością światła, ale jedynym sposobem przekazania informacji przez tunel czasoprzestrzenny był jej fizyczny zapis, który statek skokowy przenosił do następnej stacji transmisyjnej, skąd wiadomość przesyłano do następnego tunelu, przez który przenosił ją następny statek, jeśli taka operacja w ogóle bywała opłacalna. W regionach dużego natężenia ruchu informacyjnego statki kurierskie skakały co pół godziny lub nawet częściej. Między Escobarem a Obszarem Jacksona według planu kursowały co cztery godziny. Tak więc do opóźnienia wynikającego z prędkości światła dochodził nieprzewidywalny czynnik ludzki. Takie opóźnienie bywało korzystne, na przykład dla kogoś, kto prowadził skomplikowane międzygwiezdne rozgrywki finansowe, oparte na kursach wymiany i transakcjach terminowych. Albo dla zbyt samodzielnych podwładnych, którzy chcieli ukryć pewne informacje o swoich działaniach przed przełożonymi — Miles od czasu do czasu także wykorzystywał opóźnienie do tych celów. Kilka próśb o wyjaśnienia plus odpowiedzi dawały dość czasu, by wykonać odpowiednie ruchy. Dlatego właśnie sformułował rozkaz powrotu do „Ariela” bezpośrednio, jasno i wyraźnie. Jednak nie uzyskał od Bela żadnego fałszywie niewinnego pytania w rodzaju: „Co chcesz przez to powiedzieć?”. Bel w ogóle nie odpowiadał.
— Chyba nic się stało z układem kurierskim, co? Inni — czy komuś innemu udaje się przepchnąć wiadomości tą drogą?
— Tak jest, sprawdziłam. Przepływ informacji funkcjonuje normalnie stąd aż do Obszaru Jacksona.
— Przecież zapisali plan lotu do Obszaru Jacksona, na pewno skoczyli z punktu wyjściowego…
— Tak jest.
Cztery długie dni temu. Miles ujrzał w wyobraźni mapę sieci tuneli czasoprzestrzennych. Nie było na niej punktów skokowych dających możliwość zboczenia ze standardowego najkrótszego szlaku z Escobaru do Obszaru Jacksona — w każdym razie nie zostały odkryte. Nie wyobrażał sobie, aby Bel chciałby się w tym momencie bawić w badacza Betańskiej Agencji Astrometrycznej. Tylko jeden statek wykonał skok na bardzo uczęszczanym szlaku, ale nie zmaterializował się po drugiej stronie… nieodwracalnie zmieniwszy się w smugę kwarków w strukturze czasoprzestrzeni. Powodem była jakaś drobna usterka w prętach Necklina czy układzie neurokontroli pilota. Kurierzy skokowi obserwowali jednak pilnie ruch na takich trasach i gdyby statek zniknął, natychmiast by o tym zameldowali.
Podjął decyzję — a właściwie został do tego zmuszony — co o kilka kolejnych stopni zwiększyło temperaturę gotującego się w nim gniewu. Odzwyczaił się ostatnio od tego, by do działania zmuszały go wypadki, których nie kontrolował. Do licha, tego nie miałem w planach na dzisiaj.
— W porządku, Sandy. Zwołaj naradę. Niech w sali odpraw „Triumpha” stawią się jak najszybciej komandor Quinn, komandor Bothari-Jesek i komodor Jesek.
Słysząc ich nazwiska, Hereld uniosła brwi, ale posłusznie zaczęła stukać w panel konsoli. Krąg Wtajemniczonych.
— Jakaś gówniana sprawa, admirale?
Zdobył się na zgryźliwy uśmiech i starając się zachować lekki ton, odrzekł:
— Nie, ale cholernie irytująca, poruczniku.
Niezupełnie tak. Co ten skończony idiota, jego braciszek Mark, zamierzał zrobić z oddziałem komandosów, który zabrał w tę podróż? Dwunastu dendariańskich żołnierzy w pełnym rynsztunku to wcale niemała siła. A jednak w porównaniu z możliwościami wojskowymi powiedzmy Domu Bharaputra… wystarczająca siła, żeby napytać sobie cholernej biedy, ale za mała, by osłonić ogniem własną ucieczkę. Myśląc o swoich ludziach — o Taurze, Boże! — którzy ślepo rzucają się za niedouczonym Markiem w jakieś taktyczne szaleństwo, ufając klonowi, jak gdyby to był on — czuł bezsilną wściekłość. W głowie wyły mu syreny i błyskały czerwone światła. Bel, dlaczego nie odpowiadasz?