Выбрать главу

— Sierżant Taura i Oddział Zielonych meldują się na rozkaz, panie admirale! — rzekł stwór głębokim barytonem, który rozległ się głośnym echem w doku.

— Dziękuję… — wykrztusił szeptem, po czym odkaszlnął, aby rozluźnić gardło. — Dziękuję, to na razie wszystko, rozkazy otrzymacie od komandora Thorne’a, potem możecie się rozejść. — Słysząc go, wyprężyli się jeszcze bardziej, musiał więc powtórzyć: — Rozejść się!

Rozpierzchli się, a może sformowali jakiś inny znany tylko sobie szyk, w mgnieniu oka zniknął bowiem cały ekwipunek z doku. Pozostała tylko sierżant olbrzymka, górując nad nim swym monstrualnym ciałem. Siłą woli unieruchomił kolana, by nie uciec ile sił w nogach od tego… od niej.

— Dzięki, że wybrałeś Oddział Zielonych, Miles — powiedziała przyciszonym głosem. — Pewnie masz dla nas jakieś fantastyczne zadanie.

Znów na „ty”?

— Komandor Thorne poinformuje was w drodze. Ta misja to… prawdziwe wyzwanie. — A to ma być sierżant dowodzący oddziałem desantowym?

— Komandor Quinn powie nam o szczegółach, jak zwykle? — Uniosła krzaczastą brew.

— Komandor Quinn… nie będzie brała udziału w misji.

Mógłby przysiąc, że źrenice złotych oczu się rozszerzyły. Wargi odsłoniły kły i dopiero po chwili zorientował się, że potwór się uśmiechnął. Dziwne, lecz przypomniał mu się w tym momencie uśmiech Thorne’a, który podobnie zareagował na tę wiadomość.

Sierżant rozejrzała się; w doku nie było już nikogo.

— Ach… — W jej dudniącym głosie usłyszał coś na kształt kociego mruczenia. — Będę twoją ochroną, kiedy zechcesz, kochany. Tylko daj mi znak.

Jaki znak, co, u diabla…

Pochyliła się, rozciągając wargi i łapiąc go szponiastą ręką za ramię — przez chwilę miał wrażenie, że oderwie mu głowę, obedrze ze skóry i zje — ale ona przykryła ustami jego wargi. Wstrzymał oddech i pociemniało mu w oczach. Był bliski omdlenia, kiedy wyprostowała się i spojrzała na niego zdziwiona i urażona.

— Miles, co się stało?

To był naprawdę pocałunek. O, nieodgadnieni bogowie.

— Nic — wykrztusił. — Nie czuję się… najlepiej. Chyba nie powinienem wstawać, ale musiałem przyjść na inspekcję.

Wyglądała na bardzo zaniepokojoną.

— Rzeczywiście nie powinieneś wstawać — drżysz na całym ciele! Słaniasz się na nogach. Chodź, zaniosę cię do szpitala pokładowego. Oszalałeś!

— Nie! Nic mi nie jest, to znaczy… leczą mnie. Mam tylko odpoczywać i niedługo dojdę do siebie.

— W takim razie natychmiast wracaj do łóżka!

— Tak.

Obrócił się na pięcie. Klepnęła go w pośladek. Ugryzł się w język.

— Przynajmniej masz lepszy apetyt. Dbaj o siebie, dobrze?

Pomachał przez ramię i uciekł, nie oglądając się za siebie. Czy na tym polegają stosunki między towarzyszami broni? Między admirałem i sierżantem? Nie sądził. To była poufałość. Naismith, ty cholerny, trącony kretynie, coś ty wyrabiał w wolnych chwilach? Chyba w ogóle nie miałeś wolnej chwili. Musisz być niespełna rozumu samobójcą, żeby posuwać takie coś…

Zamknął za sobą drzwi kabiny i oparł się o nie plecami, trzęsąc się i śmiejąc histerycznie z niedowierzaniem. Niech to diabli, zbadał przecież wszystkie szczegóły życia Naismitha, wszystkie. To niemożliwe. Kto by się bał wrogów, mając takich przyjaciół?

Rozebrał się i położył, rozmyślając niespokojnie o skomplikowanym życiu Naismitha/Vorkosigana i zastanawiając się, jakie jeszcze pułapki na niego czyhają. Wreszcie lekka zmiana w szmerach i skrzypieniu okrętu oraz krótkie szarpnięcie i przesunięcie pól grawitacyjnych uświadomiły mu, że opuszczają orbitę Escobaru. A więc udało mu się skraść w pełni uzbrojony szybki krążownik wojenny razem z załogą i nikt się o tym nie dowiedział. Byli w drodze do Obszaru Jacksona. Wybrany przez niego cel. Przez niego, nie przez Naismitha. W końcu jego myśli zaczęły się rwać, a on wolno pogrążał się we śnie.

Skoro potrafisz wyznaczyć swój cel, wyszeptał w nim głos demona, zanim jeszcze ogarnęła go nieświadomość, dlaczego nie potrafisz wypowiedzieć własnego imienia?

ROZDZIAŁ DRUGI

Wyszli z rękawa statku pasażerskiego równym krokiem, trzymając się pod ręce. Quinn niosła na ramieniu worek, Miles trzymał swą torbę podróżną w wolnej ręce. Wszystkie głowy w hali przylotów orbitalnej stacji transferowej odwróciły się w ich stronę. Zadowolony Miles zerknął ukradkiem na swoją towarzyszkę, prowadząc ją pod ostrzałem rzucanych z ukosa zazdrosnych spojrzeń mężczyzn. Moja Quinn.

Tego ranka (ale czy to rzeczywiście był ranek? — będzie musiał sprawdzić czas obowiązujący flotę Dendarii) Quinn wyglądała szczególnie wspaniale, prawie już przypominała dawną Quinn. Udało się jej nadać szarym spodniom mundurowym z wieloma kieszeniami modny wygląd, wpuszczając nogawki w cholewki czerwonych zamszowych butów (stalowa nakładka pod wąskim noskiem buta pozostała niezauważona). Miała też na sobie kusą jasnoczerwoną bluzkę bez rękawów. Biel skóry odcinała się od czerwieni bluzki oraz ciemnych krótkich włosów. Skupiając wzrok na ostrych barwach, nie dostrzegało się atletycznej budowy jej ciała, o którego sile ktoś mógłby się przekonać, gdyby chciał sprawdzić ciężar tego cholernego worka.

Bystre spojrzenie brązowych oczu zdradzało inteligencję. Jednak mężczyźni milkli w pół słowa na widok całej twarzy o doskonałych rysach i proporcjach. Była to bardzo kosztowna twarz, dzieło chirurga artysty obdarzonego niewątpliwym geniuszem. Postronny obserwator mógłby powziąć podejrzenie, że za tę twarz zapłacił niski brzydal prowadzący pod rękę piękność, którą też najprawdopodobniej kupił. Postronny obserwator nigdy by się nie domyślił, jaka była prawdziwa cena: kobieta musiała zapłacić swoją dawną twarzą, spaloną w walce w przestrzeni Tau Verde. Była to jedna z pierwszych strat odniesionych w bitwie przez oddział admirała Naismitha — przed dziesięciu laty. Boże. Miles uznał, że nie będzie się przejmował postronnymi obserwatorami.

Ostatnim reprezentantem tego gatunku był jakiś bogaty prezes, który przypominał Milesowi cywilną blond wersję kuzyna Ivana i który przez większą część dwutygodniowej podróży z Sergyaru na Escobar usiłował uwieść Quinn. Miles dostrzegł go teraz, jak ładował bagaż na lotopaletę, wzdychając z poczuciem klęski, a potem ruszył ciężkim krokiem w swoją stronę. Pomijając fakt, że człowiek przypominał Ivana, Miles nie czuł do niego wrogości. Właściwie nawet mu współczuł, ponieważ Quinn miała niezwykle ostry język i szybki refleks.

Miles wskazał ruchem głowy umykającego Escobarczyka, pytając półgłosem:

— Co mu powiedziałaś na koniec, żeby się go pozbyć, kochana? Quinn spojrzała w tę stronę. W jej oczach zaigrały wesołe iskierki i zaśmiała się.

— Gdybym ci powiedziała, mógłbyś się poczuć zażenowany.

— Na pewno nie. Powiedz.

— Powiedziałam mu, że potrafisz robić pompki na języku. Zapewne uznał, że nie sprosta takiej konkurencji.

Miles oblał się purpurą.

— Nie zwodziłabym go tak długo, tylko że z początku nie byłam pewna, czy nie jest jakimś agentem — dodała przepraszająco.