Właśnie szykowały się nowe. Hereld odwróciła się z powrotem i zaczęła terkotać:
— Ives dostał przepustkę, a Boyd wrócił na „Triumpha” na dalsze leczenie. Centrum Życia Beauchene melduje, że mogą już wypuścić Durhama, Vifian i Aziza, ale najpierw chcą porozmawiać z kimś z dowództwa.
— Dobra.
— Kee i Zelaski… też chcą o nich rozmawiać.
Quinn zacisnęła usta.
— Dobrze — odparła sucho. Miles poczuł lekki i nieprzyjemny skurcz w żołądku. Podejrzewał, że nie będzie to miła rozmowa. — Daj im znać, że jesteśmy w drodze — dodała Quinn.
— Tak jest. — Hereld przerzuciła dane na holowizyjnym monitorze. — Zrobi się. Który chcesz wahadłowiec?
— Wystarczy mniejszy wahadłowiec pasażerski z „Triumpha”, chyba że trzeba przy okazji zabrać jakiś ładunek z portu Beauchene.
— Nie, niczego stamtąd nie bierzemy.
— W porządku.
Hereld zerknęła na monitor.
— Według escobarskiej kontroli lotów, mogę wam przysłać wahadłowiec dwa do doku J26 za trzydzieści minut. Dostaniecie zgodę na natychmiastowy start na ląd.
— Dzięki. Przekaż wiadomość — po naszym powrocie odbędzie się odprawa dla komandorów i właścicieli. Która godzina jest teraz w Beauchene?
Hereld rzuciła okiem w bok.
— Dziewiąta sześć. Doba trwa dwadzieścia sześć godzin i siedem minut.
— Czyli rano. Świetnie. Jaka na dole pogoda?
— Śliczna. Ciepło i przyjemnie.
— Dobrze, nie będę się musiała przebierać. Kiedy będziemy gotowi do odlotu z Portu Beauchene, damy ci znać. Quinn, bez odbioru.
Miles siedział na worku ze spojrzeniem wbitym we własne sandały, zatopiony w przykrych wspomnieniach. Była to jedna z bardziej męczących przygód Najemników Dendarii, którzy otrzymali zadanie przemycenia doradców wojskowych i materiałów na Marilac, stawiający nieustanny opór cetagandańskiej inwazji. Podczas ostatniego kursu bojowy wahadłowiec desantowy A4 z „Triumpha”, na którego pokładzie znajdował się cały Oddział Czerwony oraz kilku ważnych Marilakan, dostał się pod obstrzał nieprzyjaciela. Pilot, porucznik Durham, choć został śmiertelnie ranny i doznał szoku, sprowadził płonący i uszkodzony wahadłowiec do blokad doku na „Triumphie” z dostatecznie małą prędkością, dzięki czemu zespół ratowników zdołał dołączyć do pojazdu rękaw awaryjny, przeciąć powłokę i wydobyć wszystkich na zewnątrz. Udało się odrzucić uszkodzony wahadłowiec tuż przed jego eksplozją, a „Triumph” zdążył opuścić orbitę, zanim dosięgła go zemsta Cetagandan. I tak misja, która z początku miała być zupełnie prosta, spokojna i niewzbudzająca niczyich podejrzeń, znów przeistoczyła się w chaotyczny akt heroizmu, czego Miles zaczął szczerze nie cierpieć. Chaosu, nie heroizmu.
Po przygnębiającym przeliczeniu strat bilans wyglądał następująco: dwanaście osób ciężko rannych; „Triumph” nie miał odpowiednich środków, aby reanimować siedmiu najemników, zostali więc zamrożeni w kriostacie w nadziei, że uda się im pomóc później; u trzech osób stwierdzono definitywne ustanie funkcji życiowych. Teraz Miles będzie się musiał dowiedzieć, ilu z drugiej kategorii trzeba przenieść do trzeciej. W jego myślach wirował kalejdoskop twarzy, nazwisk i związanych z nimi niemiłych faktów. Według pierwotnych planów Miles miał być na pokładzie ostatniego wahadłowca, lecz postanowił polecieć wcześniej, żeby zająć się inną niecierpiącą zwłoki sprawą…
— Może nie będzie z nimi tak źle — powiedziała Quinn, odgadując powód jego miny. Wyciągnęła rękę, którą złapał i wstał z worka, a potem wziął swoją torbę podróżną.
— Sam spędziłem w szpitalach tyle czasu, że aż za dobrze potrafię postawić się na ich miejscu — wyjaśnił swą zadumę. Żeby choć jedna misja była doskonała. Ile by dał za jedną jedyną misję doskonałą, w której nie zdarzy się nic złego. Może najbliższa wreszcie się taka okaże.
Zaraz po wejściu do Centrum Życia Beauchene, specjalistycznej kriokliniki na Escobarze, z której usług korzystali Dendarianie, nozdrza Milesa zaatakował szpitalny zapach. Nie była to brzydka woń, w żadnym razie nie można jej było nazwać odorem — był to ledwie wyczuwalny dziwny zapaszek unoszący się w klimatyzowanym pomieszczeniu. Serce zabiło mu jednak szybciej, ponieważ woń jednoznacznie kojarzyła mu się z bólem i cierpieniem. Atak lub ucieczka. Żadne nie wchodziło tu w grę. Oddychał głęboko, opanowując pulsowanie w trzewiach i rozglądając się. Hol był utrzymany we współczesnym stylu pałacowo-technicznych wnętrz obowiązującym na Escobarze — czysty, lecz umeblowany niewielkim kosztem. Prawdziwe pieniądze zainwestowano w urządzenia na górze — sprzęt kriogeniczny, laboratoria regeneracyjne oraz sale operacyjne.
Wyszedł ich przywitać doktor Aragones, główny wspólnik kliniki, za którym poszli do jego gabinetu. Milesowi podobał się gabinet zapchany po sufit dyskami danych, kartami pacjentów i odbitkami artykułów, świadczył o tym, że jego właściciel jest technokratą, który bezustannie i poważnie myśli o tym, co robi. Podobał mu się także sam doktor Aragones, korpulentny, prostoduszny człowiek o brązowej skórze, szlachetnym nosie i siwiejących włosach, sympatyczny i szczery.
Doktor Aragones był bardzo zmartwiony, że nie ma dla nich lepszych wiadomości. Miles uznał, że najwyraźniej została zraniona jego duma.
— Przywozicie nam ludzi w okropnym stanie i oczekujecie cudów — narzekał, kręcąc się na krześle, kiedy Miles i Quinn zajmowali swoje miejsca. — Jeżeli chcecie mieć pewność, że cud nastąpi, trzeba przystąpić do działania od razu, gdy moi biedni pacjenci przeszli fazę wstępną.
Aragones nigdy nie nazywał ich „mrożonkami” i nie nadawał im innych przydomków wymyślanych przez żołnierzy. Zawsze mówił „moi pacjenci”. To również podobało się Milesowi.
— Na ogół — niestety — liczba i stan ofiar nie zależą od żadnego określonego i regularnego porządku — niemal przepraszającym tonem odrzekł Miles. — W tamtej akcji do szpitala pokładowego trafiło naraz dwadzieścia osiem osób z różnymi obrażeniami — poważnymi urazami, oparzeniami, zatruciami chemicznymi. Przez pewien czas panował straszny bałagan, dopiero po chwili udało się ustalić, kto jest najciężej ranny. Moi ludzie robili, co w ich mocy. — Zawahał się. — Sądzi pan, że warto by było nauczyć naszych medyków waszych najnowszych technik? A jeśli tak, byłby pan gotów poprowadzić takie zajęcia?
Aragones rozłożył ręce z zamyśloną miną.
— Można coś wykombinować… proszę przed wyjściem porozmawiać z administratorem Margarą.
Quinn zauważyła, jak Miles skinął głową, więc zanotowała coś w panelu raportowym.
Aragones wyświetlił na konsoli karty pacjentów.
— Najpierw najgorsze przypadki. Nie mogliśmy nic zrobić dla Kee i Zelaski.
— Widziałem… ranę głowy u Kee. Nie jestem zaskoczony. — Roztrzaskana jak melon. — Ale dysponowaliśmy kriokomorą, więc próbowaliśmy.
Aragones ze zrozumieniem pokiwał głową.
— Z panią Zelaski był podobny problem, choć nie mogliśmy tego stwierdzić od razu. W wyniku urazu większa część naczyń krwionośnych czaszki uległa zniszczeniu, toteż krew nie mogła swobodnie odpływać z mózgu i nie mogły się tam dostać kriopłyny. Komórki nerwowe pomiędzy krystalicznie zamrożoną warstwą a krwiakami uległy całkowitemu zniszczeniu. Przykro mi. Ich ciała znajdują się w naszej kostnicy, czekaliśmy na wasze instrukcje.