— Kee chciał, żeby jego ciało oddano rodzinie i pochowano go w ojczyźnie. Proszę polecić oddziałowi pogrzebowemu przygotować i wysłać ciało tymi kanałami co zwykle. Dostarczymy adres. — Dał znak Quinn, która znów coś zanotowała. — Zelaski nie podała nam adresu rodziny ani najbliższych krewnych. Kiedyś jednak mówiła kolegom z oddziału, co ma się stać z jej ciałem po śmierci. Proszę poddać ją kremacji, a prochy odesłać na „Triumpha” do naszych lekarzy.
— Dobrze. — Aragones usunął karty z wyświetlacza holowidu; zniknęły jak duchy. Na ich miejscu zjawiły się nowe. — Durham i Vifian są częściowo wyleczeni z obrażeń. Oboje cierpią na normalne w tym stanie zaburzenia układu nerwowego i tak zwaną krioamnezję. Utrata pamięci u Durhama jest nieco poważniejsza, między innymi z powodu komplikacji związanych z neuroimplantami pilota, które niestety musieliśmy usunąć.
— Czy w przyszłości będzie mu można wszczepić nowy układ?
— Za wcześnie, by cokolwiek konkretnego powiedzieć. Oboje mają raczej dobre rokowania, ale żadne nie zdoła wrócić do służby wojskowej co najmniej przez rok. Potem będą potrzebowali intensywnego i drobiazgowego szkolenia. W obu wypadkach zaleciłbym powrót do domu i rodzin, jeśli to tylko możliwe. Znajome otoczenie pomoże im z czasem odzyskać pamięć.
— Porucznik Durham ma rodzinę na Ziemi. Dopilnujemy, żeby tam trafił. Technik Vifian jest ze Stacji Kline. Zobaczymy, co da się zrobić.
Quinn energicznie pokiwała głową, znów zawzięcie notując.
— Mogę ich wam przekazać już dziś. Zrobiliśmy, co w naszej mocy, teraz wystarczą zwykłe urządzenia rehabilitacyjne. Zostaje jeszcze… Aziz.
— Mój żołnierz Aziz — przytaknął Miles. Aziz był w służbie Dendarian od trzech lat, zgłosił się i został przyjęty na szkolenie oficerskie. Miał dwadzieścia jeden lat.
— Aziz… znów żyje. To znaczy jego ciało zaczęło funkcjonować bez sztucznych środków zewnętrznych. Pozostał jeszcze drobny problem z regulacją temperatury, ale i to się poprawia bez naszej ingerencji.
— Przecież Aziz nie odniósł ran głowy. Co się stało? — zapytał Miles. — Chce pan powiedzieć, że czeka go wegetacja?
— Obawiam się, że Aziz jest ofiarą źle przeprowadzonego zamrożenia. Wszystko wskazuje na to, że za szybko i niedokładnie odprowadzono mu krew. Drobne grudki zamarzniętej krwi podziurawiły tkankę mózgu jak sito, doprowadzając do miejscowej martwicy. Usunęliśmy obumarłe części tkanki i zaczęliśmy tworzyć nowe komórki, które na szczęście zaczynają się rozrastać. Ale nie odzyska już swojej osobowości.
— Wszystko stracone?
— Być może zachowają się małe fragmenty wspomnień. Sny. Jednak nowe połączenia nerwowe ani wyuczone działania nie pozwolą mu odzyskać dawnych zasobów, bo nie ma już samej tkanki. To będzie nowy człowiek, który zacznie życie od poziomu zbliżonego do niemowlęcia. Na przykład, nie umie już mówić.
— Ale z czasem odzyska inteligencję?
Przed udzieleniem odpowiedzi Aragones długo się wahał.
— Może za kilka lat będzie potrafił wykonywać proste zadania, żeby żyć samodzielnie.
— Rozumiem. — Miles westchnął.
— Co chcecie z nim zrobić?
— On także nie podał adresu najbliższej rodziny. — Miles głęboko odetchnął. — Przetransportujcie go do jakiegoś zakładu długotrwałej opieki na Escobarze. Z dobrym oddziałem terapii. Poproszę, aby polecił pan instytucję tego typu. Utworzę mały fundusz, aby pokryć koszty leczenia, dopóki Aziz nie będzie mógł zacząć samodzielnego życia. Niezależnie od tego, ile czasu tam spędzi.
Aragones skinął głową, po czym on i Quinn zapisali stosowne informacje.
Ustaliwszy dalsze szczegóły administracyjne i finansowe, zakończyli naradę. Miles upierał się, że przed odebraniem dwojga rekonwalescentów odwiedzi Aziza.
— Nie pozna pana — ostrzegł go doktor Aragones, kiedy wchodzili do sali szpitalnej.
— Nie szkodzi.
Na pierwszy rzut oka Aziz nie wyglądał na ogrzanego nieboszczyka, jak obawiał się Miles, mimo niezbyt twarzowej szpitalnej koszuli, w jaką go ubrano. Na policzkach miał rumieńce, a dzięki odpowiedniemu poziomowi melaniny jego twarzy nie zdobiła szpitalna bladość. Leżał jednak w pościeli apatyczny, wychudły i powykręcany. Łóżko miało wysoko uniesione ścianki boczne, przywodząc na myśl łóżeczko dziecięce lub trumnę. Quinn stanęła pod ścianą i założyła ręce na piersi. Jej także szpitale i kliniki kojarzyły się z okropnymi przeżyciami.
— Azzie — zawołał cicho Miles, nachylając się nad nim. — Azzie, słyszysz mnie?
Oczy Aziza drgnęły i na moment skierowały się w jego stronę, lecz po chwili znów umknęły gdzieś w bok.
— Wiem, że mnie nie znasz, ale może później sobie przypomnisz. Byłeś dobrym żołnierzem, silnym i inteligentnym. W czasie katastrofy pomagałeś swoim kolegom. Miałeś wewnętrzną dyscyplinę, która kazała ci ratować życie. — Innych, nie własne. — Jutro pojedziesz do innego szpitala, gdzie pomogą ci wyzdrowieć. — Wśród obcych. Coraz więcej obcych. — Nie przejmuj się pieniędzmi. Zorganizuję. — Przecież nie ma pojęcia, co to są pieniądze. — Kiedy będę miał okazję, zawsze do ciebie zajrzę — obiecał Miles. Komu obiecywał? Azizowi? To już nie był Aziz. Sobie? Opuszczały go siły, mówił coraz ciszej, aż zamilkł zupełnie.
Pod wpływem bodźców dźwiękowych Aziz zaczął się rzucać na łóżku, wydając jakieś głośne nieartykułowane jęki; widocznie nie potrafił jeszcze panować nad natężeniem głosu. Mimo nadziei i najlepszych chęci, Miles nie mógł uznać tego za próbę porozumienia się. Pozostały jedynie zwierzęce odruchy.
— Trzymaj się — szepnął i wycofał się na korytarz, gdzie przez chwilę stał roztrzęsiony.
— Dlaczego to sobie robisz? — spytała cierpko Quinn. Jej skrzyżowane w obronnym geście ramiona zdawały się pytać: I dlaczego robisz to mnie?
— Po pierwsze, zginął właściwie przeze mnie, a po drugie — starał się mówić jak najswobodniej — nie fascynuje cię zaglądanie w oczy swoim największym lękom?
— Najbardziej boisz się śmierci? — spytała zaciekawiona.
— Nie. Nie śmierci. — Potarł czoło z wahaniem. — Utraty zmysłów. Przez całe życie pragnąłem się z tym pogodzić. — Poczuł, że przez jego ciało przepływa jakaś dziwna nieokreślona fala. — Bo zawsze byłem takim cwanym mądralą, który potrafi przechytrzyć każdego przeciwnika, i raz za razem to udowadniałem. Gdybym postradał zmysły… — Gdybym postradał zmysły, byłoby po mnie. Wyprostował się, choć w brzuchu czuł bolesne napięcie. Wzruszył ramionami, uśmiechając się do niej z trudem. — Naprzód, Quinn.
Po wizycie u Aziza spotkanie z Durhamem i Vifian było już łatwiejsze. Oboje umieli chodzić i mówić, choć trochę się zacinali, a Vifian nawet poznała Quinn. Zabrali ich do portu wynajętym wozem naziemnym. Ze względu na ich prawie wygojone rany Quinn starała się pohamować fantazję, z jaką zawsze prowadziła samochód. Kiedy dotarli do wahadłowca, Miles wysłał Durhama na przedni fotel obok pilota, jego towarzysza, i zanim dobili do „Triumpha”, Durham przypomniał sobie nie tylko jego imię, ale również niektóre zasady pilotażu. Miles przekazał oboje rekonwalescentów w ręce sanitariusza, który spotkał się z nimi w korytarzu wiodącym z włazu wahadłowca i zaprowadził ich do szpitala pokładowego, aby odpoczęli po trudach krótkiej podróży. Patrząc, jak odchodzą, Miles poczuł się trochę lepiej.
— Kosztowna sprawa — zauważyła w zamyśleniu Quinn.
— Tak. — Miles westchnął. — Rehabilitacja poważnie naruszy budżet oddziału medycznego. Mogę kazać księgowości floty wydzielić te fundusze, żeby medycy nie poczuli się zagrożeni czy oszukani. Ale co mam robić? Moi żołnierze wykazali się ogromną lojalnością; nie mogę ich zdradzić. Poza tym — uśmiechnął się przelotnie — płaci Cesarstwo Barrayaru.