Выбрать главу

Poprzez wrzaski dotarł do niego głos Connie, która próbowała ponownie nawiązać dialog:

– Love Me Tender - kochaj mnie czule!

– Tell Me Why - powiedz dlaczego? – padło pytanie. Psychopata wciąż traktował ją nieufnie.

– My Baby Left - mój ukochany odszedł – wyznała Connie.

Wrzaski piętro niżej przycichły. Ranny mężczyzna był w agonii, albo koledzy wynieśli go już z pokoju.

– Any Way You Want Me - jaką tylko mnie chcesz! – rzuciła Connie.

Zbrodniarz przez chwilę był cicho. Potem jego głos odbił się donośnie w pomieszczeniu, denerwująco niemożliwy do zlokalizowania.

– I Feel So Bad - tak mi źle.

– I’m Yours - jestem twoja – odparła Connie.

Harry nie mógł wyjść z podziwu, jak szybko znajdowała w pamięci odpowiednie tytuły.

– Lonely Man - powiedział psychopata i zabrzmiało w tym prawdziwe cierpienie.

– I’ve Got a Thing About You Baby - coś do ciebie czuję, skarbie – oświadczyła Connie.

Ona jest genialna – pomyślał Harry z podziwem. I musi mieć niezłego fioła na punkcie Presleya.

Licząc na to, że uwagę mordercy pochłaniają dziwaczne zaloty, zaryzykował. Wyprostował się powoli – znajdował się dokładnie pośrodku strychu, gdzie sufit był najwyższy – i zlustrował wszystkie kąty poddasza.

Niektóre sterty skrzyń ustawiono do wysokości ramienia, lecz wiele innych sięgało mu tylko nieco powyżej pasa. Napotkał połyskujące w mroku spojrzenia wielu postaci, wciśniętych między skrzynie lub nawet siedzących na nich. Wszystkie były manekinami, ponieważ żadna nie poruszyła się ani do niego nie strzeliła.

– All Shook Up – mam zamęt w głowie – powiedział szaleniec z rozpaczą.

– There’s Always Me - zawsze masz mnie.

– I Want You With Me - chcę, byś była przy mnie.

– Can’t Help Falling in Love - nie mogę się oprzeć miłości.

Harry stojąc, nieco lepiej mógł określić kierunek, z którego dobiegały głosy. Connie i morderca byli gdzieś przed nim, choć z początku nie mógł ocenić, jak blisko siebie. Skrzynie zasłaniały mu widok na dalsze uliczki labiryntu.

– Don‘t Be Cruel - nie bądź okrutna – poprosił morderca.

– Love Me - kochaj mnie – namawiała go Connie.

– The Impossible Dream - nierealne marzenie – odpowiedział smutno.

Byli w odległym kącie strychu, i to bardzo blisko siebie.

– Stuck on You - szaleję za tobą – nie dawała za wygraną Connie.

– Don’t Be Cruel.

Harry dostrzegł zmianę głosu mordercy, szybkość udzielanych odpowiedzi i powtarzanie tego samego tytułu, jakby rozmowa go rozdrażniła.

– I Need Your Love Tonight - chcę, byś mnie kochał dziś w nocy – powiedziała to Connie.

– Don’t Be Cruel.

Harry przestał zważać na własne bezpieczeństwo. Ruszył szybko w stronę głosów, w obszar gęściej zastawiony manekinami. Białe barki, wdzięczne ramiona, ręce wskazujące coś lub uniesione w wiecznym geście powitania. Namalowane, niewidzące oczy, namalowane usta rozchylone w zastygłym półuśmiechu lub by rzucić nigdy nie wypowiedziane słowa pozdrowienia czy wydać pozbawione żaru erotyczne westchnienie.

Było tu również więcej pająków. Pajęczyny czepiały się włosów i ubrania. Nie zatrzymując się, starł je z twarzy. Wiotkie strzępki osiadały mu na wargach i języku. Poczuł falę mdłości. Z trudem je powstrzymał i wypluł ślinę zmieszaną z pajęczynami.

– It’s Now Or Never - teraz lub nigdy – mamiła Connie gdzieś niedaleko.

Monotonna odpowiedź brzmiała bardziej jak ostrzeżenie niż jak prośba:

– Don’t Be Cruel.

Harry miał wrażenie, że facet wcale nie dał się zwieść i tyka jak bomba, bliski kolejnej eksplozji.

Zbliżył się o kolejny metr lub dwa i stanął, obracając głowę to w jedną, to w drugą stronę, wytężając słuch w obawie, że łomot jego serca zagłuszy wszystkie inne odgłosy.

– I’m Yours - jestem twoja, Kiss Me Quick - pocałuj mnie szybko – wabiła dalej Connie, zniżając głos do scenicznego szeptu, który miał stworzyć wrażenie intymności.

Harry podziwiał jej wyczucie i zręczność, lecz obawiał się, czy w zapale wykołowania mordercy nie zapomniała o możliwości, że jego odpowiedzi nie płyną z wewnętrznych rozterek i tęsknoty, lecz z podobnej chęci, żeby wykołować j ą.

– Playing for Keeps - grajmy o wszystko! One Broken Heart for Sale - złamane serce na sprzedaż!

Słyszał jej głos tuż przed sobą, jedno, najwyżej dwa przejścia w przodzie, nieco w bok.

– Ain‘t That Loving You Baby - czy to nie jest miłość? Crying in the Chapel - płaczę w kaplicy – szept Connie był natarczywy, jakby ona również zdała sobie sprawę, że rozmowa kuleje.

Harry w napięciu czekał na odpowiedź, wpatrując się w mrok. Nagle obejrzał się za siebie, bo wyobraził sobie, że uśmiechnięty morderca o księżycowe bladej twarzy skrada się tuż za nim.

Na strychu panowała cisza. Zdawało się, że to miejsce wręcz promieniuje ciszą, jak słońce światłem. Niewidzialne pająki poruszały się bezszmerowo w ciemnych zakamarkach, miliony pyłków kurzu wirowały w powietrzu równie bezdźwięcznie jak planety i asteroidy w głuchej próżni kosmosu, a po obu stronach Harry’ego grupy manekinów patrzyły nie widząc, słuchały nie słysząc, wyciągały ręce bez celu.

Szept Connie wyszedł spomiędzy zaciśniętych zębów twardo jak groźba, już nie zachęta, lecz wyzwanie; poszerzyła też swoją wypowiedź o coś więcej niż tytuły piosenek:

– Any Way You Want Me, padalcu, no chodź, chodź do mamusi. Let Yourself Go, parszywcu.

Brak odpowiedzi.

Bezruch i cisza. Niesamowity, stężały bezruch, jak na obrazie zastygłym w mózgu nieboszczyka.

Harry miał dziwne wrażenie, że sam staje się manekinem, że jego ciało przemienia się w gips, kości w stalowe pręty, a żyły i ścięgna w kłębki drutu. Poruszył gałkami ocznymi i przesunął wzrokiem po martwych mieszkańcach poddasza.

Namalowane oczy. Białe piersi z wiecznie sterczącymi sutkami, krągłe uda, zwarte pośladki, przechodzące w ginące w mroku linie ud. Bezwłose torsy. Mężczyźni i kobiety. Łyse czaszki lub skołtunione peruki, przypudrowane kurzem.

Namalowane usta. Wysunięte jakby do całusa albo w kapryśnym grymasie, lekko rozchylone, jak w miłosnym upojeniu pod dotykiem kochanka, ułożone w nieśmiały uśmiech, u niektórych szerszy, wtedy połysk zębów, ówdzie uśmiech bardziej zamyślony, a dalej pełny, od ucha do ucha… Nie! Błąd! Połysk zębów? Zęby manekinów nie błyszczą. Nie zwilża ich ślina.

Ten jeden, tam, w niszy, za czterema prawdziwymi manekinami, przebiegły mim, wyglądający spomiędzy łysych i uperuczonych głów, prawie ukryty w cieniu, lecz wilgotne oczy lśnią w ciemności, nie dalej niż dwa metry, przed Harrym, uśmiech się rozszerza, lecz szczelina ust jest równie pozbawiona wesołości jak rana, cofnięty podbródek, księżycowe blada twarz i jeszcze jeden tytuł piosenki, tak cichy, że ledwie słyszalny:

– Blue Moon - smutny księżyc.

Harry nacisnął spust.

Morderca otworzył ogień może o ułamek sekundy wcześniej. Strych napełnił się hukiem i echem wystrzałów. Harry dostrzegł błysk u wylotu lufy, wymierzonej prosto w jego pierś – o Boże, nie! – i opróżnił bębenek szybciej, niż wydawało się fizycznie możliwe, nawet by nie zdążył mrugnąć, gdyby się na to odważył; siła odrzutów omal nie wytrąciła mu broni z ręki.