Выбрать главу

Nie uformowany w pełni Vince postąpił krok w jej stronę, mijając psa.

Odwróciła się i rzuciła do ucieczki, ciągnąc za sobą Danny’ego, przekonana, że zastygnie w pół kroku. Co będzie wówczas czuła? Czy okryje ją ciemność, czy też zobaczy Vince’a, jak wychodzi zza jej pleców i staje oko w oko? Czy spadnie w studnię ciszy, czy też usłyszy jego nienawistny głos? Poczuje razy, jakimi ją obsypie, czy będzie równie niewrażliwa na ból jak lewitująca obok gałązka eukaliptusa?

Nagle w alejce zawył wiatr i omal nie zbił jej z nóg. Świat znów napełnił się dźwiękami.

Obróciła się i zdążyła zobaczyć, jak zawieszony w powietrzu Woofer wraca do życia i kończy przerwany skok. Nie było już jednak nikogo do atakowania. Vince zniknął. Pies wylądował na chodniku, pośliznął się, przeturlał przez grzbiet i poderwał na nogi, kłapiąc zębami na wszystkie strony. Ogłupiały i przestraszony szukał swej ofiary, która na jego oczach rozpłynęła się w powietrzu.

Danny płakał.

Wyglądało na to, że niebezpieczeństwo minęło. Wokół nie było żywej duszy, tylko ona, jej synek i pies. Nie uspokojona tym popędziła Danny’ego do samochodu, chcąc jak najszybciej stąd uciec. Po drodze oglądała się bezustannie na krzaki w rowie i głębokie cienie między wielkimi drzewami, z lękiem, że potwór znów wypełznie ze swej kryjówki, by pożreć ich serca wcześniej, niż obiecał.

Na niebie zamigotała błyskawica. Rozległ się głośny grzmot.

Zapachniało nadchodzącą ulewą. Ta woń ozonu przypominała Janet zapach świeżej krwi.

8

Harry Lyon siedział przy stoliku w kącie restauracji, ściskając w dłoni szklankę z wodą. Drugą dłoń miał zwiniętą w pięść. Od czasu do czasu wypijał łyk i każdy kolejny wydawał mu się zimniejszy niż poprzedni, jakby od jego ręki nie biło ciepło, lecz chłód, który przenikał do wody w szklance.

Wodził wzrokiem po przewróconych meblach, zniszczonych roślinach, stłuczonym szkle, rozrzuconym wszędzie jedzeniu i plamach krzepnącej krwi. Wyniesiono już dziewięć rannych osób, lecz zwłoki dwojga zabitych leżały jeszcze tam, gdzie ich dosięgła śmierć. Wokół nich krzątał się policyjny fotograf i technicy z laboratorium.

Harry dostrzegał otaczające go przedmioty i ludzi, rejestrował rozbłyski flesza, lecz oczami duszy wciąż wyraźnie widział księżycowe bladą twarz mordercy, patrzącą na niego z góry poprzez splątane kończyny manekinów. Rozchylone usta wilgotne od krwi. Bliźniacze okna oczu i malujący się w nich obraz piekła.

Od kiedy zdjęto z niego trupa i wystawowe kukły, Harry nie mógł się nadziwić, że żyje. Brzuch wciąż go bolał w miejscu, gdzie wbiła się ręka manekina, przyciskana ciężarem kilku gipsowych torsów i ciała zbrodniarza. Harry myślał wtedy, że został trafiony. Morderca dwukrotnie strzelił do niego z bliska, lecz oba pociski ugrzęzły w dzielących ich manekinach.

Z pięciu strzałów, jakie oddał Harry, co najmniej trzy spowodowały poważne uszkodzenia ciała.

Stolik mijali detektywi w cywilu i technicy, którzy szli przez kuchnię na strych albo wracali z góry. Niektórzy zagadywali do Harry’ego lub klepali go po ramieniu.

– Dobrze załatwione.

– Harry, wszystko w porządku?

– Ładną robótkę żeś odwalił, stary.

– Nie trzeba ci czegoś?

– Niezła rozpierdówa, co, Harry?

Mruczał “Dzięki”, “Tak” lub “Nie” albo tylko potrząsał głową. Nie był w stanie rozmawiać, a już na pewno nie był w stanie objąć roli bohatera.

Na zewnątrz zebrał się tłum gapiów, którzy napierali na ustawione przez policję bariery i zerkali ciekawie do środka przez całe i wytłuczone okna. Próbował wymazać ich sprzed oczu, bo zbyt wielu ludzi w tłumie przypominało mu mordercę gorączkowo błyszczącym wzrokiem i wyrazem niezdrowego podniecenia, który wypełzł na ich zwyczajne, banalne twarze.

Z wahadłowych kuchennych drzwi wyszła Connie. Postawiła przewrócone krzesło i usiadła przy stoliku. W ręku trzymała otwarty notes.

– Nazywał się James Ordegard – przeczytała. – Trzydzieści jeden lat. Nieżonaty. Mieszkał w Laguna. Inżynier. Nie figuruje w policyjnych rejestrach. Nigdy nawet nie zarobił mandatu.

– Czy coś go łączyło z tą restauracją? Może pracuje tu była żona czy dziewczyna?

– Nie, jak dotąd nie możemy znaleźć żadnego powiązania. Nikt z pracowników go nie rozpoznał. Chyba nigdy tu nie był.

– Miał przy sobie samobójczy list?

– Nie. Wygląda na cichego, nieobliczalnego szaleńca.

– Rozmawiali z kimś u niego w pracy?

Skinęła głową.

– Zatkało ich. Był dobrym pracownikiem, zadowolony z życia…

– Jednym słowem wzorowy obywatel.

– Tak to się mówi.

Fotograf zrobił jeszcze kilka zdjęć leżących nie opodal zwłok kobiety po trzydziestce. Ostre światło flesza kłuło w oczy. Harry zdał sobie sprawę, że od czasu kiedy on i Connie przyszli tu na lunch, pogoda się zmieniła. Niebo było zachmurzone.

– Przyjaciele, rodzina? – spytał.

– Mamy nazwiska, ale jeszcze z nikim nie rozmawialiśmy. Z sąsiadami też nie. – Zamknęła notes. – Jak tam zdrówko?

– Już mi lepiej.

– Brzuch boli?

– Prawie nie. Jutro będzie gorzej. Skąd, u diabła, wytrzasnął granaty?

Wzruszyła ramionami.

– Dowiemy się.

Trzeci granat, zrzucony w dół przez wejście na strych, spadł obok oficera policji z Laguna Beach. Ciężko ranny policjant znajdował się teraz w szpitalu, rozpaczliwie walcząc o życie.

– Granaty. – Harry wciąż nie mógł uwierzyć. – Słyszałaś kiedyś coś podobnego?

Natychmiast pożałował, że w ogóle zadał to pytanie. Wiedział, że to ją skłoni do podjęcia ulubionego tematu – Babilonu schyłku tysiąclecia i przykładów degeneracji społecznej.

Connie zmarszczyła brwi i odparła:

– Czy słyszałam kiedyś coś podobnego? Nawet dużo gorszego. Rok temu w Nashville pewna kobieta zabiła swojego chłopaka, kalekę. Zgadnij jak. Podpaliła jego wózek inwalidzki.

Harry westchnął.

Connie ciągnęła dalej:

– W Bostonie ośmiu nastolatków zgwałciło i zabiło kobietę. Wiesz, jaki podali powód? Było im nudno. Oni się nudzili! Rozumiesz, władze miasta były nie w porządku, bo nie zapewniły dzieciom rozrywek.

Spojrzał na ludzi, cisnących się do barier przed frontem restauracji – i szybko odwrócił oczy.

– Po co zbierasz te perełki?

– Słuchaj, Harry, nastał wiek chaosu. Bądź wreszcie na czasie.

– Chyba wolę być staroświecki.

– Dobry glina powinien rozumieć ducha czasów. Musisz się wczuć w rytm destrukcji. Cywilizacja wali się z hukiem na naszych oczach. Każdy chce mieć pozwolenie na wszystko, ale bez ponoszenia odpowiedzialności, więc system zaczyna puszczać w szwach. Musisz wiedzieć, kiedy złamać prawo, żeby ocalić system, i utrzymać się na powierzchni, kiedy znienacka wzbiera fala szaleństwa.

Patrzył na nią, co było dużo łatwiejsze niż zastanawianie się nad jej słowami. Przeraziła go myśl, że może Connie ma rację. Nie był w stanie tego rozważać. Nie mógł. W każdym razie nie akurat teraz. A widok jej ślicznej twarzy odwracał myśli od tych ponurych spraw.

Connie nie odpowiadała obecnemu amerykańskiemu ideałowi urody, prezentowanemu przez panienki z telewizyjnych reklam piwa, i nie roztaczała ociekającego potem i seksem egzotycznego powabu żeńskich gwiazd rockowych o silikonowych biustach i grubym na palec makijażu estradowym, które z niezrozumiałych powodów wprawiały w ekstazę kilka generacji nastolatków; była jednak bardzo ładna. Przynajmniej zdaniem Harry’ego. Nie żeby się w niej durzył. Co to, to nie. Niemniej był mężczyzną, a ona kobietą, pracowali razem, więc naturalną koleją rzeczy nie mógł nie zauważyć, że Connie ma piękne gęste, ciemne, niemal czarne włosy o jedwabistym połysku, chociaż ścinała je krótko i przeczesywała głównie palcami. Jej niebieskie oczy, kiedy światło odbijało się w nich pod pewnym kątem, miały fiołkowy odcień, i mogłyby być urzekające, gdyby nie ich czujny, podejrzliwy, typowy dla gliny wyraz.