Выбрать главу

Miała trzydzieści trzy lata, o cztery mniej od niego. W rzadkich chwilach, kiedy się uśmiechała, wyglądała na dwadzieścia pięć. Najczęściej jednak posępna mądrość, płynąca z zawodowych doświadczeń, sprawiała, że Connie wyglądała na starszą, niż była w rzeczywistości.

– Co się tak na mnie gapisz? – spytała.

– Zastanawiam się tylko, czy naprawdę jesteś w środku taka twarda, jak to udajesz.

– Do tej pory powinieneś wiedzieć.

– O właśnie – powinienem.

– Nie odstawiaj Freuda, Harry.

– Nie będę. – Pociągnął łyk wody.

– Lubię w tobie to, że nie próbujesz poddawać psychoanalizie każdego, kto się napatoczy. Całe to gadanie o podświadomości jest gówno warte.

– Też tak myślę.

Nie zaskoczyło go, że mają w tej sprawie podobne zdanie. Pomimo wielu różnic byli do siebie podobni w stopniu wystarczającym, by dobrze im się razem pracowało. Nie miał natomiast pojęcia, czy doszli do tego samego wniosku z podobnych, czy zupełnie przeciwstawnych powodów.

Czasami myślał, że warto by zgłębić przyczyny jej niektórych poglądów. Potem znów dochodził do wniosku, że zacieśnienie znajomości wprowadziłoby w ich wzajemne stosunki niepotrzebny zamęt. Nie cierpiał zamętu i bałaganu. W układach zawodowych często lepiej unikać zbytniej poufałości i utrzymać bezpieczny dystans, rodzaj strefy buforowej – szczególnie kiedy oboje zainteresowani noszą przy sobie broń.

W dali przetoczył się grzmot.

Chłodny powiew wśliznął się przez duże wybite okno, w którego ramie tkwiły ostre kawałki szkła, i dotarł w głąb restauracji. Na podłodze zaszeleściły rozrzucone papierowe serwetki.

Harry z utęsknieniem czekał na deszcz. Świat potrzebował oczyszczenia, odświeżenia.

– Pójdziesz na pranie mózgu? – spytała Connie.

Po każdej strzelaninie funkcjonariuszom Centrum Zadań Specjalnych zalecano kilka posiedzeń z psychologiem.

– Nie – odrzekł Harry. – Nic mi nie jest.

– Wypnij się na pracę i spadaj do domu.

– Nie mogę zostawić wszystkiego na twojej głowie.

– Dam sobie radę.

– Co z papierkową robotą?

– Mogę odwalić.

– Taaak, tylko że w twoich raportach zawsze aż się roi od błędów.

Potrząsnęła głową.

– Za bardzo się przejmujesz, Harry.

– Wszystko to można zrobić w komputerze, a tobie się nawet nie chce włączyć funkcji sprawdzania pisowni.

– Dopiero co jakiś świr rzucał we mnie granatami. Pieprzę pisownię.

Pokiwał głową i wstał od stolika.

– Wrócę do biura i zacznę pisać raport.

Przy akompaniamencie następnego grzmotu podeszło do zwłok dwóch pracowników kostnicy, ubranych w białe kitle. Pod nadzorem zastępcy koronera zabrali się do usunięcia ofiary z miejsca zbrodni.

Connie podała Harry’emu swój notes z danymi potrzebnymi do raportu.

– No to hej, na razie – powiedziała.

– Hej.

Jeden z pracowników otwierał worek na zwłoki. Worek zwinięty był tak ciasno, że warstwy plastyku oddzielały się od siebie z nieprzyjemnym ni to mlaskaniem, ni to trzaskiem.

Harry’emu zrobiło się niedobrze.

Martwa kobieta leżała na brzuchu. Słyszał od któregoś z detektywów, że dostała w pierś i twarz. Nie chciał widzieć, co z niej zostało, i nie czekał, aż ją obrócą na wznak.

Powstrzymując torsje skierował się do wyjścia.

– Harry? – zatrzymał go głos Connie.

Obejrzał się z ociąganiem.

– Dzięki – powiedziała.

– Nawzajem.

Tym skąpym dialogiem skwitowali fakt, że raz jeszcze udało im się wyjść z tego cało, wyrazili wzajemną wdzięczność za pomoc w obliczu śmiertelnego niebezpieczeństwa i nie mieli zamiaru wracać do tego tematu.

Ruszył znowu do drzwi, wzdrygając się na myśl o tłumie gapiów.

Za sobą usłyszał wilgotne cmoknięcie – ludzie w białych kitlach podnosili zwłoki z kałuży krzepnącej krwi.

Dlaczego właściwie został gliną? Musiał chyba postradać zmysły.

Zastanowił się, kim mógłby być, gdyby wybrał inny zawód, lecz jak zwykle w takich chwilach zawodziła go wyobraźnia. Może naprawdę istnieje coś takiego jak przeznaczenie – potęga większa niż siły poruszające Ziemię wokół Słońca i utrzymujące układy planetarne – która kieruje naszym życiem? Może ludzie to tylko pionki przesuwane po szachownicy, a wolna wola nie istnieje?

Policjant stojący w drzwiach odsunął się na bok, żeby go wypuścić.

– Co za menażeria – powiedział.

Harry nie był pewny, czy policjant ma na myśli ludzi w ogóle, czy żądny wrażeń tłum.

Na dworze ochłodziło się znacznie. Niebo nad wierzchołkami drzew było szare jak cmentarny granit.

Za drewnianymi kozłami, między którymi rozpięto żółtą taśmę, kilkadziesiąt osób popychało się i wyciągało szyje, żeby lepiej widzieć miejsce zbrodni. Chłopcy z ekstrawaganckimi fryzurami stali obok poważnych biznesmenów w garniturach i plażowych łazików w obciętych nad kolanami dżinsach i pstrokatych koszulach. Kilku jadło wielkie ciastka z czekoladą, kupione w pobliskiej piekarni. Panował ogólny nastrój wesołości, jakby wszyscy myśleli, że śmierć to coś, co ich nie dotyczy.

Harry stał się ośrodkiem zainteresowania. Nie patrzył nikomu w oczy. Nie chciał widzieć pustki, jaka się w nich odbijała.

Skręcił w prawo i minął okno z ocalałą szybą. Drugie było wybite, we framudze sterczało kilka trójkątnych odłamków. Kawałki szkła poniewierały się na.betonie.

Ogrodzony chodnik przed frontem restauracji był pusty – lecz w tejże chwili młody mężczyzna, na oko mający ze dwadzieścia lat, prześliznął się pod żółtą taśmą, w miejscu gdzie była zawiązana między dwoma drzewami. Ruszył przed siebie, jakby nieświadom obecności Harry’ego.

– Proszę się cofnąć za barierkę – powiedział Harry.

Mężczyzna – dokładniej mówiąc chłopak w znoszonych adidasach, dżinsach i koszulce z reklamą piwa – jakby nie słyszał. Stanął przed rozbitym oknem i aż się wychylił nad ramą, pochłonięty bez reszty tym, co się działo we wnętrzu restauracji.

Harry spojrzał w tym samym kierunku i zobaczył zwłoki kobiety, które ludzie w białych kitlach z wysiłkiem pakowali do worka.

– Powiedziałem, żebyś wracał za barierkę.

Stali teraz blisko siebie. Chłopak był szczupły, czarnowłosy, kilka centymetrów niższy od Harry’ego, który miał przeszło metr osiemdziesiąt. Patrzył zafascynowany na zwłoki, na błyszczące lateksowe rękawiczki pracowników kostnicy, które z każdą chwilą stawały się czerwieńsze, jakby nieświadom tego, że Harry stoi tuż obok.

– Słyszałeś?

Smarkacz nie zareagował. Usta miał lekko rozchylone w wyrazie oczekiwania i wstrzymywał oddech. Oczy stały się szkliste – wyglądał jak zahipnotyzowany.

Harry położył mu rękę na ramieniu.

Chłopak odwrócił się powoli od krwawej sceny, lecz jego wzrok wciąż był nieobecny. Oczy patrzyły gdzieś na wskroś Harry’ego. Miały barwę lekko sczerniałego srebra. Różowy język przesunął się po dolnej wardze, jakby smarkacz delektował się jakimś przysmakiem.

Harry zapewne zniósłby spokojnie nieposłuszeństwo i aroganckie, puste spojrzenie, lecz wyprowadził go z równowagi ten ruch języka, nieprzyzwoitego różowego koniuszka, zostawiającego wilgotny ślad na nieco zbyt pełnych ustach. Nagle zapragnął dać gnojowi taki wycisk, żeby wypluł własne zęby i czołgał się na kolanach, stłamsić jego bezczelną pewność siebie i wbić do łba nieco szacunku dla zmarłych.