Выбрать главу

Poza tym bała się czyjejś nieposkromionej ciekawości. Nie chciała odpowiadać na pytania na swój temat, nie chciała mówić o swojej przeszłości. Przecież była morderczynią. Jeżeli ktoś znalazł zwłoki Vince’a, mogła być poszukiwana przez policję.

Nie odzywała się nawet do Danny’ego, który nie potrzebował zachęty do jedzenia ani upomnień co do dobrych manier. Mimo że miał dopiero pięć lat, wiedział, jak się zachować przy stole.

Janet była z niego dumna. Od czasu do czasu gładziła go po włosach albo klepała po ramieniu, by wiedział, że się nim szczyci.

Boże, ależ go kochała! Był taki mały, taki niewinny, tak cierpliwie znosił codzienne trudy. Nic mu się nie może stać. Musi mieć szansę dorosnąć, stać się kimś.

Mogła cieszyć się obiadem tylko wówczas, gdy udawało jej się nie myśleć o policjancie. Policjancie, który zmieniał postać. Który prawie zmienił się w wilkołaka. Który potrafił zmienić się w Vince’a i zatrzymać Woofera w pół skoku.

Po spotkaniu w alejce Janet ruszyła w ulewnym deszczu na północ, w stronę Los Angeles, by jak najbardziej oddalić się od tajemniczej istoty, która chciała ich zabić i powiedziała, że może ich znaleźć bez względu na to, dokąd uciekną. Janet jej wierzyła, ale bierne czekanie na śmierć było nie do zniesienia.

Dotarła zaledwie do Corona Del Mar, następnego miasta przy autostradzie prowadzącej wzdłuż wybrzeża, gdy uświadomiła sobie, że musi wrócić. W Los Angeles musiałaby się dowiedzieć, jakie okolice są najlepsze do myszkowania w śmieciach, kiedy przyjeżdżają ludzie wywożący nieczystości, żeby móc przeszukać kubły tuż przed ich przyjazdem, w których dzielnicach policja jest najbardziej pobłażliwa, gdzie można zwracać puszki i butelki, gdzie znaleźć innego dobroczyńcę w rodzaju pana Ishigury, i wielu innych rzeczy. Miała mało pieniędzy i nie mogła liczyć na to, że nędzne oszczędności wystarczą na życie, dopóki nie pozna prawideł gry w nowym miejscu. Nie było wyboru – musiała zostać w Laguna Beach.

Chyba najgorszą stroną życia nędzarza był brak możliwości wyboru.

Wróciła do Laguna Beach, czyniąc sobie w duchu gorzkie wyrzuty za zmarnowaną benzynę.

Zaparkowała w bocznej uliczce. Przesiedzieli w samochodzie całe deszczowe popołudnie. W szarym półmroku, przy akompaniamencie sapania Woofera, który drzemał na tylnym siedzeniu, czytała Danny’emu historie z grubej książki, znalezionej w kuble ze śmieciami. Chłopiec uwielbiał głośne czytanie. Siedział jak zaczarowany, a na jego twarzy igrały perłowe i srebrne cienie kropel deszczu, rysujących wzory na przedniej szybie.

Dzień dobiegał końca. Pora wracać do starego dodge’a na nocny odpoczynek. Janet była wyczerpana i wiedziała, że Danny zaśnie, gdy tylko przyłoży głowę do poduszki. Sama nie odważy się zmrużyć oka, bo niby-policjant mógłby zaskoczyć ich podczas snu.

Kiedy zanieśli brudne talerze do zlewu, podeszła do nich Loretta, kucharka. Była to krępa kobieta w średnim wieku, o cerze gładkiej jak porcelana i czole bez jednej zmarszczki, jakby nigdy nie trapiły jej żadne zmartwienia. Ręce miała silne i czerwone od pracy w kuchni. Niosła tackę z metalowej folii, pełną kawałków mięsa.

– Wciąż macie tego psa? – spytała. – Tego ładnego kundla, który był z wami kilka razy?

– Nazywa się Woofer – oznajmił Danny.

– Poczuł sympatię do mojego małego – powiedziała Janet. – Czeka na nas na dworze.

– Mam tu dla niego coś dobrego. – Loretta wskazała resztki mięsa.

Ładna jasnowłosa pielęgniarka, która stała obok i piła mleko, usłyszała ich rozmowę.

– Naprawdę jest taki ładny?

– Zwykły kundel – odparła Loretta – nie żadna fikuśna rasa, ale taki fajny, że mógłby grać w filmie.

– Kocham psy – oświadczyła pielęgniarka. – Sama mam trzy. Mogłabym go zobaczyć?

– Pewnie, pewnie. – Loretta nagle zreflektowała się i uśmiechnęła do Janet. – Czy Angelina może go zobaczyć?

Czyli ta pielęgniarka miała na imię Angelina.

– Ależ naturalnie, dlaczegóż by nie? – odparła Janet.

Loretta poszła pierwsza w stronę drzwi wychodzących na ulicę. Na tacce nie było tłuszczu ani żył, lecz smakowite kawałki szynki i indyka.

Woofer siedział na dworze, oblany stożkiem żółtego światła ulicznej latarni. Czekał cierpliwie. Głowę przekrzywił w bok, jak zwykle jedno ucho postawił, drugie miał oklapnięte, a na pysku wyraz zaaferowania. Chłodny powiew wiatru zmierzwił mu futro.

Angelina wpadła w zachwyt.

– Jaki śliczny!

– On jest mój – powiedział Danny tak cicho, że usłyszała go chyba tylko Janet.

Woofer, jakby zrozumiał pochwałę pielęgniarki, energicznie zamiótł asfalt puszystym ogonem.

Może rzeczywiście zrozumiał. Już tego dnia, gdy go spotkali, Janet stwierdziła, że jest bardzo inteligentny.

Angelina wzięła od kucharki tackę z kawałkami mięsa, wysunęła się przed wszystkich i przykucnęła przed psem.

– Naprawdę jesteś śliczny. Popatrz na to, piesku. Nieźle wygląda, co? Założę się, że ci będzie smakowało.

Woofer zerknął na Janet, jakby czekając na pozwolenie przed rozpoczęciem uczty. Był teraz bezpańskim psem, włóczęgą, lecz wszystko wskazywało na to, że kiedyś do kogoś należał. Umiał powściągnąć swoje odruchy, jakby ktoś nauczył go dyscypliny; potrafił też okazywać uczucia jak te zwierzęta – i zapewne ludzie – którzy są lub byli kiedyś kochani.

Janet skinęła głową.

Dopiero wtedy Woofer rzucił się łapczywie na mięso.

Niespodziewanie Janet dostrzegła między sobą i psem pewne podobieństwo. Jej rodzice traktowali ją z okrucieństwem, jakie niektórzy ludzie okazują wobec zwierząt. Matka i ojciec psa traktowaliby bardziej po ludzku. Vince nie był lepszy. Wprawdzie nic nie świadczyło, że Woofer był bity czy głodzony, lecz z pewnością ktoś go wyrzucił. Nie miał obroży, a wychował się wśród ludzi – widać to było po chęci, z jaką starał się przypodobać, i potrzebie uczucia. Takie porzucenie było również okrutne. Musiał mieć za sobą wiele ciężkich chwil.

Postanowiła go zatrzymać bez względu na kłopoty i koszty. Łączyła ich więź, którą należało uszanować – oboje byli bezradni i opuszczeni, lecz w potrzebie umieli zdobyć się na odwagę.

Woofer pałaszował z psim entuzjazmem, a pielęgniarka głaskała go i drapała za uszami, przemawiając czule.

– Mówiłam ci, że jest śliczny – powiedziała Loretta, zakładając ręce na ogromnym biuście i patrząc rozpromienionym wzrokiem na psa. – Powinien grać w filmach, ani chybi. Istny mały czaruś.

– On jest mój – powtórzył Danny z niepokojem i znów tak cicho, że jego słowa dotarły tylko do Janet. Stał przy matce, trzymając się jej kurczowo. Położyła mu uspokajająco dłoń na ramieniu.

W połowie posiłku Woofer nagle podniósł oczy znad tacki i spojrzał ciekawie na Angelinę. Znów postawił jedno ucho. Obwąchał wykrochmalony biały fartuch i szczupłe dłonie, po czym wepchnął głowę pod jej kolana, żeby obwąchać buty. Ponownie szturchnął nosem ręce i polizał je, sapiąc i skomląc, tańcząc w miejscu z nagłym podnieceniem.

Pielęgniarka i kucharka roześmiały się, myśląc, że wyraża tak swoją radość z obfitości dobrego jedzenia i uwagi, jaką mu się okazuje, lecz Janet wiedziała, że to coś innego. Pomiędzy sapaniem i skamleniem wychwyciła krótkie niskie warknięcia, jakby złapał woń, która nie przypadła mu do gustu. Przestał też machać ogonem.