Выбрать главу

W szarym półmroku powieki wyglądały na zamknięte, lecz kiedy światło lampy padło na ściągniętą twarz, wyszło na jaw, że zostały niegdyś zaszyte. Nić chirurgiczna rozpuściła się dawno temu, a brzegi dolnych i górnych płatków skóry zrosły się ze sobą. Nie było pod nimi nic, tylko puste oczodoły, więc zapadły się do środka, pozostawiając płytkie wgłębienia.

Na pewno nie urodziła się bez gałek ocznych. Pewnie je straciła w jakimś okropnym wypadku. Obrażenia musiały być bardzo rozległe, jeśli chirurdzy zrezygnowali nawet ze wstawienia szklanych oczu. Intuicja podpowiedziała Janet, że ta kobieta natknęła się kiedyś na kogoś gorszego od Vince’a i na zimne okrucieństwo, które przewyższało pijackie ekscesy jej własnych rodziców.

Angelina i sanitariusz podeszli z obu stron do łóżka, nazywając niewidomą Jennifer i zapewniając ją, że wszystko jest w porządku. Woofer zeskoczył na podłogę i wyminął ich błyskawicznym zwodem. Zamiast skierować się wprost do drzwi, wpadł do przyległej łazienki, którą pacjentka dzieliła z chorą w sąsiednim pokoju, i dopiero stamtąd wydostał się na korytarz.

Janet, trzymając Danny’ego za rękę, pierwsza ruszyła w pogoń. Nie tylko dlatego, że ponosiła winę za to, co się stało, i bała się, że przywilej jadania obiadów w “Pacific View” zostanie cofnięty na zawsze, lecz głównie z chęci opuszczenia tego mrocznego, dusznego pokoju i jego niewidomej mieszkanki o twarzy białej jak mąka. Woofer pobiegł głównym korytarzem do poczekalni.

Janet klęła siebie w duchu za przygarnięcie kundla. Najgorsze było nie upokorzenie, lecz rozgłos i uwaga, jaką na nich ściągnął swoim głupim wybrykiem. Panicznie się bała zwracać na siebie uwagę. Jej filozofia życiowa nakazywała siedzieć cicho i trzymać się na uboczu – to był jedyny sposób, by uniknąć krzywdy. Poza tym wolała pozostać niewidoczna, dopóki zwłoki jej męża nie przeleżą na pustyni rok czy dwa.

Woofer był dla nich zbyt szybki, chociaż trzymał pysk tuż przy podłodze, węsząc za każdym krokiem.

Recepcjonistka na popołudniowej zmianie była młodą kobietą meksykańskiego pochodzenia, z włosami związanymi czerwoną wstążką w koński ogon. Podniosła się zza biurka, żeby sprawdzić przyczynę hałasu. Jednym rzutem oka oceniła sytuację i szybko zareagowała. Kiedy Woofer wpadł do poczekalni, otworzyła drzwi wejściowe. Pies przemknął obok niej i wyskoczył na ulicę.

Janet wybiegła za nim i zatrzymała się bez tchu przed frontowymi schodami. Lecznica znajdowała się na wschód od nabrzeżnej autostrady, przy łagodnie opadającej ulicy, wzdłuż której rosły ozdobne kufliki i drzewka laurowe. Uliczne latarnie rzucały niebieskawe światło. Gdy przelotny wietrzyk poruszał gałązkami, na chodniku drżały cienie liści.

Woofer, pocętkowany plamami światła i cienia, oddalił się już o jakieś piętnaście metrów, obwąchując niestrudzenie chodnik, zarośla, pnie drzew, krawężnik. Najwięcej węszył w powietrzu, próbując złapać jakiś nieuchwytny zapach. Burza strąciła z krzewów mnóstwo długich, cienkich różowych kwiatków, które zaścielały chodnik jak kolonie wodorostów, wyrzuconych przez olbrzymią falę przypływu. Woofer obwąchując je kichnął raz i drugi. Przystawał co jakiś czas, lecz zaraz biegł dalej.

– Woofer! – zawołał za nim Danny.

Kundel odwrócił łeb i spojrzał na nich.

– Wracaj! – prosił chłopiec.

Woofer zawahał się, potem przekrzywił łeb, kłapnął zębami i ruszył w dalszy pościg za zjawą.

Walcząc ze łzami, Danny powiedział:

– Myślałem, że mnie polubił.

Te słowa sprawiły, że Janet pożałowała nie wypowiedzianych przekleństw, jakimi obsypywała psa jeszcze przed chwilą. Zaczęła wołać Woofera.

– On do nas wróci – uspokajała synka.

– Nie chce wrócić.

– Może teraz nie, ale później, jutro lub pojutrze, wróci do domu.

– Jak może wrócić, skoro my nie mamy żadnego domu? – Głos chłopca drżał z żalu.

– Mamy samochód – powiedziała niepewnie.

Uświadomiła sobie dobitniej niż kiedykolwiek, jak żałosnym schronieniem jest ich stary, zardzewiały dodge. Na myśl, że nie może zapewnić synkowi lepszego domu, zabolało ją serce. Ogarnął ją strach o przyszłość, gniew na niesprawiedliwość losu, przygnębienie i rozpacz.

– Psy mają lepszy węch niż my – tłumaczyła. – Znajdzie nas. Znajdzie na pewno.

Po chodniku przesuwały się czarne cienie drzew, jak zapowiedź opadłych liści przyszłej jesieni.

Pies dotarł do rogu i skręcił, znikając im z oczu.

– Zobaczysz, on nas znajdzie – powiedziała, choć sama w to nie wierzyła.

Śmierdzące żuki. Wilgotne pnie drzew. Wapienny zapach mokrego betonu. Pieczone kurczaki w pobliskiej siedzibie ludzkiej. Geranium, jaśmin, zeschłe liście. Pachnące kwaśno pleśnią robaki w wilgotnej ziemi rabatek. Ciekawe.

Większość zapachów to zapachy po deszczu. Deszcz oczyszcza świat i zmienia zapachy. Jednak nawet największa ulewa nie potrafi ich zmyć do końca, całych warstw i pokładów, nagromadzonych przez dnie i tygodnie, zostawionych przez ptaki, owady, psy, rośliny, jaszczurki, ludzi, robaki, koty…

Pies chwyta woń kociego futra i zamiera. Zwiera zęby, rozdyma nozdrza, napina mięśnie.

Śmieszna rzecz z tymi kotami. Właściwie nie czuje do nich nienawiści, ale tak miło sieje goni, że trudno się temu oprzeć. Nie ma nic przyjemniejszego niż kot, który ucieka ile sił… no może z wyjątkiem chłopca, który rzuca piłkę, a potem daje coś dobrego do jedzenia.

Woofer gotów jest ruszyć w pogoń za kotem, już podejmuje trop, lecz nos pali go na wspomnienie zadrapań i wielodniowego bólu. Przypomina sobie, jak szybko koty umieją chlasnąć pazurami, a potem wdrapać się na pionowy mur albo drzewo, gdzie nie można ich dogonić. Pies siedzi na dole z obolałym krwawiącym nosem i obszczekuje kota, czując się jak ostatni dureń, a kot liże futerko, patrzy z pogardą, po czym układa się do drzemki, aż w końcu pies po prostu musi pobiec gdzieś i wbić zęby w patyk albo rozszarpać kilka jaszczurek na poprawę humoru.

Spaliny z samochodu. Mokre gazety. Stary but, pełen starego zapachu ludzkich stóp.

Nieżywa mysz. Ciekawe. Nieżywa mysz, gnijąca w rynsztoku. Otwarte oczy. Obnażone małe ząbki. Ciekawe. Śmieszne, że nieżywe rzeczy się nie ruszają. Do czasu kiedy są już długo martwe, wtedy wszystko się w nich rusza, ale to nie one się ruszają, tylko coś w nich. Martwa mysz, sztywny ogonek sterczący prosto w niebo. Ciekawe.

Nagle jest! Ni to człowiek, ni to wilk!

Pies podnosi głowę i szuka słabej nitki zapachu. Ta istota ma zapach niepodobny do wszystkich stworzeń, jakie dotychczas spotkał, i dlatego jest tak ciekawa. Pachnie jak człowiek, ale nie tylko. Jest to również zapach czegoś, co zabija, który czuć od niektórych ludzi i dużych, złych psów, i kojotów, i grzechotników. Pachnie jak coś, co zabija, i to pachnie mocniej niż cokolwiek, z czym Woofer się do tej pory zetknął, co znaczy, że należy zachować ostrożność. A przede wszystkim ma swój własny zapach: trochę jak morze chłodną nocą i trochę inaczej, trochę jak żelazny parkan w upalny dzień i trochę inaczej, trochę jak nieżywa gnijąca mysz i trochę inaczej, trochę jak błyskawica, grzmot, pająki, krew i czarne dziury w ziemi, które są ciekawe, ale przejmują strachem. Ta słaba woń jest jedną cieniutką nitką w misternym arrasie nocnych zapachów, lecz pies idzie jej śladem.

Część druga. Praca policjanta i psie życie

W naszych czasach, wiemy o tym Śmierć zapłatą jest za cnotę. Myśl o czarnej łka godzinie: Zło króluje, dobro ginie. W jarzmie gwałtu i udręki Lód pod stopą naszą cienki. Czyśmy tchórze, czyśmy zuchy Kiedy lód pod nami kruchy? Czy odwaga nam pozwoli Tutaj stać i poswawolić? Czy odwagi w nas na tyle, By wesoło spędzać chwile Wiedząc, że się groźba skrada? Chronić lód – jedyna rada!