Morderca krzyknął znowu:
– A Mess of Blues! Heartbreak Hotel!
– Surrender! - powtórzyła Connie.
– Go Away, Little Girl – odejdź, mała!
Connie wykrzywiła się z pogardą.
– To nie było Elvisa, ty ptasi móżdżku! To śpiewał Steve Lawrence. Surrender!
– Stay Away - trzymaj się z daleka.
– Surrender!
Harry zamrugał, bo pot spłynął mu do oczu, i patrzył na Connie, nic nie rozumiejąc. Nigdy dotąd nie czuł tak wyraźnie, że nie panuje nad sytuacją. Między Connie i obłąkańcem nawiązało się jakieś porozumienie, a on nie miał zielonego pojęcia, o co w tym chodzi.
– I Don’t Care If the Sun Don’t Shine – dla mnie słońce może zajść na zawsze.
– Surrender!
Nagle Harry’emu się przypomniało, że Surrender to tytuł jednego z największych przebojów Presleya.
– Stay Away!
Zaświtało mu, że to może być również tytuł piosenki Presleya.
Connie zanurzyła się w jedno z przejść, ginąc Harry’emu z oczu, i zawołała:
– Now or Never - teraz lub nigdy!
– What d’I Say? - co ci mówiłem?
Zagłębiając się w labirynt, Connie odpowiedziała mordercy dwoma dalszymi tytułami:
– Surrender, I Beg of You - poddaj się proszę!
– I Feel So Bad - tak mi źle.
Po chwili wahania Connie rzuciła:
– Tell Me Why – dlaczego?
– Don’t Ask Me Why - nie pytaj dlaczego.
Prowadzili dialog, złożony z tytułów piosenek Presleya. Zupełnie jak w dziwacznym telewizyjnym quizie, gdzie nie przewidziano nagród za prawidłowe odpowiedzi, lecz za błędne uczestnikowi groziła śmierć.
Nie podnosząc się z półprzysiadu, Harry wsunął się w inne przejście niż to, które wybrała Connie. Na twarzy osiadła mu pajęczyna. Zmiótł ją dłonią i skradał się dalej w obszary mroku, strzeżone przez gipsowych wartowników.
Connie wróciła do wcześniej użytego tytułu:
– Surrender!
– Stay Away!
– Are You Lonesome Tonight - czy jesteś sam dziś wieczorem?
Po chwili milczenia morderca przyznał:
– Lonely Man - samotny.
Harry wciąż nie mógł określić, skąd dobiega głos. Pot lał się z niego strugami, wiotkie nitki pajęczyny przyczepiły się. do włosów i łaskotały brew, w ustach miał smak przypominający mikstury z laboratorium Frankensteina, i ogólnie rzecz biorąc czuł się tak, jakby znalazł się w groteskowym świecie majaczeń narkomana.
– Relax - wyluzuj się! – krzyknęła Connie.
– I Feel So Bad! - powtórzył morderca.
Harry pomyślał, że nie powinien czuć się tak oszołomiony dziwacznym obrotem sytuacji. W końcu żyli w latach dziewięćdziesiątych, epoce, w której powszechnie królował nie rozum, lecz absurd, anormalne zjawiska zaś występowały z taką częstotliwością, że przyjmowano je jak coś naturalnego. Niczyjego zdziwienia nie budzili już bandyci napadający na małe dzielnicowe sklepiki, którzy terroryzowali sprzedawców nie bronią, ale strzykawkami z krwią zakażoną wirusem HIV.
Connie zawołała do mordercy:
– Let Me Be Your Teddy Bear - chcę być twoim pluszowym misiem! – co wydało się Harry’emu zaskakującym zwrotem w rozmowie.
Szaleniec jednak natychmiast odpowiedział, a w jego głosie brzmiała zarazem tęsknota i podejrzliwość.
– You Don’t Know Me - nie znasz mnie.
Connie wystarczyło kilka sekund, żeby wpaść na dobrą odpowiedź:
– I Feel That I’ve Known You Forever - czuję, jakbym cię znała od wieków.
I co tu gadać o dziwactwach, skoro Richarda Ramireza, wielokrotnego mordercę znanego jako Nocny Myśliwy, odwiedzały w więzieniu tłumy młodych kobiet, które uważały go za mężczyznę pociągającego i ekscytująco romantycznego? A tamten facet w Wisconsin? Nie tak dawno temu gotował mięso swoich ofiar na obiad, trzymał w lodówce ustawione rządkiem ucięte głowy, a sąsiedzi mówili, że faktycznie, od lat czuć było jakiś smród z jego mieszkania, a czasami słyszeli krzyki i hałas dużej piły elektrycznej, ale wrzaski nigdy nie trwały długo, a zresztą facet wydawał się taki miły i dobrze nastawiony do ludzi… Oto lata dziewięćdziesiąte. Nic nie mogło się z nimi równać.
– I Will Never Fall in Love Again - nigdy się już nie zakocham – oświadczył w końcu morderca, okazując nieufność wobec zainteresowania, jakie deklarowała Connie.
– Poor Boy - biedny chłopiec – powiedziała z dobrze udanym współczuciem.
– Way down - na samym dnie – irytująco płaczliwy głos odbił się od osnutych pajęczyną krokwi. Depresja, kompleksy i brak poczucia własnej wartości były obecnie typową wymówką wszystkich degeneratów.
– Wear My Ring Around Your Neck – zawieś sobie na szyi mój pierścionek! – krzyknęła zalotnie Connie, pełznąc przez labirynt z zamiarem rozwalenia faceta na miazgę, jak tylko go zobaczy.
Morderca nie odpowiedział.
Harry też nie próżnował i dokładnie sprawdzał wszystkie zakamarki i przejścia, lecz w dalszym ciągu czuł się bezużyteczny. Nigdy się nie spodziewał, że pracując w policji, natknie się na sytuację, która będzie od niego wymagała znajomości przebojów rock and roiła.
Nie cierpiał takich sytuacji, Connie je uwielbiała. Pasowała do tych czasów chaosu; w jej naturze było coś mrocznego i nieokiełznanego.
Dotarł do przejścia prostopadłego do tego, którym się czołgał. Było puste – z wyjątkiem dwóch gołych manekinów, leżących jeden na drugim. Harry ruszył dalej, chowając głowę w ramiona.
– Wear My Ring Around Your Neck! – zawołała znów Connie z innego miejsca labiryntu.
Może zbrodniarz milczał, bo sądził, że takie awanse powinien czynić mężczyzna kobiecie, a nie na odwrót. Wprawdzie był klasycznym wytworem lat dziewięćdziesiątych, ale mógł mieć staroświeckie poglądy na role obu płci.
– Treat Me Nice - bądź dla mnie miły – poprosiła Connie.
Cisza.
– Love Me Tender - kochaj mnie czule – prosiła dalej.
Morderca wciąż nie odpowiadał. Harry’ego zaniepokoiło, że rozmowa zmieniła się w monolog. Szaleniec mógł się czaić blisko Connie, pozwalając jej gadać, by móc lepiej wymierzyć.
Nagle budynek zatrząsł się w posadach od kolejnej eksplozji. Harry znieruchomiał, ramionami zasłaniając twarz. Wybuch nie nastąpi* na strychu, gdyż nie widać było rozbłysku.
Z piętra pod nimi dobiegł zgiełk głosów, w którym wybijały się jęki bólu i gniewne krzyki.
Idący im z pomocą policjanci weszli widocznie do pokoju, skąd drabinka wiodła na strych. Zbrodniarz usłyszał ich i rzucił w otwór granat.
Przeraźliwy krzyk. Harry pojął, co on oznacza: jakiś facet przytrzymuje własne wnętrzności, żeby nie wypadły mu z brzucha.
W tym momencie on i Connie doświadczali tego samego uczucia grozy i wściekłości. Guzik go obchodziły obywatelskie prawa zbrodniarza, kwestie etyczne czy też zachowanie zgodne z prawną procedurą. Po prostu chciał zabić skurwysyna.