Выбрать главу

– Jasne, a twoja matka była żoną twojego ojca.

Przez chwilę milczał.

– Paluch, jeśli dzwonisz tu żeby wygadywać świństwa, to daj sobie spokój. Jakoś mnie to nie bawi.

– W porządku, mądralo. Skoro śmierć Humptyego Dumpty'ego to wypadek, tak samo jak doktora Ojboli, powiedz mi jedno: kto zabił Elemelka?

Rzadko oskarżają mnie o zbyt wybujałą wyobraźnię, przysiągłbym jednak, że w tym momencie usłyszałem, jak uśmiechnął się z drugiej strony.

– Ty, Paluchu. Stawiam na to moją odznakę.

W słuchawce zapadła cisza.

***

W moim biurze było zimno i ponuro, toteż wybrałem się do baru Joego w poszukiwaniu towarzystwa i drinka. Albo paru.

Dwadzieścia cztery kosy. Martwy lekarz. Tłuścioch. Elemelek. Do diaska, w tej sprawie było więcej dziur niż w szwajcarskim serze i więcej splątanych wątków niż w podartej makramie. I skąd w tym wszystkim wzięła się smakowita panna Dumpty? Ona i ja, świetna byłaby z nas para. Kiedy to wszystko się skończy, może wyskoczylibyśmy razem do małego hoteliku należącego do Luiego, gdzie nikt nie pyta o akt ślubu. Nazywają go Chatką z Piernika.

Zawołałem barmana.

– Hej, Joe.

– Tak, panie Paluch? – Czyścił właśnie kieliszek szmatą, która za lepszych czasów pełniła rolę koszuli.

– Poznałeś kiedyś siostrę Tłuściocha?

Podrapał się po policzku.

– Nie przypominam sobie. Siostrę… że co? Tłuścioch nie miał siostry.

– Jesteś pewien?

– Jasne, że jestem. Pamiętam, kiedy moja siostra urodziła pierwsze dziecko, powiedziałem Tłuściochowi, że zostałem wujem. A on spojrzał na mnie, jak to on, i mówi „Ja nigdy nie zostanę wujem, Joe. Nie mam sióstr, braci ani w ogóle żadnej rodziny".

Skoro tajemnicza panna Dumpty nie była jego siostrą, to kim była?

– Powiedz mi, Joe, widziałeś go kiedyś w towarzystwie cizi, mniej więcej tego wzrostu i takich kształtów? – Moje dłonie zakreśliły parę parabol. – Wygląda jak bogini miłości w kolorze blond.

Pokręcił głową.

– Nigdy nie widziałem go z żadną lalunią. Ostatnio spotykał się często z jakimś medykiem, ale tak na prawdę obchodziły go tylko jego świrnięte zwierzaki i ptaki.

Pociągnąłem łyk drinka. O mało nie przepalił mi gardła na wylot.

– Zwierzaki? Sądziłem, że dał sobie z tym spokój.

– Nie, parę tygodni temu przyszedł tu z całym stadem kosów, które uczył śpiewać „Czyż to nie pyszny placek dla lala".

– Lala?

– Właśnie. Nie mam pojęcia dla kogo.

Odstawiłem szklankę. Parę kropel wylało się na bar, patrzyłem, jak zżerają farbę.

– Dzięki, Joe, bardzo mi pomogłeś. – Wręczyłem mu dziesięciodolarówkę. – To za informacje – dodałem. – Nie wydaj wszystkiego od razu.

W moim zawodzie tylko takie żarciki pozwalają człowiekowi nie zwariować.

***

Pozostał mi jeszcze jeden kontakt. Matka Gąska. Znalazłem budkę i wybrałem jej numer.

– Sklepik Matki Gąski – ciastka, ciasteczka i licencjonowana garkuchnia.

– Tu Paluch, Mamo.

– Tomcio? Nie mogę z tobą rozmawiać. To niebezpieczne.

– Przez pamięć dawnych czasów, słodziutka. Jesteś mi coś winna.

Dwóch marnych złodziejaszków włamało się kiedyś do Mamy i zabrało wszystko. Wytropiłem ich i zwróciłem jej ciastka i garnki.

– Zgoda, ale wcale mi się to nie podoba.

– Mamo, wiesz wszystko, co dotyczy jedzenia w tym mieście. Jakie znaczenie ma placek z dwudziestoma czterema tresowanymi kosami?

Zagwizdała głośno, przeciągle.

– Naprawdę nie wiesz?

Gdybym wiedział, nie pytałbym.

– Powinieneś częściej czytać rubrykę dworską, skarbie. Rany, wierz mi, to nie twoja liga.

– No, dalej, Mamo, wykrztuś to.

– Tak się składa, że to szczególne danie parę tygodni temu podano samemu Królowi… Tomcio, jesteś tam?

– Jestem, Mamo – odparłem cicho. – Nagle mnóstwo rzeczy nabrało sensu.

Odłożyłem słuchawkę.

Zaczynało wyglądać na to, że mały Tomcio Paluch natrafił na naprawdę soczysty placek.

Z nieba padał deszcz, zimny, niezmienny.

Wezwałem taksówkę.

Kwadrans później wyłoniła się, kopcąc, z ciemności.

– Spóźniłeś się.

– Złóż skargę w biurze promocji turystyki.

Wspiąłem się na tylne siedzenie, opuściłem szybę i zapaliłem papierosa. I pojechałem na spotkanie z Królową.

***

Drzwi wiodące do prywatnej części pałacu były zamknięte. To część, której publika nie widuje, ale ja nigdy nie należałem do publiki, a niewielki zamek okazał się żadną przeszkodą. Drzwi do prywatnych komnat, ozdobione wielkim czerwonym sercem okazały się otwarte, zapukałem zatem i wszedłem, nie czekając na odpowiedź.

Królowa Kier była sama. Stała przed lustrem. W jednej dłoni trzymała talerz ciasteczek, drugą pudrowała nosek. Obróciła się, ujrzała mnie i sapnęła głośno, upuszczając ciastka.

– Cześć, Króluniu – rzuciłem. – A może wolisz, że bym nazywał cię Jill?

Nawet bez blond peruki niezła z niej była lala.

– Wynoś się stąd – syknęła.

– Raczej nie, paniusiu. – Przysiadłem na łóżku. – Pozwól, że coś ci opowiem.

– Proszę. – Sięgnęła za siebie w stronę ukrytego guzika alarmu.

Pozwoliłem jej go nacisnąć. Po drodze przeciąłem przewody – w moim zawodzie nie ma czegoś takiego jak nadmiar ostrożności.

– Pozwól, że coś ci opowiem.

– Już to mówiłeś.

– Zrobię to po mojemu.

Zapaliłem papierosa. Wąska smużka błękitnego dymu poszybowała ku niebu. Wiedziałem, że ja także tam trafię, jeśli moje przeczucie okaże się błędne. Ale z wiekiem nauczyłem się ufać przeczuciom.

– Powiedz, co o tym sądzisz. Dumpty – Tłuścioch – nie był twoim bratem. Nie był nawet twoim przyjacielem. W rzeczywistości cię szantażował. Wiedział o twoim nosie.

Zbielała bardziej niż większość trupów, które zdarzyło mi się oglądać. Uniosła dłoń, zakrywając świeżo upudrowany nosek.

– Widzisz, od wielu lat znam Tłuściocha. Dawno, dawno temu nieźle zarabiał, tresując zwierzęta i ptaki i zlecając im różne ciemne sprawki. Toteż pomyślałem sobie… Ostatnio miałem klienta, który się nie zgłosił, bo wcześniej ktoś go załatwił. Doktor Ojboli, dawny weterynarz, obecnie chirurg plastyczny. Według oficjalnej wersji usiadł za blisko ognia i się stopił.

Przypuśćmy jednak, że zabito go, by nie zdradził nikomu czegoś, o czym wiedział. Dodałem dwa do dwóch i zgarnąłem pulę. Zrekonstruujmy całą scenę: byłaś w ogrodzie – pewnie wieszałaś pranie – gdy zjawił się kos, jeden z tresowanych ptaków Dumptyego z placka, i oddziobał ci nos.

Stałaś tak w ogrodzie, zasłaniając dłonią twarz, kiedy nagle zjawił się Tłuścioch z propozycją nie do odrzucenia. Miał cię przedstawić chirurgowi plastycznemu, który za odpowiednią cenę załatwi ci nowy nos, równie dobry jak stary i nikt się o niczym nie dowie. Jak dotąd się zgadza?

Tępo pokiwała głową. Dopiero po chwili zdołała się odezwać.

– Mniej więcej. Tyle że uciekłam do siebie, by się posilić bułką z masłem. Tam mnie znalazł.

– W porząsiu. – Na jej policzkach pojawił się cień rumieńca. – Przeszłaś operację u Ojboli i nikt o niczym nie wiedział, dopóki Dumpty nie poinformował cię, że ma zdjęcia z całego zabiegu. Musiałaś się go pozbyć. Parę dni później spacerowałaś po ogrodach i nagle zobaczyłaś Dumpty'ego. Siedział na murze, zwrócony do ciebie plecami i patrzył w dal. W ataku szału popchnęłaś i Humpty Dumpty spadł z muru.

Teraz już naprawdę miałaś kłopoty. Nikt nie podejrzewał cię o morderstwo. Ale gdzie się podziały zdjęcia? Ojboli ich nie miał, choć wyczuł pismo nosem i trzeba go było załatwić – bo mógł się ze mną spotkać. Nie wiedziałaś jednak, ile mi powiedział, i wciąż nie miałaś zdjęć, więc wynajęłaś mnie, żebym je znalazł. I to był twój błąd, siostro.