Lisbeth zerknęła na drzwi właśnie wtedy, gdy Martin za nimi znikał. Zerwała się na równe nogi, chwyciła w locie pistolet i – sprawdziwszy magazynek – odbezpieczyła. Mikael zauważył, że dziewczyna najwyraźniej umie obchodzić się z bronią. Jeszcze raz rozejrzała się dookoła i utkwiła wzrok w leżącym na stole komplecie kluczy.
– Złapię go – powiedziała, pędząc ku drzwiom.
Chwyciła w biegu kluczyki do kajdanków i celnym back-handem podała je Mikaelowi.
Chciał ją zatrzymać, ale zanim zdążył wydobyć z gardła jakikolwiek dźwięk, już zniknęła za drzwiami.
LISBETH NIE ZAPOMNIAŁA, że Vanger jest posiadaczem sztucera, i wchodząc do przesmyku między garażem a kuchnią, zatrzymała się na moment, ujęła pistolet oburącz i – gotowa do strzału – nasłuchiwała odgłosów zdradzających obecność uciekającego. Nie słyszała nic. Instynktownie przesuwała się w stronę kuchni i gdy już miała przekraczać jej próg, usłyszała ruszający sprzed domu samochód. Rzuciła się z powrotem i wybiegając z garażu przez boczne drzwi, zobaczyła tylne światła skręcające w stronę mostu. Ruszyła za nimi co sił w nogach. Schowała pistolet do kieszeni kurtki i nie przejmując się brakiem kasku, odpaliła motocykl. Już po chwili opuszczała wyspę.
Gdy dojeżdżała do ronda z wylotem na drogę E4, Vanger mógł mieć jakieś dziewięćdziesiąt sekund przewagi. Nie widziała go. Zahamowała, wyłączyła silnik i uważnie nasłuchiwała.
Niebo pokrywały ciężkie chmury, ale nad widnokręgiem powoli wstawał świt. Najpierw usłyszała odgłos silnika, a później zobaczyła sunący na południe samochód Vangera. Jednym kopnięciem uruchomiła motocykl, wrzuciła bieg i przejechała pod wiaduktem. Z prędkością osiemdziesięciu kilometrów na godzinę ścięła zakręt przy wjeździe na E4. Przed sobą miała drogę prostą jak drut i tylko jeden samochód. Przekręciła manetkę gazu i skoczyła do przodu. Gdy droga biegnąca wzdłuż grzbietu wzniesienia zaczęła łagodnie skręcać, Lisbeth pędziła z góry sto siedemdziesiąt na godzinę, czyli mniej więcej z maksymalną prędkością, na jaką było stać jej własnoręcznie podrasowany pojazd. Po dwóch minutach jakieś czterysta metrów przed sobą znów zobaczyła znajome volvo.
Analiza konsekwencji. Co teraz?
Zwolniła do bardziej stosownej prędkości i utrzymując sto dwadzieścia kilometrów na godzinę nie spuszczała samochodu z oczu. Na kilku wirażach zniknął jej z pola widzenia, ale po chwili znów miała go jak na dłoni, mniej więcej dwieście metrów przed sobą.
Musiał zauważyć światło jej reflektora, ponieważ wjeżdżając w kolejny długi łuk, zdecydowanie przyspieszył. Znów przekręciła rączkę gazu do oporu, ale ponieważ na każdym zakręcie musiała hamować, dystans się zwiększał.
Z daleka zobaczyła światła ciężarówki. Martin Vanger najwyraźniej też. Zupełnie nieoczekiwanie zwiększył prędkość i gdy do nadjeżdżającego kolosa zostało zaledwie sto pięćdziesiąt metrów, zjechał na przeciwległy pas. Lisbeth widziała jak kierowca, hamując w popłochu, daje rozpaczliwe znaki światłami. Ale dzieląca ich odległość była zbyt mała, a kolizja nieunikniona. Vanger z przeraźliwym hukiem wjechał prosto w przód ciężarówki.
Lisbeth instynktownie zahamowała, by dopiero za moment ujrzeć przyczepę wsuwającą się ukośnie na jej pas. Przy tej prędkości już po dwóch sekundach znalazła się na miejscu wypadku. Ponownie przyspieszając, zjechała na skraj szosy, by uniknąć zderzenia. Od tyłu przyczepy dzielił ją tylko jakiś metr. Kątem oka dostrzegła buchające spod podwozia ciężarówki płomienie.
Zatrzymała się po stu pięćdziesięciu metrach. Gdy zobaczyła wyskakującego z kabiny kierowcę ciężarówki, znów ruszyła przed siebie. Przejechawszy dwa kilometry na południe, za Akerby skręciła w lewo i wróciła starą, równoległą do E4 szosą. Mijając miejsce wypadku, zauważyła ze wzniesienia, że przy ciężarówce zatrzymały się dwa samochody osobowe. Zaklinowane pod podwoziem kolosa i totalnie spłaszczone volvo Vangera w dalszym ciągu płonęło. Jakiś mężczyzna próbował zdusić pożar niewielką gaśnicą.
Lisbeth wrzuciła bieg, dodała gazu i wkrótce na niskich obrotach wjechała do Hedeby. Zaparkowawszy przed chatką, poszła pieszo do willi na cyplu.
MIKAEL CIĄGLE walczył z kajdankami. Miał tak zdrętwiałe palce, że nie potrafił utrzymać klucza. Lisbeth pomogła mu uwolnić ręce i trzymała jego dłonie tak długo, aż znów zaczęła krążyć w nich krew.
– Martin? – zapytał ochrypłym głosem.
– Nie żyje. Wjechał prosto w ciężarówkę, sto pięćdziesiąt na godzinę, na E4, parę kilometrów na południe.
Mikael wytrzeszczył oczy. Nie było jej przecież zaledwie kilka minut.
– Musimy… zadzwonić na policję.
Mówienie ciągle sprawiało mu trudność. Nagle zaczął kaszleć.
– Dlaczego? – zdziwiła się.
PRZEZ DZIESIĘĆ MINUT Mikael nie był w stanie się podnieść. Oparty o ścianę, siedział nagi na podłodze i masował szyję. Niezdarnym ruchem podniósł do ust butelkę z wodą. Lisbeth czekała cierpliwie, aż wróci mu czucie. A czekając, przemyśliwała różne rzeczy.
– Ubierz się!
Pociętym t-shirtem usunęła odciski palców z kajdanków, noża i kija do golfa. Butelkę po wodzie zabrała z sobą.
– Co robisz?
– Ubieraj się. Zaczyna świtać. Pospiesz się!
Mikael stanął niepewnie na nogach, założył slipy, dżinsy, i wsunął stopy w tenisówki. Upychając jego skarpety do kieszeni kurtki, Lisbeth zapytała:
– Czego tutaj dotykałeś?
Mikael rozejrzał się, próbując sobie przypomnieć. W końcu powiedział, że niczego oprócz drzwi i kluczy. Lisbeth znalazła je w przewieszonej przez krzesło marynarce Vangera. Wytarła dokładnie klamkę, kontakt, i zgasiła światło. Pomogła Mikaelowi wejść po schodach i zostawiając go na chwilę w przesmyku, pobiegła odstawić na miejsce kij do golfa. Wróciła z ciemnym t-shirtem należącym do Martina.
– Załóż. Nie chcę, żeby ktoś zobaczył, jak półnagi wałęsasz się po nocy.
Mikael uświadomił sobie, że jest w szoku. Lisbeth przejęła dowodzenie, a on tylko bezwolnie wykonuje jej rozkazy. Wyprowadziła go z domu Vangera i przez całą drogę do chatki nie wypuszczała z objęcia. Gdy tylko weszli do środka, zatrzymała go.
– Jeżeli ktoś nas widział i zapyta, co robiliśmy w nocy na dworze, to poszliśmy na spacer, byliśmy na cyplu i kochaliśmy się pod gołym niebem.
– Lisbeth, nie mogę…
– Wskakuj pod prysznic. Już!
Pomogła mu się rozebrać i popchnęła do łazienki. Nastawiła wodę na kawę i w błyskawicznym tempie przygotowała sześć kanapek z serem, pasztetem i solonym ogórkiem. Kiedy Mikael, kulejąc, wrócił do pokoju, siedziała zamyślona przy kuchennym stole. Przyjrzała się badawczo jego siniakom i zadrapaniom. Pętla werżnęła się tak mocno, że pozostawiła ciemnoczerwony ślad wokół szyi. Szpic noża zadrasnął skórę po lewej stronie.
– Chodź – nakazała. – Połóż się.
Przyniosła plaster i opatrzyła ranę. Nalała mu kawy do kubka i podała kanapkę.
– Nie jestem głodny – bronił się.
– Jedz – powiedziała rozkazująco, sama wbijając zęby w kromkę z serem.
Mikael przymknął powieki. Ale po chwili usiadł i zaczął jeść. Gardło bolało go tak bardzo, że ledwo przełknął pierwszy kęs.
Lisbeth ściągnęła kurtkę i wyjęła z kosmetyczki pudełeczko z maścią tygrysią.
– Poczekaj z kawą, aż wystygnie. Połóż się na brzuchu.
Przez pięć minut masowała mu plecy, jednocześnie wcierając preparat w skórę. Następnie powtórzyła zabieg na klatce piersiowej.