– Mniej więcej dwieście kilometrów na północ od Alice Springs. W Australii.
Rzadko udawało się Mikaelowi zaskoczyć Erikę. Tym razem zamilkła na dziesięć sekund.
– I co tam w tej Australii robisz? Jeśli mogę spytać?
– Kończę pracę. Wracam za parę dni. Dzwonię, żeby ci powiedzieć, że niedługo zakończę zlecenie dla Henrika.
– Nie mów, że odgadłeś, co się stało z Harriet!
– Wygląda na to, że odgadłem.
DOTARŁ DO COCHRAN Farm następnego dnia w południe, by dowiedzieć się, że jej właścicielka przebywa w okręgu produkcyjnym Makawaka, to jest kolejne sto dwadzieścia kilometrów na zachód.
Zanim odnalazł się w labiryncie backroads, minęła czwarta po południu. Zatrzymał się przy furtce, za którą zebrała się grupka farmerów. Stali wokół maski dżipa i rozmawiając, popijali kawę. Mikael wysiadł z samochodu, przedstawił się i zapytał o Anitę Cochran. Mężczyźni zerknęli na muskularnego trzydziestolatka, który najwyraźniej miał przywilej podejmowania decyzji. Obnażony tors, zazwyczaj chroniony t-shirtem, wyraźnie różnił się od spalonej słońcem reszty ciała. Głowę wieńczył kowbojski kapelusz.
– Weil, mate, szefowa jest jakieś dziesięć kilometrów stąd – powiedział, wskazując kciukiem kierunek.
Spojrzawszy sceptycznie na samochód Mikaela, dodał, że nie poleca jazdy tą japońską zabawką. A w końcu zaproponował, że – ponieważ i tak się tam wybiera – może podrzucić Mikaela swoim dżipem, zdecydowanie lepiej przystosowanym do przemieszczania się po tutejszych wertepach. Podziękowawszy za propozycję, Mikael wziął ze sobą jedynie torbę z laptopem.
Mężczyzna przedstawił się jako Jeff i wyjaśnił, że pracuje na stanowisku Studs Manager at the Station. Mikael poprosił o przekład. Zerknąwszy na Mikaela, Jeff utwierdził się w przekonaniu, że przybywa z bardzo daleka. Wytłumaczył, że Studs Manager to mniej więcej odpowiednik głównego kasjera w banku, chociaż w tym wypadku chodzi o zarządzanie owcami. Station to australijskie słowo oznaczające ranczo.
Nie przestając mówić, opalony atleta wjechał łagodnie do wąwozu. Posuwali się do przodu dwadzieścia kilometrów na godzinę, z dwudziestostopniowym bocznym przechyłem. Całe szczęście, że Mikael nie musiał pokonywać tego terenu swoim wynajętym samochodem. Zapytawszy o cel podróży, usłyszał, że na końcu jaru znajduje się pastwisko dla siedmiuset owiec.
– Rozumiem, że farma Cochrana to jedna z tych większych.
– Należymy do największych w Australii – odpowiedział Jeff z nieukrywaną dumą. – W okręgu Makawaka mamy dziewięć tysięcy zwierząt, ale nasze Stations znajdują się i w Nowej Południowej Walii, i w Australii Zachodniej. Łącznie posiadamy sześćdziesiąt trzy tysiące owiec.
Gdy opuścili wąwóz, oczom Mikaela ukazał się pagórkowaty i znacznie spokojniejszy krajobraz. Nagle usłyszał strzały. Jednocześnie ujrzał padłe owce, ogromne ogniska i kilkunastu pracowników farmy. Wszyscy mieli strzelby. Najwyraźniej dokonywano uboju.
Myśli Mikaela powędrowały bezwiednie ku barankowi ofiarnemu.
W końcu zobaczył krótko ostrzyżoną blondynkę w dżinsach i koszuli w biało-czerwona kratę. Jeff zaparkował kilka metrów od niej.
– Hi, boss. We got a tourist – powiedział.
Mikael wysiadł z dżipa. Kobieta przywitała go pytającym spojrzeniem.
– Hej, Harriet. Nie widzieliśmy się kopę lat – powiedział po szwedzku.
Żaden z pracowników Anity nie zrozumiał obcych słów, ale wszyscy bez trudu odczytali jej reakcję. Spłoszona kobieta cofnęła się. Z twarzy mężczyzn zniknęły uśmieszki. Kierowani instynktem opiekuńczym wyprostowali się, gotowi wystąpić przeciwko dziwnemu natrętowi, który najwyraźniej zaniepokoił szefową. Życzliwość Jeffa zniknęła bez śladu.
Naraz Mikael zdał sobie sprawę, że stoi na odludziu na drugiej półkuli, otoczony przez grupkę spoconych farmerów ze strzelbami. Wystarczy jedno słowo szefowej i rozniosą go w pył.
Ale to był tylko moment. Harriet Vanger machnęła ręką i mężczyźni zrobili krok w tył. Zbliżywszy się do Mikaela, spojrzała mu w oczy. Była spocona i umorusana, u nasady rozjaśnionych włosów ciemniały odrosty. Jej szczupła i postarzała twarz była niewątpliwie twarzą tej pięknej kobiety, którą zwiastowało zdjęcie konfirmacyjne na biurku Henrika.
– Czy my się znamy? – zapytała.
– Tak, nazywam się Mikael Blomkvist. Była pani moją wakacyjną opiekunką. Ja miałem trzy lata, a pani – dwanaście albo trzynaście.
Upłynęło kilka sekund, zanim wspomnienie rozpogodziło jej wzrok. Była zdumiona.
– Czego pan chce?
– Harriet, nie jestem twoim wrogiem. Nie przyjechałem, żeby cię skrzywdzić. Ale musimy porozmawiać.
Odwróciwszy się do Jeffa, poprosiła, by przejął jej obowiązki, po czym skinęła na Mikaela. Podążył za nią w stronę białych płóciennych namiotów rozbitych dwieście metrów dalej, w niewielkim zagajniku. Wskazawszy fotel turystyczny przy chwiejnym stoliku, nalała trochę wody do miednicy, opłukała twarz, wytarła się i weszła do namiotu, by zmienić koszulę. Z przenośnej lodówki wyciągnęła dwa piwa i usiadła naprzeciwko Mikaela.
– Okej. Opowiadaj.
– Dlaczego zabijacie owce?
– Mamy epidemię. Większość tych zwierząt jest z pewnością zdrowa, ale nie możemy ryzykować, nie chcemy, żeby zaraza się rozszerzyła. W najbliższym tygodniu będziemy musieli zabić sześćset owiec. Więc nie jestem w najlepszym nastroju.
Mikael skinął nieznacznie głową.
– Twój brat zabił się parę dni temu.
– Słyszałam.
– Od Anity Vanger.
Spojrzała na niego badawczo. A później kiwnęła potakująco. Zrozumiała, że nie ma sensu zaprzeczać rzeczom oczywistym.
– Jak mnie znalazłeś?
– Podsłuchaliśmy rozmowę telefoniczną Anity – odpowiedział Mikael, również nie widząc powodu, by kłamać. – Widziałem twojego brata na kilka minut przed śmiercią.
Harriet zmarszczyła brwi. Spojrzeli na siebie. A później ściągnął śmieszną apaszkę, odchylił kołnierz koszuli i pokazał krwistoczerwony, jeszcze niezabliźniony ślad po pętli.
– Twój brat właśnie mnie wieszał, ale na szczęście pojawiła się moja współpracownica i sprała go na kwaśne jabłko.
W oczach Harriet zapaliły się ogniki.
– Chyba będzie najlepiej, jeśli zaczniesz od początku.
CAŁA OPOWIEŚĆ zajęła mu ponad godzinę. Zaczął od tego, kim jest i czym się zajmuje. Opisał okoliczności, w jakich dostał zlecenie od Henrika Vangera, i wyjaśnił, dlaczego zgodził się na przeprowadzkę do Hedestad. Streścił nieudane dochodzenie policji i opowiedział o prywatnym śledztwie prowadzonym przez wiele lat przez Henrika, który przez cały czas żył w przekonaniu, że ktoś z członków rodziny zamordował Harriet. Włączywszy komputer, objaśnił, w jaki sposób dotarł do zdjęć z Jarnvagsgatan i jak – razem z Lisbeth – wszczął poszukiwana seryjnego mordercy, którym później okazały się być dwie osoby.
Zapadł zmrok. Mężczyźni wykonali wieczorne rutynowe czynności i rozpalili obozowe ogniska. W kociołkach coś obiecująco bulgotało. Jeff, nieustannie kręcąc się w pobliżu szefowej, nie spuszczał oka z przybysza. Kucharz podał kolację. Harriet i Mikael otwarli jeszcze po jednym piwie. Wysłuchawszy opowieści gościa, kobieta siedziała przez chwilę w milczeniu.
– Mój Boże! – wykrzyknęła.
– Przeoczyłaś morderstwo w Uppsali.
– Nawet go nie szukałam. Tak bardzo się cieszyłam, że ojciec nie żyje i że skończyła się przemoc. Nigdy nie przyszło mi do głowy, że Martin…
Umilkła.
– Cieszę się, że Martin nie żyje – dodała.
– Rozumiem cię.
– Ale twoja opowieść nie wyjaśnia, jak wpadliście na to, że żyję.