– Niesamowite – powiedziała Lisbeth bez emocji.
– Prawda? Dopiero po fakcie uświadomiliśmy sobie, że padliśmy ofiarą manipulacji. Nasza pierwotna historia, ta, która mogła zaszkodzić Wennerstrómowi, utonęła w jednej wielkiej mistyfikacji. To była największa mina, na jaką kiedykolwiek wszedłem. Opublikowaliśmy historię, dzięki której Wennerstróm, punkt po punkcie, mógł udowodnić swoją niewinność. To było diabelsko sprytnie pomyślane.
– Nie mogliście wycofać się i powiedzieć prawdy, ponieważ nie mieliście żadnych dowodów na to, że Wennerstróm to wszystko sfabrykował.
– Jeszcze gorzej. Gdybyśmy próbowali wyjawić prawdę, oskarżając Wennerstróma o mistyfikację, nikt by nam nie uwierzył. Wyglądałoby na to, że kompletnie zdesperowani usiłujemy obarczyć winą niewinnego przemysłowca. Wyszlibyśmy na wariatów i zwolenników spiskowej teorii dziejów.
– Rozumiem.
– Wennerstróm był podwójnie zabezpieczony. Gdyby wyszło na jaw, że faktycznie chodziło o mistyfikację, zawsze mógł powiedzieć, że stoją za tym jego wrogowie, którzy za wszelką cenę chcą go skompromitować. A my w „Millennium" znów stracilibyśmy wiarygodność, ponieważ daliśmy się nabrać.
– A więc zrezygnowałeś z obrony i wybrałeś więzienie.
– Zasłużyłem na karę – powiedział Mikael z goryczą.
– Dopuściłem się zniesławienia. No więc już wiesz. Czy teraz mogę iść spać?
MIKAEL ZGASIŁ lampkę i zamknął oczy. Lisbeth położyła się obok. Po chwili stwierdziła:
– Wennerstróm to gangster.
– Wiem.
– Ale mnie chodzi o to, że ja wiem, że jest gangsterem. Zajmuje się wszystkim, począwszy od rosyjskiej mafii, a skończywszy na kolumbijskich kartelach narkotykowych.
– Co masz na myśli?
– Kiedy oddałam Frodemu swój raport, zlecił mi dodatkowe zajęcie. Poprosił mnie, żebym spróbowała dowiedzieć się, co tak naprawdę wydarzyło się w trakcie twojego procesu. Zaczęłam właśnie nad tym pracować, gdy zadzwonił Armanski i zakomunikował, że to już nieaktualne.
– Aha.
– Myślę, że zrezygnowali z tego, gdy tylko przyjąłeś zlecenie Henrika Vangera. Dochodzenie prawdy przestało być ważne.
– No i?
– No i… ja nie lubię zostawiać niedokończonych spraw. Wiosną, kiedy Armanskiemu brakowało zleceń, miałam parę tygodni… wolnego, i tak tylko, dla zabawy, zaczęłam grzebać w sprawach Wennerstróma.
Mikael usiadł, zapalił lampę i zajrzał w ogromne oczy Lisbeth. Chyba jednak trochę poczuwała się do winy.
– Znalazłaś coś?
– Mam w komputerze cały jego twardy dysk. Jeżeli chcesz, możesz dostać nieskończoną ilość dowodów na to, że jest gangsterem z prawdziwego zdarzenia.
Rozdział 28
PRZEZ TRZY DNI Mikael Blomkvist nie rozstawał się z wydrukami dokumentów Lisbeth. Przejrzał kilogramy papierów. Problem polegał na tym, że szczegóły cały czas ulegały zmianie. Obrót obligacjami w Londynie. Interes walutowy w Paryżu, przez pełnomocnika. Fikcyjne przedsiębiorstwo w Gibraltarze. Nagłe podwojenie się zasobów na koncie w Chase Manhattan Bank w Nowym Jorku.
No i te zbijające z tropu znaki zapytania, jak na przykład spółka handlowa z dwustu tysiącami koron na nietkniętym koncie, założonym pięć lat wcześniej w chilijskim Santiago. Jedna z prawie trzydziestu podobnych firm w dwunastu różnych krajach. I ani słowa o ich działalności. Spółki uśpione? W oczekiwaniu na co? Przykrywki dla innego biznesu? Komputer nie mówił tego, co Wennerstróm miał w głowie i co – jako rzecz oczywista – nie musiało figurować w dokumentach.
Salander była przekonana, że na większość takich pytań nigdy nie uda im się uzyskać odpowiedzi. Widzieli przesłanie, ale bez klucza nie potrafili odczytać jego znaczenia. Imperium Wennerstróma było jak cebula, z której zdziera się kolejne warstwy; jak labirynt nawzajem ze sobą związanych firm. Spółki, konta, fundacje, papiery wartościowe. Najprawdopodobniej nikt, nawet sam Wennerstróm, nie był w stanie ogarnąć całości. Imperium Wennerstróma żyło własnym życiem.
Istniał jakiś model, albo przynajmniej zalążek modelu. Labirynt związanych ze sobą nawzajem przedsiębiorstw. Wartość imperium Wennerstróma wyceniano na absurdalne sumy – od stu do czterystu miliardów koron. W zależności od tego, kogo pytano i jak liczono. Ale jeżeli przedsiębiorstwa posiadały nawzajem własne zasoby, jak oszacować ich wartość?
Gdy Lisbeth zadawała takie pytania, Mikael patrzył na nią umęczonym wzrokiem.
– To jest ezoteryka – odpowiadał, wracając do sortowania rachunków bankowych.
OPUŚCILI WYSPĘ wcześnie rano, zaraz po tym, jak Lisbeth spuściła bombę, która teraz całymi dniami pochłaniała Mikaela. Pojechali prosto do mieszkania Lisbeth i już trzecią dobę siedzieli przed jej komputerem, przy pomocy którego Lisbeth oprowadzała Mikaela po uniwersum Wennerstróma. Mikael miał mnóstwo pytań. Niektóre z nich powstały ze zwykłej ciekawości.
– Lisbeth, jak ty to robisz, że w gruncie rzeczy kierujesz jego komputerem?
– Dzięki niewielkiemu wynalazkowi Plague'a. Zarówno w pracy, jak i w domu Wennerstrom korzysta z laptopa IBM, co oznacza, że wszystkie informacje znajdują się tylko na jednym twardym dysku. W domu ma stałe łącze. Plague wymyślił coś w rodzaju mankietu, który zaciska się na kablu stałego łącza – właśnie mu to ustrojstwo testuję – i wszystko, co ukazuje się oczom Wennerstróma, jest rejestrowane i przekazywane dalej, do jakiegoś odległego serwera.
– Wennerstrom nie ma żadnej zapory sieciowej?
Lisbeth uśmiechnęła się.
– Jasne, że ma. Tyle tylko że ten mankiet też działa jak coś w rodzaju zapory ogniowej. Wejście do komputera w ten sposób musi trochę potrwać. Powiedzmy tak: Wennerstróm dostaje maila. Wiadomość dociera najpierw do mankietu Plague'a i może zostać przez nas odczytana, zanim jeszcze przejdzie przez jego zaporę. Ale najsprytniejsze w tym wszystkim jest to, że mail zostaje zapisany na nowo z dodatkiem kilkubajtowego kodu źródłowego. Taka operacja powtarza się za każdym razem, gdy Wennerstróm pobiera jakiś plik. Zdjęcia są jeszcze lepsze. Ten facet siedzi sporo w Internecie. Za każdym razem, gdy ściąga jakiś obrazek porno albo otwiera nową stronę, dodajemy kilka wierszy kodu źródłowego. Po jakimś czasie, paru godzinach albo dniach, w zależności od tego, jak często korzysta z komputera, pobiera cały trzymegabajtowy program, w którym każdy fragment łączy się z następnym.
– No i?
– Kiedy ostatni fragment dociera na miejsce, program integruje się z programem internetowym użytkownika. Komputer zawiesza się, Wennerstróm go ponownie włącza. I wtedy właśnie instaluje się zupełnie nowe oprogramowanie. Wennerstróm korzysta z przeglądarki Microsoftu. Kiedy następnym razem włącza Explorera, w gruncie rzeczy uruchamia zupełnie inny, niewidoczny na pulpicie program, który wygląda i funkcjonuje jak Explorer, ale ma też mnóstwo innych funkcji. Najpierw przejmuje kontrolę nad jego zaporą ogniową, tak żeby wszystko wyglądało jak należy. Później skanuje zawartość komputera i przy każdym ruchu myszką, przekazuje fragmenty informacji. Po jakimś czasie, znów zależnym od tego, jak często facet siedzi w Internecie, na zupełnie innym serwerze zbiera się zwierciadlane odbicie twardego dysku Wennerstróma. A wtedy nadchodzi pora na HaTe.
– HaTe?
– Sorry. Plague używa tej nazwy. HaTe to Hostile Takeover.
– Aha!
– I dopiero teraz zaczyna się prawdziwa zabawa. Kiedy cała konstrukcja jest gotowa, Wennerstróm ma dwa kompletne twarde dyski, jeden w swoim kompie, a drugi na naszym serwerze. Odpalając swojego laptopa, włącza w zasadzie jego zwierciadlane odbicie. Nie pracuje na własnym komputerze, tylko na naszym serwerze. Laptop chodzi mu trochę wolniej, ale prawie tego nie zauważa. I gdy ja podłączę się do serwera, mogę mu opróżniać kompa na bieżąco. Widzę każdy krok Wennerstróma.