Trzydziestosześcioletni Christer, wzięty fotograf i projektant, był właścicielem firmy, której biuro znajdowało się na tym samym piętrze co lokale czasopisma. Pracując dla „Millennium" przez tydzień w miesiącu, dbał o jego nowoczesną i atrakcyjną szatę graficzną.
Oprócz niego redakcja zatrudniała dwie osoby na cały etat, nieustającego praktykanta oraz trzech współpracowników w niepełnym wymiarze godzin. Bilans końcowy raczej nigdy nie wychodził na plus, ale czasopismo należało do tych bardziej prestiżowych, a współpracownicy kochali swoją pracę.
„Millennium" nie było dla nikogo lukratywnym interesem, ale wszyscy wiązali koniec z końcem, a zarówno nakład, jak i wpływy z reklam cały czas szły w górę. Aż do chwili obecnej czasopismo miało opinię pyskatego, ale miarodajnego głosiciela prawdy.
Teraz sytuacja prawdopodobnie miała ulec zmianie. Mikael przeczytał krótką notatkę prasową, którą razem z Eriką sformułował wczoraj wieczorem i którą błyskawicznie przemianowano na wiadomość agencyjną TT i zamieszczono w portalu gazety „Aftonbladet".
SKAZANY REPORTER OPUSZCZA „MILLENNIUM" Sztokholm (TT). Dziennikarz Mikael Blomkvist rezygnuje z funkcji wydawcy „Millennium", podaje redaktor naczelna i współwłaścicielka czasopisma Erika Berger. Rezygnacja nastąpiła na własne żądanie. Blomkvist, zmęczony ostatnimi dramatycznymi wydarzeniami, potrzebuje trochę wytchnienia, mówi Berger, która przejmuje rolę wydawcy. Mikael Blomkvist był jednym z założycieli powstałego w 1990 roku czasopisma. Erika Berger nie sądzi, żeby tzw. afera Wennerstróma wpłynęła na przyszłość „Millennium". Kolejny numer ukaże się jak zwykle w przyszłym miesiącu, zapewnia. Blomkvist miał ogromne znaczenie dla rozwoju pisma, ale teraz otwieramy nową kartę. Berger traktuje całą sprawę jako zbieg nieszczęśliwych okoliczności i ubolewa z powodu nieprzyjemności, na które został narażony Hans-Erik Wennerstróm. Mikael Blomkvist nie zechciał wygłosić komentarza.
– To okropne – powiedziała Erika, wysyłając e-mail z notatką prasową. – Większość pomyśli, że jesteś niekompetentnym idiotą, a ja zimnym draniem, który korzysta z okazji, żeby cię dobić kulką w potylicę.
– Mając na uwadze wszystkie słuchy, które już o nas chodzą, przynajmniej krąg bliższych przyjaciół będzie miał o czym plotkować. – Mikael próbował obrócić jej uwagę w żart. Ale Erice nie było do śmiechu.
– Nie mamy żadnego planu B i ciągle wydaje mi się, że popełniamy błąd.
– To jest jedyne rozwiązanie – odparował. – Jeżeli gazeta nie przetrwa, cały trud pójdzie na marne. Wiesz, że już teraz tracimy spore dochody? Właśnie, jak poszło z tą firmą komputerową?
Westchnęła.
– Tak sobie. Odezwali się dziś rano i zrezygnowali z reklamy w styczniowym numerze.
– A Wennerstrom ma w tym przedsiębiorstwie znaczne udziały. To nie przypadek.
– Oczywiście, że nie przypadek, ale możemy przecież wyrwać nowych zleceniodawców. Może Wennerstrom jest finansowym królem, ale nie wykupił jeszcze wszystkiego na tym świecie, a my też mamy kontakty.
Mikael objął Erikę ramieniem i przyciągnął do siebie.
– Któregoś dnia damy mu tak popalić, że zatrzęsie się cała Wall Street. Ale nie dzisiaj. „Millennium" nie powinno być teraz w centrum uwagi. Nie możemy ryzykować utraty zaufania czytelników.
– Wszystko to wiem, tylko że jeżeli będziemy udawać, że doszło między nami do rozłamu, to ja wyjdę na najgorszą jędzę, a ty znajdziesz się w nieciekawej sytuacji.
– Ricky, dopóki sobie ufamy, dopóty mamy szansę. Musimy działać na czuja. Teraz jest czas na krok w tył.
Z niechęcią przyznała, że w jego toku myślenia kryje się jakaś ponura logika.
Rozdział 4
ERIKA ZOSTAŁA u Mikaela przez cały weekend. Opuszczali łóżko tylko dla krótkich wypadów do łazienki i kuchni, ale nie oddawali się wyłącznie miłości. Leżąc na waleta, godzinami dyskutowali o przyszłości, rozważali konsekwencje, możliwości i szanse powodzenia. O świcie w poniedziałek przed Wigilią Erika pocałowała Mikaela na pożegnanie – until the nact time – i pojechała do męża.
Mikael zaczął dzień od zmywania i porządkowania mieszkania, by później, przespacerowawszy się do redakcji, wysprzątać swój pokój na Gótgatan. Ani przez sekundę nie zamierzał zerwać z czasopismem, ale w końcu udało mu się przekonać Erikę, że na jakiś czas powinien odseparować się od „Millennium". Na razie myślał o pracy w domu.
Był w redakcji zupełnie sam. Wszyscy inni skorzystali ze świątecznej przerwy. Pakował właśnie książki do ogromnego kartonu, gdy zadzwonił telefon.
– Czy zastałem Mikaela Blomkvista? – zapytał pełen nadziei, ale nieznajomy głos.
– To ja.
– Przepraszam, że zajmuję panu czas dzień przed świętami. Nazywam się Dirch Frode.
Mikael odruchowo zanotował nazwisko i dokładną godzinę.
– Jestem adwokatem i reprezentuję klienta, który bardzo chciałby z panem porozmawiać.
– Taa. Proszę poprosić swego klienta, żeby do mnie zadzwonił.
– Rzecz w tym, że on chciałby spotkać się z panem osobiście.
– Dobrze, proszę ustalić godzinę i przysłać go tutaj do redakcji. Ale pospieszcie się, właśnie opróżniam swoje biurko.
– Mój klient byłby wdzięczny, gdyby to pan pofatygował się do niego. Mieszka w Hedestad, trzy godziny stąd, pociągiem.
Mikael przerwał sortowanie papierów. Mass media potrafią zwabić największych obłąkańców, którzy dzwonią z niedorzecznymi informacjami. Wszystkie redakcje na całym świecie odbierają telefony od ufologów, grafologów, scjentologów, paranoików i zwolenników teorii spiskowych różnej maści.
Kiedyś słuchał pisarza, Karla Alvara Nilssona, który w lokalu ABF [†] wygłaszał odczyt z okazji rocznicy śmierci Olofa Palmego. Spotkanie było jak najbardziej poważne, na widowni siedział Lennart Bodstróm i inni starzy przyjaciele zamordowanego premiera. Ale znalazło się tam również zadziwiająco wielu prywatnych detektywów. Jednym z nich była mniej więcej czterdziestoletnia kobieta, która dorwawszy się do mikrofonu w trakcie obowiązkowej części poświęconej pytaniom ściszyła głos do ledwie słyszalnego szeptu. Już samo to zwiastowało interesujący ciąg dalszy i nikogo nie zdziwiło stwierdzenie kobiety: „Wiem, kto zamordował Olofa Palmego". Ze sceny poradzono jej, ciut ironicznie, żeby w takim razie udała się z tą wysoce dramatyczną wiedzą na policję. Odpowiedziała szybko, ciągle stłumionym szeptem: „Nie mogę, to zbyt niebezpieczne!".
Mikael zastanawiał się, czy Dirch Frode jest jednym z tych uduchowionych głosicieli prawdy, którzy zamierzają opowiedzieć o tajnym szpitalu psychiatrycznym, w którym bezpieka eksperymentuje z kontrolowaniem mózgów.
– Nie odwiedzam ludzi w ich domach – odpowiedział zwięźle.
– W takim razie mam nadzieję, że będę w stanie pana namówić do zrobienia wyjątku. Mój klient ma ponad osiemdziesiąt lat i podróż do Sztokholmu byłaby dla niego dość wyczerpująca. Jeżeli będzie się pan upierał, to na pewno coś wymyślimy, ale prawdę mówiąc, lepiej byłoby, gdyby był pan uprzejmy…
– Kim jest pański klient?
– Osobą, z którą, podejrzewam, zetknął się pan w swojej pracy. Henrik Vanger.
Mikael odchylił się do tyłu, osłupiały. Oczywiście, że o nim słyszał. Potężny przemysłowiec, były dyrektor naczelny koncernu Vangera, który kiedyś traktowano jako synonim tartaków, lasów, kopalni, stali, przemysłu metalurgicznego i tekstylnego, produkcji i eksportu. Henrik Vanger swego czasu był jednym z największych. Znany był powszechnie jako rzetelny patriarcha starej daty, który nie ugina się przed wiatrem. Należał do starej szkoły dwudziestaków, którzy razem z Mattsem Carlgrenem z MoDo i Hansem Werthenem z Electroluksu tworzyli podstawy nowoczesnej szwedzkiej gospodarki.