Drugi związek znalazła około wpół do siódmej. Gottfried brał udział w negocjacjach prowadzonych w Karlstad, gdzie koncern kupił lokalny zakład drzewny. Następnego dnia znaleziono ciało zamordowanej rolniczki, Magdy Lovisy Sjóberg.
Na trzeci związek wpadła zaledwie kwadrans później. Uddevalla w 1962 roku. Tego samego dnia, kiedy zniknęła Lea Persson, w lokalnej gazecie rozmawiano z Gottfriedem Vangerem o możliwości rozbudowy portu.
W ciągu kolejnych godzin Lisbeth stwierdziła obecność Gottfrieda w pięciu z ośmiu miejsc, w których popełniono zbrodnie. Przebywał tam albo kilka dni wcześniej, albo zaraz po wykryciu przestępstwa. Brakowało jej tylko informacji na temat morderstw z 1949 i 1954 roku. Studiowała rysy młodego Vangera na zdjęciach z wycinków. Przystojny, szczupły szatyn, łudząco podobny do Clarka Gable'a w Przeminęło z wiatrem.
W 1949 roku Gottfried miał dwadzieścia dwa lata. Pierwsze morderstwo popełniono w Hedestad. Rebeka Jacobsson, pracownica biura w koncernie Vangera. Gdzie się spotkaliście? Co jej obiecałeś?
Kiedy o siódmej BodiI Lindgren oznajmiła, że za chwilę zamyka, Lisbeth odburknęła, że jeszcze nie jest gotowa, dodając:
– Ale niech sobie pani idzie, tylko proszę mi zostawić klucz.
Szefowa archiwum, wyraźnie urażona agresywnym tonem dziewczyny, zadzwoniła do Dircha Frodego po instrukcje. Adwokat bez wahania odpowiedział, że Lisbeth może zostać w archiwum nawet całą noc, jeżeli uzna to za stosowne. Czy pani Lindgren byłaby uprzejma poinformować strażników ochrony o obecności Lisbeth? Żeby mogli ją wypuścić, kiedy będzie szła do domu.
Lisbeth przygryzła wargę. Problem polegał na tym, że Gottfried utopił się po pijaku w 1965 roku, a ostatnie morderstwo popełniono w Uppsali w lutym 1966 roku. Zastanawiała się, czy wciągnięcie siedemnastoletniej licealistki na listę nie było pomyłką. Nie. Sygnatura była odmienna, ale ciągle chodziło o tę samą biblijną parodię. Musiał istnieć jakiś związek.
O DZIEWIĄTEJ ZACZĘŁO zmierzchać. Zrobiło się znacznie chłodniej i mżyło. Mikael siedział przy stole, bębniąc palcami w niego, gdy za oknem przemknęło volvo Martina. Znikający za zakrętem samochód jak gdyby postawił sprawę na ostrzu noża.
Mikael nie wiedział, co począć. Płonął chęcią konfrontacji, co może nie było najbardziej mądrą postawą, zważywszy, że podejrzewał Martina zarówno o zamordowanie Harriet i uppsalskiej licealistki, jak i o to, że próbował go zabić. Ale Martin był jak magnes. No i nie wiedział, że Mikael wie. A to oznaczało, że Mikael mógł do niego zajrzeć pod pretekstem, hmm… oddania klucza do chatki Gottfrieda? Zamknął za sobą drzwi i wolnym krokiem poszedł w kierunku cypla.
U Haralda jak zwykle wszystko było zamknięte na głucho. U Henrika świeciło się tylko w jednym oknie od ogrodu. Anna musiała się już położyć. Dom Isabelli tonął w ciemnościach. Cecilia znów gdzieś wyjechała. Paliło się na piętrze u Alexandra Vangera, ale w pozostałych dwóch domach, zamieszkanych przez osoby spoza rodziny, było kompletnie ciemno. Nigdzie nie było widać żywej duszy.
Mikael zatrzymał się niezdecydowanie przed willą Martina, wyciągnął komórkę i wystukał numer Salander. W dalszym ciągu żadnej odpowiedzi. Wyłączył telefon, żeby nie zadzwonił w najmniej odpowiednim momencie.
Na parterze było jasno. Mikael przeszedł przez trawnik i zatrzymał się kilka metrów od kuchennego okna. Nie dostrzegł żadnego ruchu. Obszedł cały dom, spoglądając w każde okno, ale nigdzie nie zobaczył Martina. Odkrył natomiast uchylone drzwi do garażu. Nie bądź idiotą. Nie mógł oprzeć się pokusie i zajrzał do środka.
Pierwsze, co rzuciło mu się w oczy, to leżący na warsztacie stolarskim karton z nabojami do sztucera. Na podłodze stały dwa kanistry z benzyną. Przygotowujesz się do kolejnej nocnej wizyty, Martin?
– Wejdź do środka. Widziałem, jak przyszedłeś.
Mikaelowi stanęło serce. Odwróciwszy wolno głowę, dojrzał w ciemności Martina. Stał przy drzwiach prowadzących do części mieszkalnej domu.
– Nie mogłeś się powstrzymać, prawda?
Jego głos był ciepły, niemal przyjazny.
– Cześć, Martin – odpowiedział.
– Wejdź, proszę – powtórzył gospodarz. – Tędy.
Zrobił krok do przodu i przesuwając się w bok, zaprosił do wejścia gestem lewej dłoni. W lekko uniesionej prawej ręce błysnął matowy metal.
– Trzymam glocka. Nie rób nic głupiego, bo z tej odległości nie mogę spudłować.
Mikael zbliżył się niespiesznie do Martina i spojrzał mu w oczy.
– Musiałem tutaj przyjść. Nazbierało się sporo pytań.
– Rozumiem. Tymi drzwiami.
Mikael ruszył wolno w stronę części mieszkalnej. Korytarzyk prowadził do holu i kuchni, ale zanim Mikael tam dotarł, Martin zatrzymał go lekkim dotknięciem dłoni.
– Nie, nie tam. Na prawo. Otwórz te boczne drzwi.
Piwnica. Kiedy Mikael zaczął schodzić w dół, Martin przekręcił kontakt. Zapaliły się lampy. Po prawej stronie znajdowała się kotłownia. Zza środkowych drzwi dochodził zapach proszku do prania. Martin skierował gościa na lewo, do schowka pełnego starych mebli i kartonów. W głębi zamajaczyły jeszcze jedne drzwi. Stalowe, z antywłamaniowym zamkiem.
– Tutaj – powiedział Martin, rzucając Mikaelowi pęk kluczy. – Otwórz.
Mikael wykonał posłusznie polecenie.
– Kontakt jest po lewej stronie.
Mikael otworzył wrota piekła.
O DZIEWIĄTEJ WIECZOREM Lisbeth kupiła w stojącym na korytarzu automacie kawę i zafoliowaną kanapkę. Wertując stare dokumenty, próbowała znaleźć jakiś ślad Gottfrieda w Kalmarze w 1954 roku. Bez powodzenia.
Zastanawiała się przez chwilę, czy nie zadzwonić do Mikaela, ale postanowiła najpierw przejrzeć gazetki zakładowe.
POMIESZCZENIE MIAŁO mniej więcej pięć na dziesięć metrów i, zdaniem Mikaela, ciągnęło się wzdłuż północnego szczytu domu.
Martin Vanger wyposażył swoją prywatną izbę tortur z wielką dbałością. Po lewej stronie stała ława, do której mógł przywiązywać ofiary rzemiennymi pasami. Zarówno na ścianie, jak i u sufitu wisiały łańcuchy i metalowe pętle. Był tu też oczywiście sprzęt wideo. Całe studio nagraniowe. W głębi widniała stalowa klatka, w której gospodarz zamykał swoich gości na dłuższy czas. Na prawo od drzwi znajdowały się łóżko i kącik telewizyjny. Na jednej z półek stała masa filmów wideo.
Gdy tylko weszli, Martin wymierzył pistolet w Mikaela, rozkazując mu, żeby położył się na brzuchu na podłodze. Mikael odmówił.
– W porządku. W takim razie roztrzaskam ci kolano.
Gdy przymierzył się do strzału, Mikael skapitulował. Nie miał innego wyjścia.
Ciągle żywił nadzieję, że na ułamek sekundy Martin straci czujność – wiedział, że wygra z nim każde starcie. Miał szansę w przejściu, piętro wyżej, właśnie wtedy, gdy poczuł na swoim barku dłoń Martina. Ale zawahał się. A potem Martin już nigdy nie podszedł blisko. Z przestrzeloną rzepką byłby bez szans. Położył się więc posłusznie.
Martin zbliżył się od tyłu, polecił Mikaelowi położyć ręce na plecach i zakuł je w kajdanki. Zupełnie bez ostrzeżenia kopnął leżącego w krocze, by po chwili z furią wymierzyć serię ciosów. To było jak zły sen. Martin Vanger oscylował między racjonalnością a chorobą psychiczną. W jednej chwili pozornie spokojny, w drugiej zaczynał miotać się jak zwierzę w klatce. Wielokrotnie kopał Mikaela, który odruchowo próbował osłaniać głowę. Już po kilku minutach doznał kilkunastu bolesnych obrażeń.
Przez pierwsze pół godziny Martin nie powiedział ani słowa, więc jakiekolwiek porozumienie nie wchodziło w grę. Później, już zdecydowanie spokojniejszy, owinął wokół szyi ofiary zdjęty ze ściany łańcuch, przeciągnął go przez metalową pętlę w podłodze, przymocował kłódką i zniknął na jakiś kwadrans. Wrócił z litrową butelką wody. Usiadł na krześle i nie spuszczając wzroku z Mikaela, zaczął pić.