Po nabożeństwie szła pełna goryczy wśród tłumów ludzi pełnych dobrej woli, którzy z nieświadomym okrucieństwem powtarzali, że jej rodzice z pewnością byli świętymi, że siedzą po prawicy Boga. Cóż to za pocieszenie dla dziecka?
— Nigdy nam nie wybaczy dzisiejszego dnia — szepnął Pipo do żony.
— Wybaczy? — Conceićao nie należała do kobiet, które natychmiast podchwytują tor myśli męża. — Przecież to nie my zabiliśmy jej rodziców…
— Ale wszyscy dziś świętujemy, prawda? Tego nam nie wybaczy.
— Bzdura. Zresztą, i tak nie rozumie. Jest za mała.
Rozumie, pomyślał Pipo. Czy Maria nie rozumiała wielu spraw, gdy była nawet młodsza od Novinhy?
Mijały lata — w tym roku już osiem — i widywał ją czasem. Była w wieku jego syna, Liba, a to oznaczało, że razem chodzili na lekcje. Słuchał jej wystąpień i referatów, które wygłaszały często wszystkie dzieci. Cechowała ją pewna elegancja myśli, precyzja analizy, która silnie do niego przemawiała. Jednocześnie dziewczynka robiła wrażenie całkowicie chłodnej, obojętnej wobec wszystkich. Chłopak Pipa, Libo, był nieśmiały, a przecież miał kilku przyjaciół i zdobył sympatię nauczycieli. Novinha nie miała przyjaciół, nie miała nikogo, czyjego spojrzenia szukałaby wzrokiem w chwili tryumfu. Nie było nauczyciela, który by ją szczerze lubił, ponieważ nie reagowała, nie okazywała wzajemności.
— Jest emocjonalnie sparaliżowana — powiedziała kiedyś Dona Crista, gdy Pipo o nią spytał. — Nie można sięgnąć do jej wnętrza. Twierdzi, że jest absolutnie szczęśliwa i nie widzi potrzeby zmian.
A teraz Dona Crista przyszła do Stacji Zenadora, by porozmawiać z Pipem. Dlaczego właśnie do niego? Potrafił wymyślić tylko jeden powód, by dyrektorka szkoły zjawiła się tutaj w sprawie pewnej osieroconej dziewczynki.
— Czy mam wierzyć, że przez te wszystkie lata, kiedy Novinha uczyła się w szkole, tylko ja o nią pytałem?
— Nie tylko — odparła. — Wielu ludzi interesowało się nią kilka lat temu, gdy Papież beatyfikował jej rodziców. Wszyscy pytali, czy córka Gusta i Cidy, Os Venerados, zauważyła kiedyś jakieś cudowne zdarzenia związane z jej rodzicami, dostrzeżone przez tak wiele osób.
— Naprawdę ją o to pytali?
— Krążyły różne plotki i biskup Peregrino musiał zbadać sprawę — Dona Crista zaciskała wargi mówiąc o młodym przywódcy duchowym kolonii. Ale wiadomo było, że stosunki między hierarchią a zakonem Filhos da Mente de Cristo nigdy nie były dobre. — Udzieliła bardzo pouczającej odpowiedzi.
— Wyobrażam sobie.
— Powiedziała, mniej więcej, że gdyby rodzice istotnie słuchali modłów i mieli w niebie jakiekolwiek możliwości ich spełnienia, to czemu nie odpowiedzieli na jej prośby i nie wstali z grobu? To byłby pożyteczny cud, oświadczyła. I były już precedensy. Jeżeli Os Venerados posiadają moc sprawiania cudów, musi to oznaczać, że nie kochają jej na tyle, by odpowiedzieć na modły. Woli więc wierzyć, że rodzice nadal ją kochają i po prostu nie mają możliwości działania.
— Urodzona sofistka — mruknął Pipo.
— Sofistka i ekspert od poczucia winy. Powiedziała biskupowi, że jeśli Papież uznał rodziców za błogosławionych, to tak, jakby Kościół oświadczył, że jej nienawidzili. Petycja o kanonizację jest dowodem, że Łuskania nią pogardza; jeśli zaś zostanie wysłuchana, to sam Kościół okaże się nikczemny. Biskup Peregrino był wściekły.
— Zauważyłem, że mimo to wysłał petycję.
— Dla dobra społeczności. Poza tym, cuda zdarzały się przecież naprawdę.
— Ktoś dotyka grobowca i ból głowy przechodzi, więc krzyczy „Milagre! Os santos me abencoaram!” — Cud! Święci mnie pobłogosławili!
— Wiesz dobrze, że Rzym wymaga lepiej udokumentowanych cudów. Ale to nieistotne. Papież łaskawie zezwolił, byśmy nazwali nasze miasteczko „Milagre”. Wyobrażam sobie, że za każdym razem, gdy Novinha słyszy tę nazwę, rozpala się goręcej w swym sekretnym gniewie.
— Albo staje się zimniejsza. Nie wiadomo, jaką temperaturę mają takie uczucia.
— W każdym razie, Pipo, nie jesteś jedynym, który o nią pytał, ale jedynym, który pytał ze względu na nią samą, nie z powodu jej Świątobliwych i Błogosławionych rodziców. To smutne, że poza Filhos, prowadzącymi szkoły na Lusitanii, nie zainteresował się dziewczynką nikt prócz Pipa, który przez te wszystkie lata poświęcił jej tylko okruchy swej uwagi.
— Ma jednego przyjaciela — wtrącił nagle Libo.
Pipo zapomniał o obecności syna — Libo był tak cichy, że nie było to trudne. Dona Crista także sprawiała wrażenie zaskoczonej.
— Libo — oświadczyła. — Byliśmy niedyskretni, rozmawiając w ten sposób o twojej szkolnej koleżance.
— Jestem asystentem Zenadora — przypomniał jej Libo. Miało to znaczyć, że nie chodzi już do szkoły.
— Kto jest tym przyjacielem? — spytał Pipo.
— Marcao.
— Marcos Ribeira — wyjaśniła Dona Crista. — Wysoki chłopak…
— Ach, tak. Ten, który jest zbudowany jak cabra.
— To prawda, jest silny — przyznała. — Ale nie zauważyłam między nimi żadnych oznak przyjaźni.
— Kiedyś oskarżono o coś Marcao, a ona to widziała i wstawiła się za nim.
— Twoja interpretacja, Libo, jest dość dowolna. Należałoby raczej powiedzieć, że oskarżyła chłopców, którzy naprawdę to zrobili i próbowali zrzucić winę na niego.
— Marcao pojmuje to inaczej — stwierdził Libo. — Widziałem parę razy, jak na nią patrzył. Nie jest to wiele, ale przynajmniej ktoś ją lubi.
— A czy ty ją lubisz? — spytał Pipo.
Libo zamilkł na chwilę, Pipo wiedział, co to oznacza: Bada sam siebie w poszukiwaniu odpowiedzi. Nie takiej, która zadowoli dorosłych, ani takiej, która ich zirytuje — dzieci w jego wieku uwielbiały tego typu drobne oszustwa. Chłopiec jednak oceniał własne uczucia, szukając prawdy.
— Wydaje mi się — powiedział w końcu — że dawała do zrozumienia, że nie chce być lubiana. Jakby była gościem, który lada dzień ma wrócić do domu. Dona Crista pokiwała głową.
— Otóż to. Takie właśnie sprawia wrażenie. Ale teraz, Libo, dla zachowania dyskrecji musimy cię prosić, żebyś wyszedł, gdy będziemy…
Zniknął, zanim skończyła zdanie. Skinął głową i uśmiechnął się, jakby mówił: Tak, rozumiem. Pewny krok bardziej wymownie świadczył o jego dyskrecji, niż ewentualne zapewnienia i prośba, by mógł zostać. Potrafił sprawić, by porównując się z nim dorośli mieli niewyraźne poczucie własnej niedojrzałości.
— Pipo — rzekła dyrektorka. — Ona złożyła prośbę o przedterminowy egzamin na ksenobiologa. Chce zająć miejsce swych rodziców. Pipo uniósł brwi.
— Twierdzi, że studiowała tę dziedzinę jeszcze jako dziecko. Jest gotowa podjąć pracę natychmiast, bez stażu.
— Ma trzynaście lat, prawda?
— Istnieją precedensy. Wielu ludzi przystępowało do takich egzaminów równie wcześnie. Raz zdał je nawet ktoś jeszcze młodszy. Zdarzyło się to dwa tysiące lat temu, ale to dozwolone. Naturalnie, biskup Peregrino jest przeciwny, ale burmistrz Bosquinha, niech Bóg błogosławi jej praktyczną duszę, twierdzi, że Łuskania bardzo potrzebuje ksenobiologa. Trzeba się zająć stworzeniem nowych szczepów roślinnych, żebyśmy wreszcie mieli bardziej urozmaicone pożywienie i lepsze plony z lusitańskiej gleby. Cytując jej słowa: „Może być nawet niemowlakiem, byle była ksenobiologiem”.